500. rocznica pielgrzymki św. Ignacego Loyoli do Ziemi Świętej
Pielgrzymka to wyprawa podjęta z motywów religijnych. Wypływa z potrzeby duchowej człowieka wierzącego, który pragnie odnowy duchowej w miejscu świętym.
Pielgrzym nie jest nigdy pewny, czy z niej powróci i czy nie natrafi po drodze na różne niebezpieczeństwa. Pielgrzym z łac.: peregrinus, pierwotnie osoba wygnana (łac.: pello) ze swojego miejsca rodzinnego, pozostawał z dala od domu i był obcym tymczasowo (łac.: peregre). Później jego podróż nabrała charakteru sakralnego. Pielgrzymka zwykle regeneruje duchowe siły wiernego, oczyszcza i uświęca go, i jest też widzialnym znakiem miłości człowieka do Boga.
Obecnie pielgrzymi, udając się np. do Ziemi Świętej z różnych części świata, zwykle korzystają z szybkiego przelotu samolotem i po przybyciu na miejsce mieszkają w klimatyzowanych, wygodnych hotelach. Aby zobaczyć święte miejsca, pielgrzymi przenoszą się sprawnie autokarami z jednego miejsca w drugie, a przewodnicy wprowadzają ich w tajniki świętych miejsc. Jednak i dzisiaj pielgrzymi ponoszą jakiś trud pątniczy, przemierzając szlak pielgrzymkowy, ale jest to doświadczenie nieporównywalne z tym, jakiego doznawali pielgrzymi udający się do Ziemi Świętej w XVI wieku. Wtedy groziło im wielkie niebezpieczeństwo na szlaku pielgrzymkowym. Już samo dotarcie do Jerozolimy św. Ignacego Loyoli i innych pielgrzymów było wielkim ryzykiem związanym z wyprawa morską i z przygodami, jakie czekały podróżnych nie tylko z powodu kaprysów pogody, ale i toczących się wojen oraz niebezpieczeństw na terenach zajętych przez muzułmanów. Także droga powrotna do domu z takiej pielgrzymki nie była łatwa, a często była przerwana przez śmierć, bo wielu z pielgrzymów ginęło na lądzie lub morzu, od chorób, wycieńczenia, zatonięcia statku, a byli i tacy, którzy stali się ofiarą rabusiów.
Marzenie Ignacego
We wrześniu 2023 roku upłynęło dokładnie 500 lat od czasu, gdy św. Ignacy Loyola odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej (w 1523 r.) i przybył do Jerozolimy. Wcześniej przeżył swe dogłębnie nawrócenie w okresie rekonwalescencji, lecząc się w rodzinnym zamku w Loyoli z ran odniesionych podczas obrony Pampeluny. Potem po czasie spędzonym w Montseracie i Manresie, poświęconym modlitwie i pokucie, zapragnął zrealizować swe wielkie marzenie udania się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej.
Jak podaje Autobiografia (n. 35): chciał podróżować samotnie. Bo najważniejszą rzeczą dla niego było mieć schronienie w samym tylko Bogu. Pragnął przebywać w tych świętych miejscach, w których działał, umarł i zmartwychwstał Jezus Chrystus. Jego wielkim pragnieniem było nawracanie niewiernych, czyli żyjących tam wyznawców Mahometa, a nawet męczeństwo. Jako pielgrzym przygotowywał się wewnętrznie do tej wyprawy. Nie chciał żadnych ludzkich zabezpieczeń i miał zamiar odbyć podróż bez pieniędzy, z minimum koniecznego suchego prowiantu. Wiedział, że Jerozolima wiązała się z nauczaniem, męką i śmiercią oraz zmartwychwstaniem Jezusa. Było to także miejsce Zesłania Ducha Świętego, czyli narodzin i powstania zrębów Kościoła. Ignacy wiedział, że Ziemia Święta była miejscem prześladowania wyznawców Jezusa – apostołów, tak że musieli oni opuścić ją i rozpocząć szerzenie Jezusowej nauki poza Jerozolimą, daleko w świecie. Także za czasu Ignacego chrześcijanie byli prześladowani przez muzułmanów.
