Próba wiary
"Izraelici szli trzy dni przez pustynię, a nie znaleźli wody. I przybyli potem do miejscowości Mara, i nie mogli pić wód, gdyż były gorzkie… Szemrał lud przeciw Mojżeszowi i mówił: Cóż będziemy pili?" Wj 15, 22-24
Pan Bóg nie pozostawia człowieka w spokoju, więcej, człowiek będący Jego obrazem sam siebie nie pozostawia w spokoju. Dla Biblii kult tzw. świętego spokoju jest jednym z rodzajów bałwochwalstwa. Bóg działa ustawicznie (por. J 5, 17) i człowiek – Jego obraz – również działa, ciągle jest w ruchu. Nawet gdybyśmy chcieli trwać w bezruchu, zatrzymać się, mieć właśnie „święty spokój”, nie możemy tego zrobić, bo czas mija, nasze życie przemija, wszystko wokół się zmienia. Możemy wytworzyć sobie poczucie, że jest spokojnie, że nic się nie dzieje, ale będzie to iluzją (czyli kłamstwem), która wcześniej czy później się rozsypie. Zresztą, im później, tym z większym hukiem.
Także Izrael po wyjściu z Egiptu niedługo może pozostać w błogiej radości po cudownym przejściu przez Morze Czerwone. Rusza w drogę, owszem, do Ziemi Obiecanej, ale zanim tam dojdzie, czeka go pustynia, a pustynia to miejsce wrogie życiu i to w podwójnym znaczeniu. Na pustyni nie ma praktycznie żadnych środków do życia, a nieliczne zwierzęta, które mimo to tam żyją, są z konieczności bardzo małe, ale wyjątkowo jadowite.
Izraelitom wystarczyły trzy dni drogi przez pustynię, aby wśród ludu zniknęła radość paschy. Co więcej, po tych trzech ciężkich dniach w końcu znajdują wodę, lecz jest ona tak gorzka, że nie mogą jej pić. Zaczynają więc szemrać przeciw Mojżeszowi, ale tak naprawdę szemrają przeciw Bogu, bo kimże jest Mojżesz jeśli nie wykonawcą Bożej woli.
To wydarzenie ma bardzo ważne znaczenie duchowe dla Izraela, ale jeszcze bardziej dla nas. Jest ono bowiem nie tylko konkretnym doświadczeniem historycznym prowadzenia przez Pana Boga, ale też pozwala poznać, jak Bóg działa i jakie otwiera drogi wyjścia z sytuacji pozornie bez wyjścia. Każdy bowiem – także każda ludzka zbiorowość – ma na swej drodze duchowej doświadczenia pustyni. Podobnie jak w przypadku Izraela przychodzą one często po czasach sukcesów. Jest to konieczne, byśmy nie oddalili się od prawdy o nas samych. Wszyscy bowiem mamy tę tendencję – by użyć słów św. Ignacego Loyoli – żeby panoszyć się w cudzym gnieździe, czyli przypisywać sobie wszystkie zasługi i zapominać o tym, że są to dary i dzieła Pana Boga w naszym życiu. Pustynia jest przykrym momentem prawdy, kiedy doświadcza się własnej kruchości i zarazem słabości swojej wiary. W dodatku, w sytuacji dotkliwego braku, człowiek ma nierzadko nieprzepartą pokusę rzucania się na to, co się nadarza, by się pocieszyć, potwierdzić swoją wartość, poczuć się kochanym, rozumianym, znowu być kimś. Nie czeka na Boga i Jego dary. Pozwala sobie wmówić, że jest opuszczony. Lecz kiedy zakosztuje owych „pociech”, które nam bardzo często oferuje świat, doświadcza szybko – jak Izrael – goryczy. Czuje w głębi, że to nie to. Co więcej, że ta gorycz zwiastuje truciznę.
Dla Izraela, który się zapędził, i dla nas Bóg znajduje pewne osobliwe rozwiązanie. Okazuje się, że obok gorzkich wód rośnie drzewo. Wystarczy je wrzucić do owych wód i stają się one słodkie. Nie tylko zaczynają mieć smak, ale dają życie. Tradycja chrześcijańska widzi w tym drzewie krzyż Chrystusa. To on nadaje słodycz pustynnym i gorzkim momentom czy okresom naszego życia. To Miłość ukrzyżowana pokazuje, że każdy absurd w naszym życiu ma sens, że Bóg nas nigdy nie opuszcza, a jeśli doświadcza, to po to, aby nas wypróbować i otworzyć nasze serca na Niego.