Byłam świadkiem cudu - Relacja siostry Marietty
Pracujemy w Domu Opieki Społecznej we Włoszech. Charakterystyką naszej pracy, jest opieka duchowa nad osobami starszymi. Obecnie w ośrodku posługują trzy siostry zakonne. Na terenie domu przebywa 95 pacjentów i 70 osób personelu. W naszym domu opieki, od trzech lat jest adoracja Najświętszego Sakramentu. Kiedy Lombardię (Italia) dotknął COVID 19, od pierwszych dni zamknięto wszystkie kościoły, nie było Mszy św., spowiedzi. Trwało to trzy miesiące. Jedna z naszych sióstr jest nadzwyczajnym szafarzem. Tylko w naszym domu była udzielana Komunia św. Postanowiłyśmy razem z siostrami, że dopóki kościoły będą zamknięte, w naszej zakładowej kaplicy, każdego dnia, będzie prowadzona godzinna adoracja Najświętszego Sakramentu. Zauważyłam, że dla tych starszych ludzi i personelu adoracja stała się jedynym oparciem w tym trudnym czasie. Wokół tylu ludzi umierało w samotności, bez rodziny. Po zrobieniu testów na COVID 19 okazało się, że niemal cały dom jest zarażony. Wynik negatywny mieli jedynie kucharze, 5 pielęgniarek, ja (jestem szafarką) oraz kilka pań sprzątających. Moje współsiostry też uzyskały pozytywny wynik testu i zostały odizolowane na dwa miesiące. Przez cały czas choroby mieszkałam razem z współsiostrami, ale się nie zaraziłam.
W dniu rozpoczęcia nowenny do Miłosierdzia Bożego dostałam ostrego bólu brzucha. Nie byłam w stanie zrobić codziennej adoracji Najświętszego Sakramentu przez dziesięć dni. Podopieczni prosili o adorację, ale nie mogłam wypowiedzieć słowa, tak silny był ból. Dla mnie, jest to tajemnica Boża, ale przez ten czas, kiedy nie było adoracji, umarło prawie czterdzieści osób. Jak była adoracja Najświętszego Sakramentu, chociaż prawie cały dom był zarażony, nikt nie umarł. Był to bardzo trudny czas: kilka osób prawie codziennie umierało, i trudno było mi to wszystko unieść psychicznie, ogrom pracy, bo brakowało personelu, przerażone oczy tych, którzy umierali... Nasza kaplica też już była niedostępna.
Pewnego wieczoru, modląc się na różańcu św., usłyszałam wewnętrzny głos: Oni nie mogą przyjść do Mnie, to ty zanieś Mnie do nich, chcę być z nimi w ich cierpieniu. Nie miałam pojęcia, co mogę zrobić, bo prawie wszyscy byli zarażeni. Przedzwoniłam do mojego spowiednika, pozwolił iść z Najświętszym Sakramentem na salę do chorych, ale jeszcze nie zarażonych pacjentów (13 osób). Już na drugi dzień, z małą monstrancją poszłam na oddział do jednej z sali, tam codziennie (prawie przez miesiąc) adorowaliśmy Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Jeszcze dzień wcześniej, kiedy karmiłam podopiecznych, wszyscy byli leżący. Po dwóch dniach, w niedzielę, kiedy poszłam z Komunią św., większa część chorych była już na wózkach inwalidzkich (a dzień wcześniej nie byli w stanie się podnieść). Byłam tak zaskoczona, że jeden dziadek zapytał: Dlaczego siostra na nas tak patrzy? Nigdy nie zapomnę ich pięknych oczu, w których był promień Bożej miłości, i tyle piękna na ich twarzach... To Bóg ich podźwignął.
Od tego dnia, kiedy poszłam z Najświętszym Sakramentem do sali chorych, by mogli adorować Pana, nikt już nie umarł. Z dnia na dzień stan chorych nagle zaczął się poprawiać. Adoracja w sali chorych była codziennie, do czasu aż mogliśmy zejść do kaplicy. Wszyscy podopieczni lepiej się czuli, choć wciąż byli zarażeni, bo testy potwierdzały, że są „pozytywni”. Ja przez cały ten czas, będąc z tymi, którzy umierali, nie zaraziłam się. Wiedziałam, że to Bóg mnie zachował, abym mogła w tych ostatnich godzinach przynieść im Jezusa w Komunii św.
Znajomy ks. Andrzej z Mediolanu, założyciel wspólnoty GloriosaTrinita, codziennie transmitował Mszę św. na FB. Podczas jednej ze Mszy św., na koniec, kazał ludziom uczestniczącym w tej Eucharystii nalać wody do butelki, i ją poświęcił. Jednocześnie odmówił egzorcyzmy, aby szatan nie miał dostępu do ludzi chorych na COVID 19, i polecił tę wodę podać chorym. Jeżeli wierzymy, że przez kapłana działa Jezus, to taka modlitwa ma wielką moc. Więc tak zrobiłam. Była to niedziela Trójcy Świętej. Dolałam chorym tej wody do herbaty, nie mówiąc im o tym. Pomyślałam: Wystarczy, że ja wierzę, że ta woda ma moc Jezusa. Wypiło tę wodę 38 osób, dwie osoby nie chciały pić. Po niedzieli zrobiono testy, okazało się, że te 38 osób, które wypiły wodę, są zdrowe (wynik testu ujemny), a 2 osoby, które nie piły wody, miały wynik pozytywny.
To nie jest przypadek, że nagle tyle osób jest zdrowych po wypiciu poświęconej wody i po tym, jak poszłam do chorych na salę z Najświętszym Sakramentem, że od tego czasu przestali umierać. Dla mnie jest to cud Eucharystyczny. Jezus nie opuści w cierpieniu tych, którzy są Mu wierni. Kiedy podopieczni byli już tak chorzy, że nie mogli przyjść na codzienną adorację do kaplicy, to Jezus poszedł do nich i uzdrowił ich. Sam już fakt, że Jezus zachował od zarażenia tych, którzy najbardziej byli potrzebni: kucharze, pielęgniarki i ja (która jestem szafarzem), abym mogła iść do chorych z Jezusem. Posługiwaliśmy chorym w czasie, kiedy tak bardzo umierali, i nikt z nas nie został zarażony. Ja udzielałam chorym Komunii do ust, bo nie mogłam udzielić inaczej. Dla mnie osobiście jest to znak Miłości Bożej, który mówi do nas nawet w tak trudnej sytuacji, abyśmy się nie zamykali na bliźniego, nie skupiali na sobie, na własnym lęku: nie pójdę, bo się zarażę. Przed czynem ma iść miłość – Jezus. Pielęgniarki, kucharze narażali swoje życie, ale miłość do bliźniego była pierwsza. Chwała Panu za łaski, jakich mi udzielił, że mogłam uczestniczyć w tym cudzie, jaki dokonywał się każdego dnia przez adorację Najświętszego Sakramentu. Jest to zachęta, aby adorować Jezusa, być z Nim i zarażać się Jego miłością do nas, miłością bezgraniczną, do końca.