Ludzka godność w czasach zagrożenia
Tak, nadeszła chwila zastanowienia. Sądziliście, że wystarczy wam odwiedzać Boga w niedzielę, abyście byli panami waszych dni. Albert Camus, Dżuma
Epidemia wstrząsa światem budowanym w epoce globalizacji. Zaledwie w kilkanaście dni koronawirus dotarł – właśnie z powodu globalizacji – niemal do wszystkich krajów świata. Zaistniała sytuacja społeczna i ekonomiczna to niewątpliwie surowy egzamin dla wszystkich obywateli, rządów, polityków, twórców kultury, organizacji międzynarodowych, dosłownie dla wszystkich. Koronawirus jest bardzo „demokratyczny” i „sprawiedliwy”, jednakowo atakuje biednych i bogatych, małych i wielkich tego świata. Ci ostatni zresztą, przez swoje liczne kontakty, są nawet bardziej narażeni. Teraz przynajmniej sytuacja była jasna, zaraza dotyczyła wszystkich (A. Camus).
Wielu porównuje epidemię do wojny, podkreślając jednocześnie, że wróg jest mało rozpoznany, stąd też jest mało uchwytny, nieprzewidywalny, podstępny. Boleśnie przekonały się o tym pewne gwiazdy sportu i polityki, które wyśmiewając epidemię, lekceważyły podstawowe zasady bezpieczeństwa i same uległy chorobie.
1. Epidemia, odwieczny wróg ludzkości, przypomina nam dzisiaj, że w kwestii kruchości ludzkiego życia, mimo całego postępu cywilizacyjnego, niewiele się zmieniło. Pewne zagrożenia nieco odsunęliśmy od siebie, udając jednak przy tym, że zostały one zlikwidowane. W mediach coraz więcej pojawia się tekstów zatytułowanych: Koronawirus obnażył „świat”... Pokazał próżność, obłudę, hipokryzję itp. Nie będziemy tutaj identyfikować „światów”, które obnaża koronawirus. Dotyczy to w jakimś stopniu wszystkich „światów”, choć może w różnym zakresie. Także świata religii.
Niewątpliwie obecna epidemia to surowy egzamin dla „ludzi Kościoła”: duchownych i świeckich, przełożonych i podwładnych, praktykujących wiarę gorliwie i tych, którzy ją zaniedbują. Pada zasadnicze pytanie o istotę naszego codziennego doświadczenia wiary: czy nasze praktyki są wyrazem formalności, czy też są znakiem naszego doświadczenia Boga, realnie działającego w naszym życiu tu i teraz. Paradoksalnie chwilowa niemożność uczestnictwa we Mszy świętej niedzielnej, przyjmowania Komunii, uczestnictwa (obecnie w Wielkim Poście) w Gorzkich żalach czy Drodze Krzyżowej – może stać się dla nas wyzwaniem, dzięki któremu staniemy wobec Boga i własnego sumienia w szczerości serca. Obecne ograniczenia w parafialnych praktykach religijnych mogą się stać prawdziwymi rekolekcjami.
2. W czasach dobrobytu, sukcesu i względnego spokoju łatwo ulegamy złudzeniu, że nasze życie jest w naszych rękach i że możemy dowolnie sobie je urządzać, formować, zmieniać.
Dla twórców „nowej cywilizacji”, którzy z wyniosłością, lekceważąco traktują prawa przyrody, przeciwstawiając je osiągnięciom kultury, niemal w każdej dziedzinie, koronawirus przypomina o potędze przyrody i jej prawach, którym człowiek podlega niezależnie od tego, czy mu się to podoba, czy nie. Choroba nikogo nie prosi o pozwolenie i nikogo nie pyta o zdanie.
Z pewnością świat upora się z obecną epidemią. Naukowcy zapowiadają szczepionkę. Wszystko jednak do nowego zagrożenia... Ale kiedy mija zagrożenie, wbrew oczywistym faktom, ponownie poddajemy się złudzeniu, że oto teraz zaczyna się, już na zawsze, czas bezpieczeństwa i pokoju. Nic bardziej fałszywego. Nowe zagrożenie przychodzi zwykle w sposób nieprzewidywalny. Tak było w historii ludzkości i teraz tak jest. Nic nie wskazuje, aby miało się to zmienić. Zarazy są w istocie sprawą zwyczajną, ale z trudem się w nie wierzy, kiedy się na nas walą – zauważa A. Camus.
3. Kruchość ludzkiego życia i związane z nią zagrożenia to istotny element antropologii. Zapomnienie o ostatecznym przeznaczeniu człowieka, o jego ostatecznym celu i sensie życia staje się – w sytuacji bezpośredniego zagrożenia – źródłem niepokoju, braku równowagi, rozpaczy. Psalmista mówi: Ci, którzy nie wzywają Boga, drżą ze strachu (Ps 14, 5).
Jeżeli trzeba będzie, umrzemy. Basta. Cóż możemy zrobić. Przecież tego rękami nie zatrzymamy – powiedział pewien Włoch w ulicznym sondażu. Świadomość prawd ostatecznych sprawia, że mniej uwagi poświęcamy poczuciu zagrożenia, a więcej szukaniu wyjścia z zagrożenia, budowaniu nadziei, wzajemnemu pomaganiu sobie, szukaniu Boga. Choroba i śmierć nie są końcem tego, co dla nas najważniejsze, najdroższe, jedyne. Są wartości, których nigdy nie wolno poświęcić w imię jeszcze wyższej wartości i które stoją ponad zachowaniem życia fizycznego (Benedykt XVI).
4. Obecne zagrożenie epidemiczne uczy nas pokory dla życia i jego kruchości; uczy nas też większego szacunku dla praw przyrody i dla ich Twórcy. Nasze zanurzenie w wirtualnym świecie obrazów i wrażeń, gdzie wszystko dokonuje się za jednym dotknięciem palca, zniekształca i fałszuje rzeczywistość świata realnego. W przyrodzie, w rozwoju fizycznym, duchowym, w relacjach międzyludzkich nic nie dzieje się nagle, za dotknięciem. Wszystko dokonuje się powoli, jest procesem, rozwija się stopniowo, wymaga pracy, trudu, zaangażowania, a nieraz i cierpienia. Obecne zagrożenie epidemiczne wymaga od nas właśnie tego, czego wymaga życie na każdym etapie jego rozwoju: uwagi, cierpliwości, czekania, spojrzenia metafizycznego, prawego sumienia.
Niewątpliwie nasze poczucie zagrożenia posiada swoje źródło także w fakcie rezygnacji z metafizyki, duchowości i religii. W sytuacji zagrożenia życia, człowiek pozostaje w „bezradnej samotności”. Nie chodzi o izolację od bliźnich i osamotnienie, ale o wewnętrzną samotność serca przed Bogiem. Wszystkie refleksje, które dzisiaj snujemy, brzmią banalnie, pusto. Człowiek pociesza i wspiera drugiego zawsze do pewnej granicy. Poza nią każdy zostaje sam ze swoim lękiem, brakiem poczucia bezpieczeństwa. Nawet najbliższe osoby w sytuacji zagrożenia życia pozostają zawsze na zewnątrz tego, co dzieje się w ludzkiej duszy udręczonej lękiem, bólem czy rozpaczą. Budzące się obawy o siebie i naszych bliskich są wielkim wołaniem serca o obecność Boga, Jego moc i miłość w naszym życiu.