Pochwała prostoty
O, synu diabelski, pełny wszelkiej zdrady i wszelkiej przewrotności, wrogu wszelkiej sprawiedliwości, czyż nie zaprzestaniesz wykrzywiać „prostych dróg Pańskich”? (Dz 13, 10)
Wydaje się, że powinniśmy wiedzieć, iż najprostsze rozwiązania są tymi najskuteczniejszymi, a mimo to wciąż im nie zawierzamy. Słowo „proste” zyskuje coraz bardziej negatywny wydźwięk, kojarzone bywa często z czymś zbyt pospolitym, zbyt mało nowoczesnym, wręcz zacofanym. Idąc dalej tym torem, można dojść do bardzo mylnych wniosków, że ten, kto korzysta z prostych rozwiązań, to prostak.
Być może niechęć do prostoty wynika z tego, że najprostsze rozwiązanie jest najskuteczniejszym, ale wcale nie takim prostym do zrealizowania. Wystarczy spojrzeć na dwie kamienne tablice trzymane przez Mojżesza, ochoczo uwieczniane na obrazach, rycinach czy innych dziełach ilustratorskich – krótki zbiór nakazów i zakazów, gotowa recepta na zbawienie. System zero-jedynkowy; robisz to, nie robisz tamtego – proste? Założenie poste, ale realizacja, to już wyższa – o ile nie najwyższa – szkoła jazdy oparta na zaledwie dziesięciopunktowym kodeksie drogowym.
Gdy uznamy jakąś czynność za prostą, a nie uda nam się jej wykonać, wtedy nasza irytacja jest o wiele większa, niż gdy zmagamy się z czymś skomplikowanym – wtedy ochoczo usprawiedliwimy naszą porażkę. Człowiek stający się zakładnikiem własnej dumy, nie zaryzykuje zmagań z prostotą.
A może to określenie rozwiązania jako zbyt prostego pozwala bezpiecznie omijać je szerokim łukiem, stawiać się ponad jego istotę, krytykować osoby korzystające z niego, zarzucać im poruszanie się po najmniejszej linii oporu. Ciekawe dlaczego zazwyczaj uczestnicy wszelkiej maści teleturniejów potykają się na pytaniach z tzw. swojej dziedziny, które powinny być dla nich jak przysłowiowa bułka z masłem. Aksjomat, pewnik, twierdzenie przyjmowane bez konieczności przeprowadzenia dowodu – wystarczy wierzyć – znów rozwiązanie zbyt proste, trywialne, by zaprzątać sobie nim głowę.
Prosta szopa, prości pasterze – świadkowie cudu Bożego Narodzenia, brak wygód tego świata, zestawione z podniosłością tej chwili, to nie może być przypadek. Nawet osioł i wół, skądinąd bardzo sympatyczne, pracowite zwierzątka zostały dopuszczone do uczestnictwa w tym wiekopomnym wydarzeniu.
Proste gesty, zwyczajne zachowania wzbudzają w nas zdziwienie, tym bardziej gdy wykonuje je osoba z pierwszych stron gazet. Dokonujemy procesu mitologizacji takich postaci, utożsamiając je wyłącznie z blichtrem.
A tu takie zdziwienie: nowy papież płaci za pokój w hotelu, porusza się publicznym środkiem transportu, stawia znak równości pomiędzy władzą a służbą! Czy to jest prawdziwe? Po raz kolejny zbyt oczywiste rozwiązanie? Nie, nie, taka koncepcja nie wystarczy, natychmiast rozpoczęła się światowa akcja poszukiwania drugiego dna, śladów działań specjalistów z zakresu kreowania wizerunku, tworzących człowieka jak produkt, który ma już swoją określoną formę, ale w nowym opakowaniu zyska na atrakcyjności. Po co szukać analogii do patrona nowego ojca świętego zawartej w tekście anonimowego autora książki Kwiatki Świętego Franciszka – zbyt banalne?
Z żadnych bowiem innych darów Bożych nie możem się chlubić, gdyż nie są nasze, jeno Boże. Przeto mówi Apostoł: „Cóż masz, co nie pochodzi od Boga? A jeśli od Niego pochodzi, przecz się tym chlubisz, jakby pochodziło od ciebie?”. Lecz krzyżem udręki i utrapienia możemy się chlubić; nasz bowiem jest. I przeto mówi Apostoł: „Będę się chlubić jedynie krzyżem Pana naszego, Jezusa Chrystusa”.
Prosta ilustracja radości doskonałej prezentowana przez św. Franciszka z Asyżu nie ukazuje jakiegoś wieloetapowego procesu, opracowanego przez szerokie gremium uczonych współczesnego świata. Mimo to nasze umiłowanie rzeczy wyszukanych, elitarnych, każe nam negować tę prostotę. Nie ruszamy śladami św. Jana, „nie prostujemy ścieżek Jego”, a tym samym i własnych, tworząc je coraz bardziej zapętlonymi arteriami. Może warto jednak zająć się prostymi rozwiązanymi, a te bardziej skomplikowane odłożyć na boczny tor.