Wtedy, tak jak i dzisiaj, Jerozolima była miastem wyznawców trzech największych religii monoteistycznych: judaizmu chrześcijaństwa i islamu. Tutaj w świątyniach chrześcijańskich dym kadzideł łączył się ze śpiewami pielgrzymów, modlitwy liturgiczne odbywały się przy świetle lamp oliwnych. Wizerunki świętych i aniołów spoglądały ze ścian i ołtarzy świątynnych. Wszędzie można było spotkać rozmodlonych pielgrzymów, przybyłych tutaj z różnych stron świata. W śród nich także Ignacy chciał wędrować po śladach Jezusa i rozważać Jego cuda opisane w Ewangeliach. Pragnął nawracać niewiernych, czyli wyznawców islamu, którzy utrudniali życie pielgrzymom, nierzadko napadali na nich, a nawet porywali dla okupu. Miasto łączyło tradycję Wschodu i Zachodu, ale zdarzały się waśnie religijne mimo wypracowanych z trudem zasad współżycia rożnych wyznawców. Chrześcijańscy pielgrzymi, wstępując do świętego miasta, zwykle odmawiali lub śpiewali pełne radosnego uniesienia psalmy, jak np. Psalm 122: Już stoją nasze nogi w twych bramach, o Jeruzalem, Jeruzalem, wzniesione jak miasto gęsto i ściśle zabudowane. Tam wstępują pokolenia, pokolenia Pańskie, według prawa Izraela, aby wielbić imię Pańskie. Ignacy był przekonany, że w Jerozolimie tkwią korzenie „Nowego Izraela”, który zmierza do domu Ojca i miasto to jest symbolem nieba i nowego raju (por. Ga 4, 24-31; Ap 21).
Spełnione pragnienie
Do tak ważnego dla wiary chrześcijan miejsca, do Ziemi Świętej Ignacy wyruszył w podróż, odpływając na żaglowcu z Barcelony i po pięciu dniach przybił do Gaety w Italii. Po uzyskaniu od władz pozwolenia na wejście do miasta i na żebranie, dotarł pieszo do Rzymu w Niedzielę Palmową 29 marca 1523 roku, a papież Hadrian VI dał podczas audiencji ogólnej pozwolenie i błogosławieństwo pielgrzymom udającym się do Ziemi Świętej. Uradowany Ignacy przeszedł znów pieszo z Rzymu do Wenecji, skąd wypływały statki z pątnikami do Palestyny. Wenecki doża Andrea Gritti pomógł mu uzyskać darmowe miejsce na statku handlowym „Negrona”, który odpłynął z portu 14 lipca 1523roku. Po dotarciu na Cypr pielgrzymi zeszli na ląd w Famaguście i dalszą drogę odbyli na małym galeonie, który odpłynął z Las Salinas (obecnie Larnaka). I w końcu 24 sierpnia 1523 roku pielgrzymi dotarli do portu w Jaffie, ale dopiero 1 września pozwolono im zejść na ląd. I tak to 4 września Ignacy i pozostali pielgrzymi, eskortowani przez tureckich żołnierzy i prowadzeni przez dwóch franciszkanów, weszli pieszo do Jerozolimy. Ignacy z wielką wiarą i wzruszeniem odwiedzał w tym mieście różne święte miejsca. Był szczęśliwy, że mógł stawiać swe kroki tam, gdzie żył Jego Pan i Zbawiciel – Jezus Chrystus. Spragniony materialnych śladów obecności Zbawiciela bardzo przeżywał duchowo to pielgrzymowanie. Jednak po krótkim pobycie w Ziemi Świętej zmuszony był powrócić stamtąd, bo przedstawiciel władzy kościelnej, gwardian franciszkańskiego klasztoru na Syjonie Angelo da Ferrara nie zezwolił mu na dłuższy pobyt.
