On jest tutaj
Luigi Maria Epicoco, znany włoski ksiądz, w jednej nauce rekolekcyjnej podzielił się z wiernymi swoją bezradnością, gdy otrzymał nominację biskupa na duszpasterza akademickiego w L’Aqulei.
Przez pewien czas usiłował organizować „ciekawe”, „twórcze” spotkania, w stylu performance. Szybko zdał sobie sprawę, że tą metodą nie przyciągnie młodzieży do Jezusa. Przez pewien czas przychodziło około dwudziestu osób, i to – jak wyznał - nie z zainteresowania spotkaniami, ale z litości dla „biednego księdza”, który tak bardzo się stara, a efektów jego pracy nie widać. W nowym sezonie duszpasterskim zmienił metodę. Zaproponował studentom adorację Najświętszego Sakramentu, medytację słowa Bożego, Eucharystię, spotkania indywidualne. Jego prosta szczera wiara, otwartość i hojna miłość, kompetencja, dar słowa i zaangażowanie sprawiły, że do ośrodka akademickiego zaczęła ciągnąć młodzież. Jedyną reklamą nowej propozycji duszpasterskiej dla studentów był ogromny baner na fasadzie kościoła: Lui è qui – „On jest tutaj”. Propozycja duszpasterska ks. Epicoco zrodziła się z przekonania, że to, czego sam potrzebuje, potrzebują ludzie młodzi. Im bardziej są zagubieni, tym bardziej potrzebują.
Przyjdźcie do Mnie wszyscy
Na adoracji dotykamy tego, czym żyjemy na co dzień, a czynimy to przed Obliczem Jezusa, którego Ojciec niebieski ofiarował nam, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie (por. J 3,16). Na adoracji dochodzi do zderzenia tego, co w naszym życiu najboleśniejsze, z tym co najpiękniejsze: z odwieczną miłością Boga.
Adoracja nie jest łatwa, ponieważ jest nam trudno uwierzyć w bezinteresowną miłość Boga do nas. Niezgoda na życie, chore poczucie winy, nagromadzone poczucie krzywdy, wstyd i upokorzenie – wszystko to obciąża i przytłacza naszą kruchą świadomość, że jesteśmy kochani nieskończoną miłością.
Gdy wydaje się nam, że nie jesteśmy w stanie trwać przed Najświętszym Sakramentem, miejmy świadomość, że jest to nie tylko czas pocieszenia i nabierania sił, ale także – może nawet częściej - czas kuszenia, walki duchowej i próby. Próbą dla Jezusa była Jego adoracja Ojca na pustyni w czasie czterdziestodniowego postu.
Dając nam najwyższy wzór adoracji Ojca, Chrystus zaprasza nas: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pocieszę (Mt 11, 28). Adoracja wymaga walki - od wszystkich. Im większą dźwigamy odpowiedzialność, im więcej mamy trosk, tym bardziej potrzebujemy adoracji.
Adoracji potrzebują nasze dzieci
Adoracji potrzebują także nasze dzieci. Przyprowadzajmy je przed Najświętszy Sakrament. Zachęcam rodziców, zwłaszcza matki, które noszą pod sercem nowe życie, by przychodziły na adorację i powierzały Jezusowi, Dawcy wszelkiego życia, nowe życie, które strzegą. A później, po narodzinach, niech wstępują do kościoła z dziecięcymi wózkami, choćby na kilka minut. Niech przychodzą z dziećmi, które dorastają, które przygotowują się do Pierwszej Komunii świętej, do bierzmowania… Niech dzieci widzą, że mama - tata, choć bywają słabi, to jednak proszą Boga o pomoc, umieją przyznać się do winy, przebaczyć, a w razie potrzeby także przeprosić.
Przed Najświętszym Sakramentem pokorniejemy. Jeżeli wywyższamy się wobec bliźnich, podnosimy głos, upieramy się przy swoim zdaniu, to dlatego, że kieruje nami wyniosłość i gramy rolę bogów. Trzeba nam nieustannie powierzać Jezusowi nasze wielorakie ciężary życia: drobne nieporozumienia, przykre słowa, krzywdy, niesprawiedliwości. I trzeba to robić ciągle od nowa.
