Ignacjańskie korzenie reformy Kościoła papieża Franciszka (cz. III)
Zasada, która syntetyzuje ewolucyjną wizję papieża Franciszka, wyraża się w motcie: Non coerceri a maximo, contineri tamen a minimo, divinum est, które można przetłumaczyć: „Boską rzeczą jest nie być ograniczonym przez to, co największe, a mimo to być cały zawarty w tym, co jest najmniejsze”.
Jest to część długiego literackiego epitafium ułożonego przez anonimowego jezuitę na cześć Ignacego z Loyoli. Tak spodobało się ono niemieckiemu poecie Friedrichowi Hölderlinowi (1770-1843), że umieścił je jako motto dla swojej najgłośniejszej powieści lirycznej Hyperion albo eremita w Grecji. Hölderlin jest ulubionym autorem Bergoglio, i to do tego stopnia, że papież zacytował go w oryginale, kiedy przyjmował kardynałów w Sali Klementyńskiej dwa dni po swoim wyborze.
Co chce powiedzieć papież Franciszek, cytując to epitafium? Co, patrząc w horyzoncie królestwa Bożego, z rzeczy najmniejszych może być nieskończenie wielkie, a jaki ogrom może być klatką? Wydaje się to paradoksem, lecz nie dla Boga, który stał się ciałem. Wielkie przedsięwzięcie reformy realizuje się w najmniejszym geście, w małym kroku: Bóg narodził się pośród tego, co jest małe, i w tym co małe wciąż wzrasta, tak że nie jesteśmy w stanie tego zobaczyć. Jest to myśl, która towarzyszy Bergoglio przynajmniej od czasu, kiedy był prowincjałem, jak to poświadcza jeden z jego esejów pod tytułem Conducir en lo grande y en lo pequeno. Jest to być może najbardziej znaczący jego tekst, zważywszy na to, że w rozmowie ze mną papież przywoływał kilka razy refleksje w nim zawarte.
Postrzeganie boskości zawartej w najmniejszej przestrzeni, a jednak nieograniczonej przez przestrzeń największą jest więc podstawowym kryterium. Bez tego będzie się księdzem szarlatanem, który przez swoje wałęsanie się ukazuje niezdolność do pozostania zakorzenionym w Bogu i konkretnej historii, z którą jest zbratany; lub też będzie się miało opracowane wielkie plany pozbawione jednak jakiejkolwiek uwagi dla konkretnych środków, które powinny je realizować; albo można spowodować zatrzymanie się w każdym momencie na drobnostkach, nie potrafiąc przekroczyć ich na poziomie Boga. Tak więc to paradoksalne motto staje się kryterium pastoralnego działania, a także kryterium przywództwa i wydawania sądu o rzeczywistości.
Uwzględniać granice, konflikty i problemy
Bergoglio nie mówi nigdy o jakimś heroicznym i wysublimowanym pragnieniu, odległym od codziennego przemijania dni. Nie jest „maksymalistą”. On nie wierzy w sztywny idealizm ani w jakiś „etycyzm”, ani w „duchowościowe abstrakcje”. Duchowa droga nie zawiera niczego co miałoby posmak jakiejś pseudomistyki, która promuje bajki wynalezione przez nasze zalęknione i nieoczyszczone serca. Prawdziwa droga wewnętrzna mieści w sobie wzięcie odpowiedzialności za naszą epokę, naszą biedę, naszą historię. Z tego powodu integralnymi częściami drogi duchowej są granice, konflikty i problemy.
A nawet we wnętrzu wzrostu nie należy źle obchodzić się z granicami. Za pomocą tego wyrażenia Bergoglio ma zamiar ponownie wyczulić uwagę na agresję ze strony idealizmu, który ma zawsze pokusę, aby projektować na rzeczywistość idealny schemat, bez brania pod uwagę granic tej rzeczywistości (jakakolwiek by ona była). To niebezpieczeństwo może pojawić się także na poziomie ascetycznym: złe obchodzenie się z granicami poprzez nadmiar (domagając się czegoś w nieznoszący sprzeciwu sposób), lub przez niedomiar (ustępując, nie obstając przy umieszczonych słupach granicznych).
Relacja pomiędzy pragnieniem a granicą jest korzystna, realistyczna, humanizująca: uwydatniając naszą małość, otwiera nas na wielkość Boga „zawsze większego”. Bergoglio pisze: Postać przewodnika, który nie boi się położyć granic, a jednocześnie powierza się dynamice nadziei wyrażonej w swojej uważności na działanie Pana w procesach, jest dla członków jakiejś instytucji obrazem silnego człowieka, który stoi na czele czegoś, co nie jest jego, lecz należy do „jego Pana”, obrazem człowieka, który nie daje się przestraszyć przez horyzont wielkich przedsięwzięć, a jednocześnie nie narzeka, gardząc małymi rzeczami. Raczej to sam Bóg nam pomaga przyjąć nasze granice, ponieważ on sam wyraża siebie w granicach, a zatem jest konieczne zaakceptować granice naszego pastoralnego wyrażania (tak odległe od koncepcji tego, który dzierży klucz świata, który nie zna ani oczekiwania ani zmęczenia, który żyje popychany przez histerie i złudzenia).
