Krzywda i przykrość
Pracuję z dużą grupą ludzi i często się zdarza, że nawet niechcący jakimś słowem czy gestem jeden drugiemu sprawi niezamierzoną przykrość. Niektórzy jednak natychmiast się obrażają i trwają w poczuciu krzywdy. To strasznie męczy. (Franciszek)
Wydaje mi się, że chyba zbyt hojnie szafujemy słowem „krzywda”, opisując nasze trudne relacje z bliźnimi. Krzywda jest złem zamierzonym i pojawia się tam, gdzie ktoś chce kogoś drugiego zranić, świadomie czyniąc mu jakieś zło. Jest najbardziej konkretnym i bolesnym wyrazem nienawiści, najgorszego uczucia, przeradzającego się w chęć uczynienia czegoś złego komuś, kogo takim uczuciem się darzy. Krzywda ma więc swoje źródło w sercu i umyśle człowieka, który sam wcześniej doświadczył jakiejś rzeczywistej czy tylko wyimaginowanej krzywdy. Najczęściej więc będzie wyrażała chęć zemsty czy odwetu, zgodnie ze starotestamentową zasadą: Oko za oko, ząb za ząb (Wj 24, 20). Krzywdzą więc swoich bliźnich ci, którzy nie tylko nie potrafią przebaczyć, ale którzy czują się wewnętrznie przymuszani do tego, by zawsze złem za zło odpłacać, a czynią to z niezwykłą gorliwością i zaciętością.
Najwięcej krzywdy wyrządzają ci, którzy myślą, że funkcja, jaką sprawują, stawia ich w pozycji wszystkomogących. Wydaje się im, że mogą bezkarnie ranić innych, demonstrując w ten sposób swoją wyższość wobec tych, którzy są od nich zależni. Nie muszą niczego tłumaczyć, niczego usprawiedliwiać, a tych, którzy cierpią z ich powodu, uważają za wrogów.
Problem ludzi czyniących krzywdę polega na tym, że swoim złym słowem czy zachowaniem ranią nie tylko innych, ale i siebie. Najczęściej jednak nie są tego świadomi albo nie chcą się do tego przyznać. Od takich ludzi inni trzymają się z daleka, boją się ich i nie chcąc się im narażać, unikają z nimi kontaktu. To sprawia, że krzywdziciel wcześniej czy później pozostaje sam, a jeśli nie jest w stanie uświadomić sobie przyczyny swojego osamotnienia, czuje się pokrzywdzony przez tych, którzy w obronie własnej stronią od niego.
Czym innym jest natomiast przykrość, jakiej często doznajemy albo jesteśmy jej sprawcami. Ona też wyraża się jakimś złem, ale zwykle jest ono niewielkie i niezamierzone. Przykrość jest złem popełnionym nie ze złej, ale ze słabej woli. Nie niesie więc z sobą konsekwencji moralnych, bo nie jest wywołana intencją szkodzenia komuś. Nie chodzi jednak, byśmy usiłowali wszystko usprawiedliwić i nic sobie nie robili z tego, że ktoś z naszego powodu – mimo że tego nie chcieliśmy – jednak w jakiś sposób ucierpiał czy choćby się zasmucił. Także za niezamierzoną przykrość trzeba umieć przeprosić, a czasami także wynagrodzić. Nie powinno się usiłować samego siebie usprawiedliwić i wytłumaczyć. Słowo: „przepraszam” jest jak najbardziej uzasadnione, nawet wtedy, gdy nic wielkiego się nie stało. Jeszcze więcej wymaga się od tego, kto doświadczył niezamierzonego zła. Trzeba umieć wznieść się ponad swoje odczucia i wykazać się dojrzałością reakcji, która powinna być proporcjonalna do doznanego zła. Należy więc raczej suponować, że zostało ono uczynione niechcący, niż oskarżać kogoś o złą wolę i świadomą krzywdę. Miły uśmiech będzie najlepszą formą okazania przyjęcia przeprosin.
Może jednak czasem ktoś nie potrafi przyjąć, że niewielkie zło, jakiego doświadczył, jest co najwyżej przykrością, bo odebrał je jako wielką krzywdę. Można tłumaczyć i przepraszać, a rzekomo pokrzywdzony i tak „wie swoje”, trwając w poczuciu krzywdy. Reaguje złością, uprzedzeniami, rozsiewa złą opinię o swym „krzywdzicielu” i jest śmiertelnie obrażony. Co wtedy? Z bólem serca trzeba kogoś takiego pozostawić w jego przekonaniu.
Święty Paweł poucza: Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi. Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi (Rz 12, 17-18).