Kwiaty dla sekularyzacji

25 wrz 2024
ks. Andrzej Sarnacki SJ
 

Niektórzy katoliccy publicyści cieszą się z sekularyzacji, ponieważ widzą w niej powrót normalności.

Z jednej strony ma ona pozbawić Kościół zbędnych przywilejów, cofając go w czas pierwotnego chrześcijaństwa, z drugiej pozwolić ludziom na świadomy, osobisty wybór wiary, dzięki czemu nie będą chodzić na Msze jedynie z przyzwyczajenia. Nastąpi zatem odnowa katolicyzmu. Wiele lat temu spotkałem w Holandii emerytowanego księdza, który cieszył się z opustoszałych kościołów. Łączył bowiem ten fakt z dojrzałością religijną. Rezygnacja z niedzielnej mszy św. miała być znakiem wyzbycia się lęku przed Bogiem. A czyż miłość nie oznacza wolności od lęku? No cóż, nic tak nie zapewnia pogodnej starości jak brak wyrzutów sumienia.

 

Przedefiniowanie na kolanie

Czym jest sekularyzacja? Ci, którzy uważają, że największym problemem jest klerykalizm i zbytnia władza Kościoła, widzą w sekularyzacji szansę na przywrócenie Kościołowi jego pierwotnej roli – ubogiego głosiciela Ewangelii, bez żadnego instytucjonalnego wpływu na życie polityczne i społeczne. Tym sposobem sekularyzacja od razu nabiera rumieńców myślenia pozytywnego, które nie dramatyzuje problemu słabnięcia wiary, ale afirmuje jej autonomię. Można przy okazji zauważyć, że maniera utożsamiania prawdy z myślenie pozytywnym jest bardzo charakterystyczna dla pewnych autorów chrześcijańskich, unikających tonów fatalistycznych na rzecz „myślenia pełnego nadziei”. 

Podejście to jest tym częstsze, im mniej wiemy, czym jest sekularyzacja i jakie niesie konsekwencje. Socjologia religii próbując systematyzować temat, mówi nie o jednej, ale o trzech formach sekularyzacji. Pierwszą jest systematyczna separacja świeckich sfer od religijnych norm i instytucji. Poszczególne domeny, jak polityka, ekonomia, nauka, władza etc. uzyskują autonomię. Ten proces trwa od średniowiecza, od XI w., tj. czasu sporu o inwestyturę, gdy to Kościół przeciwstawił się próbom podporządkowania go przez władze świeckie. Ostatecznie separacja państwa od Kościoła stała się akceptowalną, a nawet chcianą przez Kościół zasadą, która przyjmuje różne rozwiązania prawne w różnych państwach.

Drugą formą sekularyzacji jest spadek wiary i praktyk religijnych w danym społeczeństwie. W Europie Zachodniej zjawisko to nasiliło się pod koniec lat 60. XX w. i trwa do dzisiaj. Od niedawna przyspieszenie odchodzenia od chrześcijaństwa odnotowywane jest również w Polsce, co przekłada się na gwałtowny spadek powołań do kapłaństwa i życia zakonnego, zmniejszającą się frekwencję na Mszach św., rezygnację z lekcji religii czy na zwiększoną akceptację rozwodów, aborcji, in vitro itp. Sam fakt Kościół przyjmuje do wiadomości, stara się mu przeciwdziałać i na pewno nie znajduje w nim powodów do zadowolenia.

Wreszcie trzecią formą jest marginalizacja religii i spychanie jej w sferę prywatną. Prywatyzacja religii skutkuje usunięciem wszelkich praktyk i symboli religijnych ze sfery publicznej, wyprowadzeniem katechezy ze szkół czy wzmacnianiem poczucia wstydu przed publicznym wyznawaniem wiary. Tej tendencji Kościół jest zdecydowanie przeciwny, widząc w niej świadomą próbę usunięcia chrześcijaństwa z kultury i sfery publicznej. Dopiero te trzy formy tworzą w miarę kompletny opis zjawiska. Redukowanie go do jednego tylko elementu może dawać komuś asumpt trudnej do zrozumienia satysfakcji.

