Zbuntowany prorok miłości nieprzyjaciół

08 paź 2023
ks. Stanisław Łucarz SJ
 

Pan skierował do Jonasza, syna Amittaja, te słowa: „Wstań, idź do Niniwy - wielkiego miasta - i upomnij ją, albowiem nieprawość jej dotarła przed moje oblicze”. A Jonasz wstał, aby uciec do Tarszisz przed Panem.Jon 1, 1-2

Bardzo to dziwna reakcja na powołanie. Wszyscy prorocy, których powołania znamy, mieli trudności z przyjęciem go. Tak zresztą jest zawsze z powołaniem przez Boga, bo też zawsze przerasta ono nasze siły i możliwości. Pan Bóg powołuje do rzeczy niezwykłych, w których to On ma się objawić, i to na tle naszej słabości. Jednakże inni prorocy przyjmowali Boże wezwanie i szli za nim, ufając w Bożą pomoc. Z Jonaszem jest inaczej. On się buntuje. Co więcej, ucieka przez Bogiem jak najdalej tylko się da. Jako miejsce ucieczki wybiera pogańskie miasto - Tarszisz, które było bogatym portem. W swej ucieczce musi skorzystać z podróży morskiej. To najłatwiejszy i najszybszy sposób dotarcia do portowego Tarszisz. Ten fakt niesie w sobie bardzo wyraźną symbolikę. Wody morskie oznaczają w Biblii śmierć. Tak więc uciekając przed Bogiem, Jonasz – ale też i każdy inny człowiek - udaje się w krainę śmierci. Na dodatek jest to morze wzburzone, co jest symbolem chaosu. Jak się okazuje, Jonasz swoją ucieczką przed Bogiem ściąga niebezpieczeństwo nie tylko na siebie, ale i na swoich towarzyszy. Tak też jest i w naszym życiu. Nasze ucieczki od swojego powołania odbijają się też na innych, zwłaszcza na najbliższych… Jonasz widząc, co się dzieje, każe żeglarzom wrzucić siebie do morza. To już ostatnia próba, wydaje się ostateczna, aby uciec od swojego powołania. Woli umrzeć niż spełnić wolę Boga, ale Bóg kocha swego zbuntowanego proroka i posyła wielką rybę, która jest dla niego ratunkiem.

Ojcowie Kościoła widzą w niej zapowiedź Chrystusa, tym bardziej, że jeden z najstarszych akronimów Chrystusa brzmiał po grecku: ICHTYS, co oznacza właśnie „ryba”, a dla chrześcijan pierwszych wieków było skrótem od: Iesus Christos Thou Yios Soter – Jezus Chrystus Syn Boży Zbawiciel. To moment decydujący w życiu Jonasza. Tam dopiero w pełni uświadamia sobie swoją sytuację. W ciemnościach widzi, do czego doprowadziła go ucieczka przed Bogiem. Owe trzy dni we wnętrzu ryby to czas wołania do Boga i nawrócenia dla proroka. Tam dojrzewa do pełnienia woli Boga. Trzeciego dnia Bóg sprawia, że ryba wyrzuca Jonasza na brzeg i wtedy Pan ponawia swoje powołanie. Tym razem Jonasz jest posłuszny, ale nie jest to radosne posłuszeństwo. Owszem, pokonuje swój wewnętrzny opór, lecz czyni tylko tyle, ile musi. Idzie, owszem, do Niniwy, i głosi, ale co głosi? Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona. A więc nie wzywa ich do nawrócenia, nie mówi: Jeśli się nie nawrócicie, to… Zapowiada tylko zburzenie Niniwy.