3 października 1523 roku Ignacy wyruszył z Ziemi Świętej w drogę powrotną i 14 października 1523 roku jego galeon ponownie dopłynął na Cypr. Dalszą podróż morską odbył Ignacy na małym statku płynącym do Wenecji, na który uzyskał bezpłatne miejsce. Podróż na skutek niepomyślnej pogody trwała aż 80 dni i dopiero w połowie stycznia 1524 roku dotarł do Wenecji. W czasie powrotu z Ziemi Świętej utrwaliło się jego przekonanie, że trzeba podjąć jakieś studia, aby lepiej „pomagać duszom”. Ignacy w Autobiografii, którą podyktował w Rzymie w latach 1553 i 1555 swojemu portugalskiemu powiernikowi, jezuicie Ludwikowi Gonzálezowi da Cámara, opowiedział zwięźle historię swego życia i uczynił to w języku hiszpańskim. Historia ta zwaną jest też „latami pielgrzyma”, ponieważ stale Ignacy mówił w niej o sobie jako o pielgrzymie. W tej to Autobiografii zawarł też wspomnienia z przygotowania do wyprawy do Ziemi Świętej i opisał pielgrzymkę i powrót z niej ( n. 35-53). Najnowsze wydanie tej Autobiografii znajduje się w książce pt.: Św. Ignacy Loyola. Pisma, Wydawnictwo WAM, Kraków 2022.
Ja jednak w dalszej części artykułu posługuję się fragmentami z książki hiszpańskiego historyka i teologa z Kraju Basków Jose Ignacio Tellechea Idigorasa (1928-2008), opublikowanej także w Wydawnictwie WAM, w Krakowie w 2014 roku pt.: Ignacy Loyola. Sam i na piechotę. Została ona uznana za jedną z najbardziej wartościowych biografii tego niezwykłego człowieka, założyciela Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). Wczytajmy się w słowa tej publikacji.
Słowami hiszpańskiego biografa
Pielgrzym (…) ufał ślepo, że Bóg pozwoli mu w jakiś sposób dotrzeć do Jerozolimy; jak sam powiada, w duszy miał wielką pewność (A 42). Wszystkie racje i obawy, które mu przedstawiano, by go zniechęcić, nie wystarczyły, by sprawić, że zakiełkuje w nim zwątpienie. (…) Wenecki doża zarządził, że ma dostać miejsce na okręcie, którym mieli popłynąć gubernatorzy Cypru. Zaledwie rok wcześniej wyspa Rodos wpadła w ręce Sulejmana, co sprawiło, że wielu pielgrzymów rezygnowało z wyprawy do Jerozolimy; wielu z nich wyjeżdżało z Wenecji z powrotem do domu. Tak zwany „okręt pątniczy” (A 43) wypłynął jako pierwszy z trzynastoma pielgrzymami na pokładzie. Ośmiu czy dziewięciu pozostałych miało się zaokrętować na statek gubernatorów. (…) Wiemy też że przepyszny okręt o nazwie „Negrona” był wyposażony w dziewiętnaście dział, załoga składała się z trzydziestu dwóch marynarzy, a na pokładzie było około setki pasażerów, w tym czterech Hiszpanów, łącznie z naszym Pielgrzymem. Tymczasem ten, na kilka dni przed podniesieniem kotwicy, dostał niespodziewanego ataku gorączki, którą leczono w sposób do tego stopnia nieodpowiedni, że akurat w dniu, kiedy miał wypłynąć, dostał lekarstwo na przeczyszczenie. Lekarz orzekł, że jeżeli pragnie zostać pogrzebany na morzu, może płynąć. Jednak uparty Bask wsiadł na okręt. Bez przerwy wymiotował i być może dzięki temu zaczął zdrowieć.