 

Marzenie nieskomplikowane

Wielu katolików karmi się dziś marzeniami o świecie, w którym nikt nikomu nie narzuca wiary, nikt z wiarą nie walczy i gdzie odbywa się swobodna debata bez ograniczeń cenzury. Takie i podobne im marzenia towarzyszą rodzajowi ludzkiemu od dawna i kilkakrotnie próbowano nawet wcielić je w życie. Kategoryzowane są jako myślenie utopijne, ponieważ biorą rozbrat z rzeczywistością, zwłaszcza gdy zakładają, że wszyscy ludzie mają dobre zamiary. Świeckie wersje utopii planują osiągnięcie szczęśliwego i sprawiedliwego świata poprzez eliminację przeciwników i ujednolicenie mentalności. Tam gdzie próbowano realizować te postulaty, rozegrała się zwykle wielka tragedia, bowiem myślenie utopijne nie jest bezkarne. Chrześcijaństwo również ma swoje zasady tworzenia lepszego świata, ale nie zapomina przy tym o ułomnej kondycji ludzkiej natury i wskazuje na nieusuwalne ograniczenia.

Dzisiejsze utopijne myślenie głosi program eliminacji jakiegokolwiek przymusu, a przymus w odniesieniu do praktyk religijnych wydaje się być szczególnie toksyczny. Tymczasem w realnym życiu zawsze jakiś przymus występuje. Każda silna kultura narzuca pewną uniformizację. Jeśli nie jest fanatyczna, to dopuszcza odstępstwa, tak jak w długiej historii tolerancji w Rzeczpospolitej. Naturalnie jakaś forma przymusu religijnego również może zaistnieć chrześcijaństwie, choć trudno to sobie dziś wyobrazić. I część katolików może chodzić do kościoła jedynie ze względu na presję społeczną. Nie przeszkadza to wielu z nich doświadczyć w pewnym momencie osobistego nawrócenia i nawiązać głęboką relację z Bogiem. Arcynaiwnym wydaje się oczekiwanie, że po usunięciu (rzekomego) przymusu religijnego, człowiek po prostu świadomie odkryje swoją wolność i ścieżkę do transcendencji. Praktyka krzewicieli tej idei wygląda tak, że oskarżenie o przymus rozciągnięte zostaje na każdą wypowiedź odwołującą się do wiary, na każdy symbol religijny i każdą krytykę skierowaną przeciw piewcom nowej tolerancji.

Denuncjacja „przymusu religijnego” (na ogół tylko w odniesieniu do chrześcijaństwa) znajduje wielu zwolenników, ponieważ głoszona jest w nimbie współczucia. Wielu celebrytów uwierzytelnia swoją politycznie poprawną etykę poprzez równie niedorzeczne postulaty. Jako ludzie nad wyraz wrażliwi i inteligentni, są często forpocztą walki o coraz to nowe prawa. Celebryckie poczucie misji każe zmieniać świat, w czym pomaga im wielce brak wiedzy o historii i ekonomii. Idea ta została wyśpiewana przez Johna Lennona w Imagine: nie ma krajów, nie ma nieba, nie ma religii, nie ma własności, nie ma niczego, za co człowiek chciałby walczyć i umierać. Dopiero taka zmiana gwarantuje pokój i powszechne braterstwo. Czegóż to nie poświęcilibyśmy dla tak powabnej wizji światowego raju? Na pewno nie komentatora sportowego. A że ktoś uważa to za brak realizmu? W jednej ze scen bardzo zabawnego amerykańskiego serialu „The Office” szef biura Michael Scott pyta jednego z pracowników, w jaki sposób członkowie gangów rozwiązują konflikty. Jego rozmówca Darryl, znając naiwność szefa, odpowiada, że zaczynają się łaskotać. I zanim się obejrzysz idą do kościoła, a później na lody. Michael jest urzeczony takim nieznanym mu dotąd sposobem rozwiązywania problemu przemocy.

 

Fasada jako zasada

Sekularyzacja głosi program powszechnej wolności. Projekty sekularyzacji znamy z czasów Bismarcka, z czasów laickiego rządu w Meksyku, który doprowadził do Powstania Cristeros (Cristiada), z czasów wojny domowej w Hiszpanii i wielu innych. Rządy komunistyczne od Rosji po Wenezuelę laicyzują społeczeństwa do gruntu. Również w dzisiejszych czasach zjawisko to ma silny komponent ideologiczny i antyreligijny. Nowe ruchy neomarksistowskie mają sprecyzowane zamiary co do religii. Ten nowy, wspaniały świat nigdy nie jest światem neutralnym światopoglądowo, oferującym przestrzeń dla wolnych wyborów religijnych. Dysponuje natomiast ideologiami, manipulacją i usprawiedliwieniem przymusu. Zgodnie z zasadą mądrości etapu najpierw wspiera sojuszników, jeśli ci bezinteresownie propagują jego zalety. W kolejnym etapie sprawy przybierają zgoła inny obrót, gdy dawni sojusznicy, już niepotrzebni, stają się pierwszymi ofiarami nowych porządków.