Jednakże to jego niechętne posłuszeństwo i głoszenie ograniczone do minimum wystarcza Panu Bogu, aby dokonywał w Niniwie swego dzieła. Miasto rozpoczyna pokutę… Tymczasem Jonasz czeka i ma jeszcze iskrę „nadziei”, że Bóg może jednak ukarze grzesznych Niniwitów, ale kiedy okazuje się, że Bóg lituje się nad nimi i przebacza, jest bardzo niezadowolony. To niezadowolenie sięga aż tak daleko, że życzy sobie śmierci. Co więcej, ma do Boga pretensje i wyjaśnia, dlaczego tak się opierał, by iść do Niniwy. Oto jego słowa: Proszę, Panie, czy nie to właśnie miałem na myśli, będąc jeszcze w moim kraju? Dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz, bo wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą. Teraz Panie, zabierz, proszę, duszę moją ode mnie, albowiem lepsza dla mnie śmierć niż życie. Ale Pan Bóg i tu lituje się nad swoim niesfornym prorokiem. Ponieważ jest wielki upał, sprawia, że nad Jonaszem wyrasta krzew rycynusu i daje mu cień. Jonasz jest z tego powodu bardzo zadowolony. Wreszcie jakaś ulga… Ale na drugi dzień robak podgryza korzeń krzewu i ten szybko usycha. Jonasz znów jest rozgoryczony i życzy sobie śmierci, a Bóg odpowiada mu na to: Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?

Tak kończy się Księga proroka Jonasza. Nie wiemy, jakie były dalsze losy proroka Jonasza, ale Pan Bóg dał go swojemu narodowi i nam jako znak potężnej walki duchowej, którą stoczył i toczy w historii zbawienia, aby nauczyć nas tej miłości, którą On sam jest, a która jest miłością nieprzyjaciół. Jonasz jest doskonałym obrazem tej walki. Bunt Jonasza nie brał się z tego, że z zasady nie chciał służyć Bogu i pełnić Jego woli. Jak widzimy z jego księgi, był człowiekiem pobożnym. Problem polegał na czym innym, a mianowicie że Bóg jako pierwszego wezwał go do tego, by głosił nawrócenie śmiertelnym wrogom Izraela. To nie tylko sprzeciwiało się najgłębszym uczuciom i przekonaniom jego samego, ale i jego narodu. Asyryjczycy, a Niniwa to ich stolica, byli symbolem okrucieństwa i wyrządzili Izraelowi niewyobrażalne krzywdy. Naturalnym odruchem dla ówczesnych Żydów było życzyć im śmierci, i to jak najstraszniejszej. Dlatego też prorok Jonasz zareagował na Boże wezwanie takim buntem. Co więcej, gotów był raczej umrzeć niż głosić im nawrócenie. Wolał poświęcić raczej swoje życie, aby nie ocalać życia wrogów swojego narodu. Wiedział, jak sam przyznaje, że Bóg Izraela jest łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą, dlatego obawiał się, że ulituje się i nad Niniwitami i ocali ich od zagłady. Dlatego stoczył taką walkę z Bogiem, a Bóg z nim. Przez niego, choć z wielkim trudem, pojawia się pierwsza iskierka miłości nieprzyjaciół. Owszem, bardzo słaba, wręcz nikła, ale jednak pozostała w Starym Testamencie w postaci jego księgi. Iskierka ta rozbłyśnie z pełną mocą w Jezusie Chrystusie, szczególnie wtedy, gdy na krzyżu będzie się modlił za swoich zabójców. Jego przykład i Jego słowo pozostanie dla nas na wieki jako to, co najbardziej odróżnia chrześcijaństwo od innych religii.

Każdy z nas toczy i dziś tę jonaszową walkę z miłością nieprzyjaciół i o miłość nieprzyjaciół. Każdy przecież ich ma, bo nieprzyjaciele to ci, którzy, czasami nie wiedzieć dlaczego, niszczą nas. A jak to jest z nami, czy jesteśmy jak starotestamentowy Jonasz i Pan Bóg musi wywalczyć u nas każdy krok na tej drodze? A może mamy już w sobie coś z serca Jezusa i Jego świętych, którzy spontanicznie kochali swoich nieprzyjaciół.

 

Przeczytaj także

ks. Stanisław Biel SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ
ks. Stanisław Łucarz SJ

Warto odwiedzić