Jak rosły Laski i laskowi ludzie
W trudnej sytuacji tworzyły się i rozwijały dzieła Matki Czackiej w Laskach – Zgromadzenie, Towarzystwo Przyjaciół Lasek i najróżniejsze instytucje pomocnicze. Wszystko to w niesłychanie trudnych warunkach wytrzymywało próbę życia i mogło poddać w wątpliwość dotychczasowe schematy, ustalone uprzednio jako niezbędne czynniki normalnego funkcjonowania stowarzyszeń, zgromadzeń, czy podejmowanych wspólnie dzieł.
Dzisiaj, gdy architekci projektują jakiś budynek, przedstawiają nam od razu kosztorys. Przewiduje on często tak wielkie sumy na prace wstępne, że zanim człowiek wyjrzy z fundamentów na świat Boży – nie ma prawie możliwości dalszego budowania. Mamy do czynienia z taką sytuacją, ilekroć zamierzamy gdzieś budować kościół. Pytają wówczas: „Ile ksiądz ma pieniędzy?” - „Nic nie mam”. - „I ksiądz chce budować kościół?”. - Preliminarz wstępnych robót przygotowawczych przewiduje trzy, pięć milionów złotych. - A jednak się buduje…
Podobne sytuacje zdarzają się w Kościele we wszystkich niemal dziełach, które powstają pod natchnieniem myśli ewangelicznej – chociażby „Piccola Casa della Divina Provvidenza” w Turynie, dzieło ks. Cottolengo. Zwiedzałem je kilkakrotnie w moim życiu. Przebywając tam, doświadczyłem osobiście, na czym polega ekonomia Boża. A byłem wówczas dopiero co po ukończeniu studiów prawno-ekonomicznych na KUL. Przekonałem się raz jeszcze, że rację miał święty Józef Cottolengo, gdy nie chciał przyjąć od króla włoskiego żadnego zabezpieczenia swoich zakładów dla nieuleczalnie chorych. Powiedział: „Gdy zaufam królowi włoskiemu, może mnie opuścić Król Niebieski. A wolę pozostać przy Królu Niebieskim”. Podobnie odpowiedziano później w okresie faszyzmu Mussoliniemu, który polecił gminie turyńskiej, aby przejęła zakłady. Lecz gdy gmina sprawdziła, że jest tam jedenaście tysięcy nieuleczalnie chorych, odpowiedziała: „Nie podejmujemy się”. - „W takim razie będzie istniało państwo księdza Cottolengo w państwie włoskim”. I tak pozostało.
Kiedyś byłem tutaj zaproszony na poważną rozmowę na temat pracy i sytuacji gospodarczej Lasek. Wzięli w niej udział: Matka Czacka, pan Antek Marylski, pan Świątkowski, pan Henio Ruszczyc, bodajże pan Serafinowicz, siostra Teresa Landy i jeszcze kilka sióstr, których imion nie pamiętam. Wydawało się, że ja, jako człowiek zajmujący się naukami społeczno-ekonomicznymi, będę umiał powiedzieć coś o organizacji pracy w Laskach. Tymczasem nie umiałem nic powiedzieć, bo organizacja pracy w Laskach była zaprzeczeniem wszelkich zasad jakiejkolwiek organizacji społecznej. Tutaj wszystko było płynne, niepewne i dla ludzi uporządkowanych – niejasne. Tak zwany „ksiądz profesor nauk społecznych” z Włocławka nie miał nic do powiedzenia Laskom, bo tutaj wszystko było bardzo swoiste, specjalne. Przepraszam, że wdaję się w tak fragmentaryczne wspomnienia, niepodobne do pięknych, uporządkowanych referatów moich przedmówców.