W czasach PRL o demokracjach zachodnich myśleliśmy jako o oazach wolności i szacunku. Zachód jednak bardzo się w ostatnich dziesięcioleciach zmienił. Dziś rozumiemy lepiej, że pomimo deklaracji neutralności światopoglądowej zamiar podporządkowania sobie kultury jest realizowany systematycznie i na wielką skalę. Odnoszący sukcesy neomarksizm nie jest zainteresowany poznawaniem rzeczywistości. Jeśli ta nie współpracuje z przyjętymi założeniami, tym gorzej dla niej. Naiwnością jest oczekiwanie partnerskiego dialogu, na który tak często liczą biorący deklaracje za rzeczywistość katolicy. Druga strona zamiast otwartej rozmowy metodycznie wprowadza dyskurs wykluczania i uciszania.

 

Nadzieja przy wylewaniu dziecka z kąpielą

Dziś wiele trudnych rozmów kończy się deklaracją nadziei. W mojej ocenie osiąga to efekt groteskowy. Sekularyzacja ma działać ozdrowieńczo na demony klerykalizmu, na postawę wytykania palcami, debatę ograniczoną dogmatami i stereotypami, na zabobonną wiarę, że cudowne medaliki i piękne celebracje zbliżają do Boga, na traktowanie proboszcza jako osoby ważniejszej od Jezusa Chrystusa itp. Doświadczenie nie pozwala mi na takie patrzenie na problemy Kościoła. Kościół jest bardzo zróżnicowany. Są w nim osoby zarówno otwarte, jak i wycofane, związane z kapłanami i niechcące mieć z nimi nic wspólnego, potrafiące rozmawiać z osobami o odmiennych poglądach, jak i denerwujące się na myślących inaczej, mające wiarę w jakiejś części zabobonną, jak i przeżywające realną bliskość z Bogiem. Zawsze tak było. Sekularyzacja jedynie uniemożliwi wielu z tych osób dojrzewanie w wierze i przekonaniach w Kościele.

Nie powinno się lekką ręką rezygnować z tradycji przywiązania do religii, nawet jeśli jest ono zewnętrzne. Życie człowieka wierzącego nie jest wolne od dramatów, ale życie człowieka bez wiary skazuje go na srogą bezbronność wobec różnych życiowych tragedii. Jeśli społeczeństwo wyzbywa się chrześcijaństwa, wpada w wielką duchową nędzę. Teoretycznie stwarza to możliwość reewangelizacji, ale nie oznacza, że stan ten jest lepszy od sytuacji społeczeństwa tradycyjnego, kultywującego wiarę chrześcijańską i utożsamiającego się z Kościołem.

 

Z czego tu się cieszyć

Bezkrytyczne powtarzanie sloganów o dobru wielkiej przemiany kulturowej należy do gatunku teologii lekkomyślnej. Społeczeństwa pozbywające się Kościoła nie stają się dojrzalsze duchowo, ale wchodzą w duchowy regres. Znajdują zatem zastępcze formy religijne i nabywają fanatycznych przekonań antychrześcijańskich. Mamy wystarczający dostęp do informacji, by nie karmić się bajkami o dobrodziejstwie laicyzacji. Nie trzeba też być wyznawcą teorii spiskowych, by w sposób uprawniony przewidzieć, jaki scenariusz byłby najbardziej korzystny dla środowisk, które są zainteresowane osłabieniem znaczenia Kościoła. Ano taki, gdyby ludzie Kościoła dobrowolnie i radośnie przyjęli propagowaną sekularyzację, widząc w niej wspaniałą szansę na normalność.

Nie powinniśmy się cieszyć, gdy Kościół jest osłabiany i traci na znaczeniu. Nie powinniśmy odczuwać satysfakcji z porażki, łudząc się, że rzeczywistość przyznaje nam rację. To przecież ważne, by w czasach, gdy wiele środowisk tak usilnie pracuje nad deprecjonowaniem tradycji religijnej, katolicy nie pozbywali się instynktu samozachowawczego. Jeśli sekularyzacja przechodzi przez nasze miejscowości, nie powinniśmy witać jej kwiatami.

***

Autor: ks. Andrzej Sarnacki SJ
dr hab. nauk o kulturze i religii, prof. UIK

 

Przeczytaj także

ks. Marek Wójtowicz SJ
Jan Gać
Ojciec Jerzy
Magdalena Urzędowska
św. Cezary z Arles
Benedykt XVI
Leszek Zakrzewski

Warto odwiedzić