Nie należy lękać się nawet konfliktów, które czasami wstrząsają i przerażają. Papież Franciszek użył pięknego obrazu, przemawiając do przełożonych zakonów męskich w listopadzie 2013 r.: „pieścić konflikty”. Dla Bergoglio najbardziej charakterystyczną cechą Towarzystwa Jezusowego jest uczynienie możliwym harmonizowanie sprzeczności. Zestawia listę takich sprzeczności: My, jezuici, jesteśmy zarazem kontemplatykami i ludźmi działania; ludźmi rozeznawania i ludźmi posłuszeństwa; ludźmi „dobrze utrwalonych” dzieł oraz ludźmi misji, które wydają się niemal napadami; ludźmi, którzy poświęcają się temu, co robią z całkowitym zaangażowaniem i, z drugiej strony, są ogromnie dyspozycyjni (kiedy jezuici kształtowali całe ludy i kiedy ich mieszkanie redukowało się do ręcznego wózka: takimi byli nasi misjonarze). Sprzeczności stanowią część płodnej historii.
W rzeczywistości tak jest też z problemami. I to do tego stopnia, że nie zawsze jest korzystne, by je rozwiązywać, pisze Bergoglio. Nie jest powiedziane, że problem należy zawsze rozwiązywać natychmiast, bezzwłocznie. Potrzeba rozeznawania, które zawiera historię i sprawdza czasy i momenty. Niekiedy problem rozwiązuje się bez potrzeby natychmiastowego stawienia mu czoła. Potrzeba zatem rozumieć procesy w stanie zachodzenia, wyrzekając się też spraw o chwilowym znaczeniu. Prawdziwą i właściwą pokusą jest chcieć oddzielać przed czasem ziarno od kąkolu (J. Bergoglio). Są to słowa ważne dla zrozumienia postawy Franciszka w kwestii dobrego wyczucia właściwego momentu reformatorskiego procesu.
Proces, który stawia czoło pokusom
Lecz także pokusy i walka przeciw pokusom jest częścią tego procesu. Dla Bergoglio proces reformy jest procesem agonijnym. Papież ma „walczącą” wizję rzeczywistości. Tę dramatyczność przejmuje on od św. Ignacego z Loyoli i z jego Ćwiczeń duchowych, w szczególności z medytacji „O dwóch sztandarach” (ĆD 136 - 148). Trzeba ją czytać spokojnie. Ignacy wyobraża sobie pole bitwy, na którym stają naprzeciw siebie Chrystus, najwyższy Wódz i Pan nasz, oraz Lucyfer, śmiertelny wróg natury ludzkiej. Dla Bergoglio w chrześcijańskim modus vivendi istnieje nieunikniony wymiar prowadzenia wojny. Życie chrześcijańskie jest sztuką wojenną, krótko mówiąc, i nasza wiara jest rewolucyjna, jest zbudowana na sobie. Jest wiarą wojowniczą (J. Bergoglio).
Lecz uwaga: rzeczywiście, nie można być naiwnym – pisze Bergoglio, być może raz jeszcze burząc stereotypy – niemniej potrzeba swego rodzaju wojowniczej czułości, ujawniającej się w powadze dziecka, które czyni znak krzyża, i w głębi starości, która recytuje swoje modlitwy: oto jest wiara, oto jest szczepionka przeciw duchowi klęski. Dla papieża rozeznawanie jest narzędziem walki. Kiedy w naśladowaniu Pana brakuje walki lub czujności, często przychodzi uśpiona wcześniej pokusa idolatrii: pokusa uczynienia z darów Pana albo i z samego Pana przedmiotu zredukowanego do naszych egoistycznych kategorii (J. Bergoglio). Brak akceptacji wojennego charakteru naszego powołania prowadzi, z powodu lęku przed konfliktem, do uciekania się do wszelkiego rodzaju dopasowywania się i gmatwania się – pod warunkiem, że będzie pokój, czyli aby tylko nie pojawiła się żadna sprzeczność. Rezultat: mężczyźni i kobiety, którzy w ogóle nie znają prawdziwego pokoju, lecz żyją tchórzliwie, lub, jeśli zechcemy tak powiedzieć, jest to pokój grobów (J. Bergoglio).
La riforma della Chiesa secondo Francesco .Le radici ignaziane, w: „La Civilta Cattolica”, 24 X 2015
Przełożył: ks. Jacek Poznański SJ