Przypominam sobie inne zdarzenie. Powiedziano mi kiedyś: „Jest okazja do Warszawy. Jedziemy kupować materiały budowlane”. Co to była za okazja, wie najlepiej pani prof. Trzcińska-Kamińska. Wspólnie przeżyliśmy tę „okazję”, jadąc od Powązek do Lasek wozem, na którym stały dwie beczki pomyj z ulicy Polnej, a przy tych beczkach – pani profesor i ja. Obok nas – pan Antek w jakimś kapelusiku, który wydawało mi się, że od chłopca po drodze pożyczył, w dziwnym, trudnym do nazwania ubraniu, zbliżonym do tych, jakie dzisiaj widzimy na ulicach u naszej młodzieży budzącej jak najlepsze „nadzieje”… Tak wyglądała wyprawa po materiały, bo coś miało się w Laskach budować… Zbierali różnego wymiaru cegły, żelastwo – tzw. dłużyznę. Zbierali wszystko, nie mając ani pieniędzy, ani bardzo często wyobrażenia o tym, co jest potrzebne do porządnego budowania. I tak jak ta wyprawa wróciła, coś przywiózłszy, tak zawsze się coś przywoziło i zawsze zjawiały się skądś pieniądze – nie wiadomo dlaczego wtedy, gdy właśnie były najbardziej potrzebne. Pan Bóg sam prowadził dziwną ekonomię w Laskach.
Kiedyś spotkałem kochanego pana Henia Ruszczyca na Powązkach. Siedział na pryzmie cegły, też dziwnie ubrany. Zazwyczaj bowiem ludzie laskowi – i siostry, i chłopcy, i dziewczęta, i tak zwani „bracia” - byli dziwnie ubrani. Zresztą wszystko tu było bardzo dziwne, a jednak wszystko trzymało się i rozwijało, jak gdyby urągając wszelkim zasadom organizacji i współżycia społecznego. Wtedy człowieka uporządkowanego opuszczały wiadomości wyniesione ze studiów. Zdawało nam się niekiedy, że może przydałaby się tutaj jakaś nowa postać fordyzmu lub tayloryzmu. Nic z tego!
Tak rosły Laski. I tak w Laskach rośli ludzie i uświęcali się. Tutaj wszyscy byli zawsze zalatani i zapracowani. Dlatego tak zwani ludzie porządni, do których i mnie zaliczano, nie mogli tu wielu rzeczy zrozumieć.
Mógłbym powiedzieć, że przez wieloletnie kontakty z Laskami, od roku 1926, gdy jeszcze byłem studentem, można było bardzo wiele się nauczyć. Lecz ja ciągle się dziwiłem i tak zwaną naukę, która zazwyczaj zaczyna się od uczciwych wniosków – odkładałem na później, może nawet do dziś dnia… Chcę powiedzieć tak: Pan Bóg dał mi sposobność zetknięcia się z Matką, z Ojcem i mógłbym się wiele od Nich nauczyć. Powiem krótko: łaski, która wtedy była mi dana, nie umiałem właściwie wykorzystać. Bo ludzie szli swoimi drogami, na przełaj, a ja za bardzo nauczyłem się chodzić bitymi drogami i chodnikami zaprogramowanymi, dającymi się ująć w konkretne wykłady. Nie dało się to pogodzić. A Dzieło rosło i rozwijało się…
W roku bodajże 1936 zorganizowaliśmy na terenie Włocławka i tamtejszych powiatów – kwestę. Był to „Tydzień Ociemniałych” i w całej Polsce można było zbierać pieniądze na ten cel. Cały dzień zbierano na ulicach Włocławka ofiary do puszek. Wieczorem w banku mieliśmy z Komitetem otworzyć te puszki, przeliczyć zawartość, sporządzić protokół i zostawić w banku wraz z pieniędzmi do dyspozycji Towarzystwa. Pamiętam, jak otwieraliśmy puszki jedna po drugiej i mówiliśmy: nic żeśmy nie osiągnęli, cały dzień się męcząc. Dopiero w ostatniej puszcze znaleźliśmy taką sumę, która postawiła nas na czele powiatowych miast. Pomyślałem sobie: człowiek z ekonomicznym nosem zacząłby od ostatniej puszki, a myśmy musieli aż tyle czasu zmarnować, wszystkie otwierać, a było ich ze trzydzieści, spisywać długie arkusze protokołów, bo taki był przepis. I wreszcie w ostatniej doczekaliśmy się czegoś.
***
(„Laski – egzotyka Boża”; fragment, w: Znani i nieznani Ludzie Lasek, t.1)