Płynęli niezwykle wolno z powodu braku wiatru. Po miesiącu dotarli na Cypr. Do portu zawinęli 14 sierpnia. (…) Tam przeniósł się do innego portu i na inny statek – „Peregrinę” – na który wsiadł bez prowiantu ani żadnych innych środków utrzymania, poza nadzieją pokładaną w Bogu. (…) 19 sierpnia wyruszyli z Cypru, a w trzy dni później na horyzoncie pojawiła się Jaffa. Z powodu błędu sternika zejście na ląd opóźniło się do 24 sierpnia. Odśpiewali Te Deum i Salve, po czym spiesznie dosiadłszy osiołków, ruszyli do Jerozolimy w towarzystwie franciszkańskich zakonników oraz pod eskortą tureckich żołnierzy. (…)
Kiedy grupa dwudziestu jeden pielgrzymów zbliżała się do Jerozolimy, jeden z nich – Diego Manes, komandor zakonu joannitów – poinformował towarzyszy, że znajdują się o dwie mile od celu, w pobliżu wzgórza, z którego będą mogli po raz pierwszy zobaczyć święte miasto; poradził, żeby przygotowali się wewnętrznie i odbyli dalszą drogę w milczeniu. Wzruszenie było ogromne, skupienie – najwyższego stopnia. Jeszcze przed dotarciem do wskazanego miejsca, widząc franciszkańskich mnichów czekających na nich z wzniesionym w górę krzyżem, podróżni zsiedli z osiołków. Ujrzawszy miasto, Pielgrzym doznał wielkiej pociechy (A 45), podobnie działo się z resztą podróżnych. Ogarnęła ich radość, która nie wydawała się być tylko naturalna (A 45); Pielgrzym doświadczył przypływu żarliwej pobożności, która będzie mu towarzyszyć podczas całego okresu odwiedzin w miejscach świętych. Znamy dokładnie jego kolejne kroki i będziemy zmuszeni je tutaj streścić. Zatrzymali się w Szpitalu św. Jana; 5 września odwiedzili Wieczernik i miejsce zaśnięcia Matki Bożej. Po południu zamknęli się w bazylice Grobu Świętego, gdzie czuwali przez całą noc, wyspowiadali się (każdy w swoim języku), wysłuchali Mszy św. i przyjęli Komunię św. Z nastaniem świtu opuścili bazylikę, która do owej chwili była zamknięta i opieczętowana przez turecką gwardię. Następnego dnia przebyli Drogę Krzyżową. W ciągu następnych dni odwiedzili kolejno Górę Oliwną, a na niej miejsce Wniebowstąpienia, Betfage i Betanię, Betlejem z Grotą Narodzenia, dolinę Jozafata, strumień Cedron, Ogrójec wraz z Grotą Pojmania, źródło Matki Bożej, sadzawkę Siloam i wzgórze Syjon. Po następnym nocnym czuwaniu przy Grobie Świętym i dwudniowym odpoczynku wyruszyli do Jerycha eskortowani przez tureckich żołnierzy i doszli do Jordanu. Ostatnie dni spędzili zamknięci w Szpitalu św. Jana. (…)
Upragniona pielgrzymka do Jerozolimy, o której myśli kiełkowały w duszy Iñiga od czasu Loyoli, nie była tylko zwykłym aktem pokuty, lecz próbą rzeczywistego zbliżenia do Chrystusa. Wśród miejsc i krajobrazów tak silnie oddziałujących na wyobraźnię brakowało tylko Jego, choć w istocie On był przecież obecny w sercu tego, z każdym dniem coraz bardziej gorliwego, Pielgrzyma.
Zgodnie z jego najgłębszymi zamiarami dni pobytu w Ziemi Świętej nie miały być jedynie ulotnym cudzysłowem. Z całego serca pragnął pozostać na zawsze w tych czcigodnych miejscach; w głębi duszy był też przekonany, że swoją obecnością będzie mógł nieść pomoc duszom. Powodowany tym właśnie zamiarem, przywiózł z sobą listy polecające do gwardiana franciszkanów. Odkrył przed nim, tak jak przed wieloma innymi, swój pierwszy zamiar, to znaczy chęć pozostania w Jerozolimie, w przeciwieństwie do zamysłu misyjnego, którym z nikim się nie podzielił. (…) Pielgrzym nie pragnął żadnej pomocy z ich strony, chciał tylko, żeby przyjęli go czasem do siebie, by się mógł wyspowiadać. Jednak gwardian nie chciał podjąć decyzji sam, bez udziału prowincjała, który przebywał akurat w Betlejem. Iñigo był przekonany, że wszystko jest na dobrej drodze (…), kiedy pojawił się prowincjał i rozmawiając z nim grzecznie i delikatnie, rozwiał jego nadzieje. Będąc człowiekiem o wielkim doświadczeniu, uznał projekt Iñiga za szalony. Inni próbowali już przed nim tego rodzaju życia i zginęli lub skończyli w niewoli, sprowadzając wielkie kłopoty na swych franciszkańskich opiekunów. Iñigo miał się przygotować do natychmiastowego wyjazdu wraz z resztą pielgrzymów, mimo iż ciągle jeszcze próbował oponować, powtarzając, że jego postanowienie jest bardzo mocne (A 46) i że za nic nie porzuci pragnienia wprowadzenia go w czyn. Powiedział, że z pełną świadomością przyjmuje odpowiedzialność za swój los, że nie obawia się niczego, chyba że tego rodzaju decyzja byłaby grzechem. Prowincjał franciszkanów był jednak bardzo stanowczy i uświadomił mu, że on jeden ma prawo decydować w kwestii pobytu pielgrzymów w Jerozolimie i że ma wręcz prawo do nakładania na opornych ekskomuniki. Chciał nawet pokazać mu bullę, która nadawała mu tego rodzaju uprawnienia, ale Pielgrzym uwierzył na słowo i grzecznie podporządkował się tej niezwykle dla niego bolesnej decyzji.
