Jaśmin – tutaj nie można bez miłości

16 lip 2013
Alicja Pożywio
 

Małgorzata przestała chodzić do kościoła, bo się wstydziła. Miała dość tłumaczenia ludziom, że nie wychowuje źle swojego syna, że nie jest on „chowany na coca-coli”, ale ma autyzm. Powiedziała o tym jezuicie o. Piotrowi Kochanowiczowi. To był początek Jaśminu, wspólnoty integracyjnej, działającej od 2007 r. przy Jezuickim Ośrodku Milenijnym w Chicago.

 

Tak się zaczęło

Decyzja o utworzeniu wspólnoty zapadła 4 października, a już trzy dni później o. Kochanowicz odprawił pierwszą Mszę z udziałem dzieci niepełnosprawnych i ich rodziców. Chcieliśmy zobaczyć, czy ktokolwiek przyjdzie. Byliśmy zaskoczeni liczbą uczestników – powiedział o. Piotr. Na początku myślał, że będą spotykać się okazjonalnie – na Opłatku, z okazji Wielkanocy. Szybko jednak ustalono, że Msze św. dla dzieci z różnymi schorzeniami będą się odbywały w każdą pierwszą niedzielę miesiąca, a po nich będą spotkania. Nie określamy, o jakie schorzenia chodzi, bo zależy nam na integracji rodzin z dziećmi niesprawnymi na różne sposoby – mówił o. Kochanowicz. Elżbieta Jędryczka, mama Sławka, który urodził się z porażeniem mózgowym, była wtedy na Mszy: Choć był to październik, to w nas pojawił się promyczek, że jest ktoś, kto się nami interesuje. Sławek znalazł coś, czego szukał od 2004 r., kiedy przyjechał do Chicago.

Obecnie, po przeszło sześciu latach istnienia, Jaśmin – łącznie z wolontariuszami i rodzicami dzieci – liczy około dwustu osób. Ma na swoim koncie niezliczoną liczbę różnorodnych wydarzeń: kuligi, wspólne wyjścia na balet, do teatru, jazda konno, organizowanie dorocznego balu karnawałowego, uczestniczenie w dorocznej Paradzie 3 Maja, w pieszej pielgrzymce do Merrillville oraz razem przeżywane Wigilie.

 

Jak to działa?

Jaśmin ma status organizacji non profit. Jego czteroosobowy zarząd, na czele którego stoi o. Piotr Kochanowicz, spotyka się raz w miesiącu. Ma również radę, w skład której wchodzą wolontariusze i rodzice. W spotkaniach rady może uczestniczyć każdy członek wspólnoty.

Praca w Jaśminie oparta jest na wolontariacie i zaangażowaniu rodziców jaśminowych dzieci. Wolontariuszem może zostać każdy i jest to opłacalne. To nie jest tak, że my wszyscy jesteśmy po to, aby tym dzieciom pomagać. My często więcej i realnie od nich bierzemy niż jesteśmy im w stanie dać – twierdzi Sławek Budzik, wolontariusz i spirytus movens organizacji.

Wspólnota zarabia sama na siebie. Przed Bożym Narodzeniem malowane są bombki, przed Wielkanocą robione palmy, na dorocznym pikniku sprzedaje się lemoniadę i maluje dzieciom twarze, od jakiegoś czasu organizowane są też spektakle kukiełkowe. Jaśmin ma też sponsorów. Czasem ktoś da chleb i kiełbasę na kanapki, czasem użyczy koni, żeby zorganizować kulig lub pojeździć wierzchem, innym razem pomoże w transporcie. Siła jest w ludziach – podsumowuje o. Piotr.

