Święty Jan Maria Vianney - Kapłan według Bożego Serca
Jan Maria Vianney (1786-1859) urodził się w miejscowości Dardilly pod Lyonem, a jego dzieciństwo przypada na lata terroru rewolucji francuskiej (1789-1799). Pochodził z ubogiej chłopskiej rodziny. Nie dość dobrze szły mu studia filozofii i teologii, dostrzeżono za to w nim głęboką pobożność. Można do niego odnieść słowa św. Pawła: Przeto przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! Niewielu tam mędrców według oceny ludzkiej, niewielu możnych, niewielu szlachetnie urodzonych. Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić, tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga (1 Kor 1, 26-29).
Zaraz po święceniach kapłańskich, które przyjął w 1815 roku, został mianowany wikarym w Ecully, a po dwóch latach proboszczem w wiosce Ars liczącej 230 osób. Biskup ostrzegł go, że zastanie tam niełatwą sytuację religijną: Nie ma w tej parafii wielkiej miłości Boga. Dlatego od razu zaczął się gorąco modlić: Boże mój, daj mi nawrócenie mojej parafii; gotów jestem cierpieć wszystko co zechcesz, Panie, przez całe me życie! Pragnął być dla swoich parafian miłosiernym pasterzem. Jego mieszkaniem stał się kościół, wchodził do niego wcześnie rano i nie wychodził, poza krótką przerwą na posiłek, aż do wieczornej modlitwy Anioł Pański. Codziennie w konfesjonale przyjmował 100-300 osób, bo jego sława dobrego spowiednika obiegła całą Francję. Po dziesięciu latach gorliwej działalności parafia przeżyła duchową przemianę. Cztery karczmy opustoszały, za to kościół na co dzień był pełny rozmodlonych mieszkańców Ars.
Święty Jan Maria regularnie odwiedzał chorych i rodziny; organizował misje ludowe i święta patronalne; zbierał i rozporządzał pieniędzmi na dzieła charytatywne i misyjne; upiększał kościół; zajmował się sierotami z założonego przez siebie instytutu „Opatrzność” oraz ich wychowawczyniami; interesował się edukacją dzieci; tworzył stowarzyszenia i zachęcał świeckich do współpracy. Od niego uczyli się oni nade wszystko adorować Jezusa Eucharystycznego. Proboszcz mówił im: Nie trzeba wiele mówić, by dobrze się modlić. Wiadomo, że tam, w świętym tabernakulum, jest Jezus: otwórzmy Mu serce, radujmy się Jego świętą obecnością. To jest najlepsza modlitwa. Sam rozpalony miłością do Jezusa zachęcał swoich parafian oraz wiernych przybywających z daleka: Bracia moi, przyjdźcie do Komunii, przyjdźcie do Jezusa. Przyjdźcie by Nim żyć, abyście z Nim mogli żyć... To prawda, że nie jesteście tego godni, ale Jego potrzebujecie! On sam jak zakochany kontemplował Hostię!
Osobiste utożsamienie z ofiarą krzyżową Jezusa prowadziło ks. Jana od ołtarza do konfesjonału. Wierni zaczęli go naśladować, udając się przed Najświętszy Sakrament, by nawiedzić Jezusa. Byli równocześnie pewni, że spotkają tam swego proboszcza, gotowego wysłuchać ich spowiedzi i udzielić rozgrzeszenia. Coraz bardziej narastała rzesza penitentów przybywających z całej Francji. Święty kapłan spowiadał 16 godzin dziennie. Mówiono wówczas, że Ars stało się „wielkim szpitalem dusz”. Ten, kto przychodził do konfesjonału św. Jana Marii, odnajdywał tam zachętę do zanurzenia się w potoku Bożego miłosierdzia. A jeśli ktoś był zgnębiony myślą o swej słabości i grzeszności, lękając się przyszłych upadków, Proboszcz ujawniał mu Boży sekret słowami wzruszającego piękna: Dobry Bóg zna wszystko. Jeszcze zanim się wyspowiadacie, już wie, że będziecie nadal grzeszyć, a mimo wszystko wam przebacza. Jakże wielka jest miłość naszego Boga, która posuwa się aż do chęci zapomnienia o przyszłości, żeby nam przebaczyć! Natomiast tym, którzy oskarżali się w sposób obojętny, swymi własnymi łzami przedstawiał poważne i bolesne dowody, jak bardzo postawa taka była małoduszna: Płaczę, bo wy nie płaczecie – mówił. Gdyby chociaż Pan nie był tak dobry! Ale jest tak dobry! Trzeba być barbarzyńcą, żeby tak się zachowywać wobec tak dobrego Ojca! Sprawiał, że w sercach ludzi obojętnych rodziła się skrucha, gdy widzieli, jak ich grzechy ranią Boga z którym współcierpi spowiadający ich kapłan.
Proboszcz z Ars potrafił przekształcać serce i życie wielu osób, gdyż ukazywał im miłosierną miłość Boga. Przez sakramenty i słowo Jezusa budował wspólnotę parafialną. Często drżał przekonany o swojej kruchości tak bardzo, że wiele razy chciał zrezygnować z kierowania parafią. Umartwiał ciało przez czuwania i posty, aby nie stawiało przeszkód jego kapłańskiej duszy. Nie unikał umartwienia siebie dla dobra powierzonych mu dusz oraz by przyczynić się do wynagrodzenia tak wielu grzechów wysłuchanych na spowiedzi. Wyjaśniał współbratu w kapłaństwie: Powiem tobie, jaką mam receptę: daję grzesznikom niewielką pokutę, a resztę czynię za nich sam.
Święty Proboszcz z Ars przypominał swoim parafianom, że skarb chrześcijanina jest w niebie, nie na ziemi. Dlatego tam powinny podążać ich myśli, bo błogosławioną powinnością i zadaniem człowieka jest modlitwa i miłość: Módlcie się i miłujcie: oto, czym jest szczęście człowieka na ziemi. O tym najpiękniejszym zadaniu człowieka mówił: Modlitwa jest niczym innym jak zjednoczeniem z Bogiem. Jeśli ktoś ma serce czyste i zjednoczone z Bogiem, odczuwa szczęście i słodycz, które go wypełniają, doznaje światła, które nad podziw go oświeca. W tym ścisłym zjednoczeniu Bóg i dusza są jakby razem stopionymi kawałkami wosku, których już nikt nie potrafi rozdzielić. To zjednoczenie Boga z lichym stworzeniem jest czymś niezrównanym, jest szczęściem, którego nie sposób zrozumieć. Nie zasługujemy na dar modlitwy. Ale dobry Bóg pozwolił, abyśmy z Nim rozmawiali. Nasza modlitwa jest najmilszym dlań kadzidłem.
Ksiądz Jan Vianney przypominał również wiernym: Jezus Chrystus, dawszy nam wszystko, co mógł nam dać, pragnie nas jeszcze uczynić dziedzicami tego, co ma najcenniejsze, to znaczy swojej Najświętszej Matki. Wyniszczony umartwieniami i chorobą zmarł 4 sierpnia 1859 roku. Kanonizował go w 1925 roku papież Pius XI, a trzy lata później ogłosił go patronem wszystkich proboszczów.