Iñigo chciał wykorzystać ostatnie chwile w Ziemi Świętej, żeby wrócić raz jeszcze na Górę Oliwną. Chciał sprawdzić układ stóp na kamieniu, w którym, jak twierdzono, zostały odciśnięte ślady stóp Chrystusa w chwili Wniebowstąpienia. Nic nikomu nie mówiąc i nie biorąc z sobą przewodnika, wymknął się i samotnie powędrował na owo miejsce. Przekupił strażników, oddając im nożyczki, które miał z sobą. Jego zniknięcie szybko wywołało popłoch w szpitalu; jeden ze służących poszedł go szukać i znalazł na drodze. Wielce rozzłoszczony, zagroził mu wielkim kijem i wykonał ręką gest, jakby go chciał uderzyć, po czym chwycił mocno za ramię i poprowadził do szpitala jak jakiegoś bandytę. W owej chwili Iñigo poczuł z ogromną siłą pomoc i bliskość Chrystusa. Wreszcie 23 września, po dwudziestu niezapomnianych dniach pobytu w Jerozolimie, grupa pielgrzymów opuściła na swych osiołkach Ziemię Świętą. Tak oto spełniło się największe marzenie w życiu Iñiga. Był przekonany, że wszystkie trudy były tego warte. Musiał zrezygnować z zamiaru zamieszkania na zawsze w Palestynie i poddał się decyzji, którą przyjął jako wolę Bożą. Nie było mu pisane zakończenie wędrówki w Jerozolimie. Dokąd więc prowadziła jego droga? Jestem pielgrzymem dnia dzisiejszego, nie ma znaczenia, dokąd zmierzam? (M. Machado). Tak oto Pielgrzym ruszył w powrotną drogę. Po dopłynięciu na Cypr podróżni musieli się podzielić na trzy grupy i zaokrętować na trzy różne statki. (…) Dotarli do włoskiego portu Puglii. Było bardzo zimno i padał śnieg. Pielgrzym znosił niskie temperatury ubrany w swe biedne i godne pożałowania odzienie: czarny kaftan rozcięty na plecach, sięgające do kolan spodnie z grubego sukna, buty założone na gołe nogi i wyliniały krótki płaszczyk. Tak oto w styczniu 1524 roku, po dwóch miesiącach żeglugi, dotarł do Wenecji. (…)
Miał już około trzydziestu trzech lat. Powrót do Hiszpanii rozpoczął drogą lądową i jak zwykle na piechotę.
***
Tak oto historia pobytu Ignacego w Ziemi Świętej pokazała mu, że wolą Bożą nie było, aby tam żył, nawracał niewiernych, a nawet poniósł w tym mieście męczeńską śmierć. Bóg przygotował go jednak doskonale do innych zadań i powierzył mu misję założenia Towarzystwa Jezusowego. Człowiek ów okazał się niezwykle wyczulony na działanie Boga w swoim życiu i w historii świata, który w dużej mierze zmienił.