Przykład życia i modlitwa
Przyjdźcie do Mnie wszyscy – mówi Chrystus. Dlaczego wszyscy? Ponieważ to, czego życie od nas wymaga, przerasta siły wszystkich. Jakże łatwo można ulec zepsuciu, zaniedbać obowiązki, skrzywdzić bliźniego, upokorzyć, popaść w jakiś nałóg, stosować przemoc. Łatwo też mogą ulec zepsuciu nasze dzieci, stąd też winniśmy nieustannie za nie się modlić. Matka – ojciec nie upilnują moralności swoich dzieci, kontrolując je, stosując kary. Jedyny wpływ, jaki mama i tata mają na swoje pociechy, to: powierzać je Bogu na modlitwie i dawać im dobry przykład. Tylko tyle i niewiele więcej.
Kiedyś moja matka napisała do córki zakonnicy, która prosiła ją o duchowe wsparcie: Józiu, ja Ci pomogę modlitwą i przykładem życia. Nie tylko naszym dzieciom, ale także mężom, żonom, matkom, ojcom, przyjaciołom możemy tak naprawdę pomagać w sferze ducha jedynie miłością, która objawia się dobrym przykładem życia i modlitwą. Nic więcej w sferze ducha nie możemy bliźnim ofiarować. Dotyczy to także nas księży. Wiernych nie interesuje, jakie mamy sukcesy duszpasterskie, funkcje i kompetencje, ale jedynie to, jak żyjemy i czy się modlimy.
Dzięki adoracji możemy eliminować stopniowo z naszych wspólnot rodzinnych, zakonnych czy kapłańskich podniesiony głos, ciężką atmosferę nieżyczliwości, uparte milczenie, manipulacje, kłamstwo, wzajemne oszukiwanie siebie, nieprzebaczenie.
Powiedz tylko słowo
Najlepszą książeczką do adoracji Najświętszego Sakramentu są Ewangelie. Na czas adoracji nie potrzebujemy rozbudowanych treści. Długie konferencje bardziej nam nieraz przeszkadzają niż pomagają w nawiązaniu bliskiej więzi z Jezusem.
Na adoracji potrzebujemy „słowa”, i to bardzo. Ale nie tego, które sami sobie wybieramy, bo nam się podoba, lub które nam podpowiada ktoś, kto nie zna naszego życia. Potrzebujemy „słowa-mocy”, „słowa-światła” Tego, który nas przenika i zna: Słowa Parakleta, Ducha Pocieszyciela.
Lata temu odprawiałem moje trzydziestodniowe ćwiczenia duchowe w domu zakonnym Villa della Croce w Turynie we Włoszech u podnóża Alp. W małej kaplicy trwała wieczysta adoracja. Miałem więc możność odprawiać moje medytacje wobec Jezusa Eucharystycznego. Klęczałem w kaplicy kilka godzin dziennie, ale modlitwa szła mi bardzo ciężko. Było we mnie dużo niezrozumienia, chaosu, oschłości, niecierpliwości. Nie umiałem pogodzić się z pewnymi moimi odczuciami, wydarzeniami z mojego życia... Trwało to kilka dni. Starałem się być wierny. Aż pewnej nocy obudziłem się z wewnętrznym olśnieniem, jakbym słyszał głos: „Czemu tak się zadręczasz? O co ci chodzi? Bóg niczego nie chce od ciebie. Ty sam żądasz od siebie rzeczy niemożliwych. Jemu chodzi tylko o jedno: byś uwierzył, że On jest z Tobą, że On cię kocha”. Pamiętam moje zdumienie, szok; jakby po gwałtownej burzy nagle i niespodziewanie rozstąpiły się chmury i wyszło słońce. Usiadłem na balkonie i przez trzy godziny patrzyłem na panoramę Turynu i Alp w oddali, oświetlanych stopniowo brzaskiem wschodzącego słońca.
Jeden moment, jedno słowo, jedna myśl, jedno uczucie, jeden sen może odmienić nasze serce. Trzeba nam nieraz trwać przed Obliczem Jezusa Eucharystycznego godzinami, dniami, a może i tygodniami, ale – i w to trzeba nam mocno wierzyć - światło, pocieszenie, wewnętrzne pojednanie, uspokojenie, przyjdzie w „czasie właściwym”, w godzinie wybranej przez Pana. Bardzo bliskie stały mi się słowa: Powiedz tylko jedno słowo, a będzie zbawiona dusza moja (por. Mt 8, 8).
***
Pogrążam się w adoracji, mój Boże,
adoruję Cię całą duszą
i kocham ze wszystkich sił mego serca.
Jestem Twój, jedynie Twój, cały jestem Twój.
Moja istota z konieczności jest Twoja,
niezależnie ode mnie, ale ja jestem Twój
z mej woli, z całego serca,
uczyń ze mną, co Ci się podoba.
św. Karol de Foucauld