Świadek wiary - bł. ks. Władysław Bukowiński
(1904-1974) urodził się w Berdyczowie na Ukrainie, skąd razem z rodziną wrócił do Polski w 1920 r. Po ukończeniu prawa na UJ wstąpił do Krakowskiego Seminarium. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1931 r. Pracował duszpastersko w Rabce i Suchej Beskidzkiej, a od 1936 r. w diecezji łuckiej.
Po zajęciu Łucka przez bolszewików został w 1940 r. aresztowany, bo uznano go za wroga Związku Radzieckiego i osadzono w więzieniu. Wtedy znalazł swoje pewne schronienie w wierze w miłosiernego Boga. On sam opowiedział o rozmowie między nim a sędzią ateistą, który zapytał go: Co tam robisz? – Modlę się do Boga. On nagle wstał i krzyknął: Tutaj zabronione jest modlić się do Boga! – Niech się pan uspokoi. W przyszłości będę się tak modlić, że pan tego nie zauważy.
Cudem ocalał, gdy po inwazji Niemiec na Związek Radziecki Rosjanie 26 czerwca 1941 r. zamordowali 2700 więźniów z zakładu karnego w Łucku. Jemu udało się uratować, gdyż w porę ukrył się z innym kolegą, a potem żywy wyszedł spod ciał zabitych więźniów. Był to przełomowy dzień w jego życiu, doświadczył wtedy „końca doczesności”. Od tego dnia miał świadomość, że Pan Bóg darował mu na nowo życie.
Gdy w 1945 r. do Łucka wrócili Rosjanie, pamiętali o byłym więźniu-księdzu. Ksiądz Bukowiński wkrótce został zatrzymany i wywieziony na rozprawę do Kijowa. Żegnając to miasto, wiedział, że Pan Bóg przygotował dla niego nową misję, daleko na Wschodzie. Za prowadzenie działalności wywrotowej na rzecz imperializmu skazano go na 10 lat łagru. Pracował w kopalni miedzi 300 metrów pod powierzchnią ziemi. Codzienną normą pracy było wydobycie 12 ton rudy miedzi. Więźniowie otrzymywali ograniczone porcje jedzenia, do przeżycia potrzebne im były paczki żywnościowe, jakie, dzięki Bogu, docierały do adresatów. Ksiądz Władysław zawsze dzielił się z innymi więźniami tym, co sam otrzymywał z ojczyzny.
Za każdym razem, ilekroć był uwięziony, ks. Bukowiński odnajdywał nowe możliwości apostolskiej posługi: katechizował, spowiadał, odwiedzał więźniów pod osłoną nocy, ryzykując karę karceru. Zbierał więźniów na modlitwę czy potajemną Mszę św. nawet w gułagu. Podczas kazań zachęcał słuchaczy do przebaczenia ich oprawcom. Często powtarzał, że wiara uwalnia od nienawiści. Modlił się na różańcu zrobionym z okruszyn chleba i małego krzyżyka wykonanego z obozowego drutu. Jego „posłudze pocieszania” towarzyszyła zawsze Matka Boża, obecna w jego kapłańskim trudzie, bo nosił z sobą Jej małą figurkę. Starał się żyć w rytmie roku liturgicznego także w więzieniach. Choć był pozbawiony wolności zewnętrznej, nigdy nie utracił tej wewnętrznej, którą obdarzał go Chrystus.
Jego miłosierne gesty powtarzały się codziennie: pomagał słabym nosić drewniane bele, oddawał ciepłą bieliznę tym, którzy potrzebowali, nie zwracając uwagi na narodowość czy wyznanie. Tym gestom towarzyszyły słowa wsparcia, podnoszące morale uwięzionych, ratujące ich od strachu i rozpaczy.
Ksiądz Władysław pamiętał o słowach Jezusa, by przed przesłuchaniem nie przygotowywać mowy obronnej... (por. Łk 21, 14-15). Z pomocą Boga uwolnił swoje serce od nienawiści i pogardy dla swoich prześladowców. Z pewnym zdumieniem można przeczytać fragment jego książki Wspomnienia z Kazachstanu, gdy opowiada, jak wracając z duszpasterskiej misji w baraku, otrzymał tylko siarczysty policzek, a przecież mogli go wtrącić na parę dni do karceru... Nie dziwiło go i to, że jest źle traktowany jako katolicki kapłan, skoro władzę w Związku Radzieckim sprawują komuniści walczący z Bogiem i Kościołem. Ubolewał tylko nad tym, że aresztowanie księży pozbawia małe dzieci i młodzież możliwości poznawania Boga.
W 1955 r. przyszła wiadomość o możliwości powrotu do ojczyzny. Ksiądz Bukowiński jednak zdecydował: Ja zostaję tutaj, ponieważ tutaj ja powinienem przynosić religijne pocieszenie wiernym. W Polsce jest wiele kapłanów, a tutaj ich nie ma. Skierowano go do Kazachstanu. W ten sposób był pielgrzymującym misjonarzem; spowiadał, celebrował Mszę św., udzielał chrztu św., uczył katechizmu. Zachęcał rodziny, aby nie bały się mieć w domu krzyż. Jeden ze świadków wspomina taki epizod: W moim domu ludzie kładli pieniądze na stół na ofiarę za Mszę św. Kapłan nie wyciągnął ręki, aby je wziąć, a kiedy mu je dawałem, powiedział mi, abym wziął i kupił mleka dla dziecka.
Władysław Bukowiński był wolny od lęku. Pomagał rodzinom zesłańców, deportowanym przez sowiecką władzę na Syberię, przynosił im pożywienie i modlitewniki, podtrzymywał słowami pocieszenia. Dzielił się z potrzebującymi tym, co miał, udzielał schronienia ludziom uciekającym przed bombardowaniem, troszczył się o jeńców wojennych.
Często też powtarzał, że w przyszłości Rosja się nawróci i znów będzie można otwarcie wyznawać wiarę w Chrystusa. Pełen ufności mówił: Rosja podobna jest do suchego stepu. Wystarczy rzucić iskrę i zapłonie wiara i nadzieja. A wtedy także mniejszości narodowe, Polacy Ukraińcy, Niemcy, Litwini odzyskają wolność wyznawania wiary.
Ksiądz Władysław zmarł 3 grudnia 1974 r. Został beatyfikowany w Karagandzie 11 września 2016 r. Jego ciało, znajdujące się w kościele katedralnym, spoczywa pod macierzyńskim spojrzeniem Matki Bożej, której błogosławiony powierzył obronę Kościoła i często powtarzał wierzącym: Nie powinniście się bać. Matka Boża was zbawi i obroni.