 

Jaśminowe dzieci

Choroba kojarzy się z cierpieniem i nieszczęściem. Jest prawdą, że niesprawne dzieci wymagają innej organizacji życia, wkładania w codzienność więcej wysiłku i trudu. Rodziny jaśminowe nie nazywają tego cierpieniem. Patrząc z boku, widzę, że te dzieci układają wiele spraw w rodzinach. Tam, gdzie jest dziecko jaśminowe, tam jest nauczyciel miłości, który wycisza złe emocje i próbuje budować – twierdzi Sławek Budzik. Elżbieta Jędryczka mówi, że to właśnie jej chory syn jest centrum ich pięcioosobowej rodziny: On jest dobrym komunikatorem i punktem odniesienia wszystkich innych wartości. Tutaj potrzeba miłości, nie można inaczej.

Ludzie czasami nie wiedzą, jak się zachowywać, kiedy znajdą się w pobliżu jaśminowego dziecka. Jeśli wziąć pod uwagę to, ile w nich łagodności, cierpliwości, naturalności, niewstydzenia się swoich emocji, spontaniczności, to wydaje mi się, że nasze dzieci są zdrowsze od niejednego z nas. Czasem żartuję, że sam Pan Bóg musi być chyba niepełnosprawny – dzieli się refleksją o. Kochanowicz.

 

Pan Bóg w Jaśminie

Jaśmin jest organizacją ponadreligijną. Żaden z członków nie jest zmuszany do uczestnictwa ani w coniedzielnej, ani w comiesięcznej wspólnotowej Mszy. Zapytany, dlaczego tak jest, o. Piotr odpowiedział: A dlaczego nie? Nie wyobrażam sobie sytuacji, że przychodzi ktoś, kto szuka pomocy, a my go najpierw pytamy, czy chodzi w niedzielę do kościoła. Poza tym wielu jaśminowców uczestniczy w różnego rodzaju czuwaniach, nabożeństwach, wielu z nich chodzi w pieszych pielgrzymkach.

Nigdy nie mieliśmy z Bogiem złych relacji, ale Jaśmin z pewnością zbliżył nas do Niego, a także umocnił nas jako rodzinę – mówi Elżbieta Jędryczka. Jakiś czas temu do Jaśminu jako wolontariusz zgłosił się pewien Amerykanin – poznał jaśminowców na hokeju, oni opowiedzieli mu o sobie. Zaczął przychodzić na spotkania ze swoją zdrową córeczką. Kilka dni temu byłem z nim na czacie – podzielił się z nami o. Kochanowicz – powiedział, że jesteśmy jedynymi katolikami, których zna. Wyznał też, że chce wstąpić do Kościoła.

 

„Mój Piotr”

Nie ma wątpliwości, że nie byłoby Jaśminu, gdyby nie było o. Piotra Kochanowicza. Wszyscy tam zwracają się do niego „Piotr”. Dlaczego nie „ojciec Piotr”? – zastanawiają się niektórzy. W Jaśminie wszyscy są podobni do siebie, zresztą nawet gdybym chciał, żeby było inaczej, to się po prostu nie da. Jaśminowe dzieci przychodzą, obejmują i mówią: „mój Piotr” – odpowiada ojciec.

Jaki jest Piotr? Jest cichą osobą, ale jak ma coś do powiedzenia, to tak powie, że wszyscy usłyszą – twierdzi Sławek Jędryczka. Dodaje, że Piotr wkłada dużo serca w to, co robi dla Jaśminu i dla jezuitów, lubi słuchać poezji śpiewanej, a także od czasu do czasu coś ugotować: Najbardziej lubi gotować chili i kompot, robi to na każdym wyjeździe. Czego Piotr nie lubi? Trudno powiedzieć. On trzyma porządek. Myślę, że nie lubi szpanerstwa, nie lubi się przechwalać, jest skromny. Zdaniem mamy Sławka, pani Elżbiety, Piotr wzbudza zaufanie: Cechuje go duży spokój wewnętrzny, jego postawa daje poczucie, że się go zna od zawsze.

 

Przeczytaj także

ks. Józef Augustyn SJ
Redakcja
ks. Tadeusz Hajduk SJ
ks. Artur Wenner SJ
ks. Zygmunt Kwiatkowski SJ
ks. Robert Grzywacz SJ

Warto odwiedzić