Prorok w kryzysie
Eliasz zląkłszy się, powstał i ratując się ucieczką, (...) poszedł na pustynię. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”. 1 Krl 19, 3-4
Po wprost oszałamiającym zwycięstwie proroka Eliasza nad prorokami pogańskimi przychodzi coś, czego ani prorok, ani nikt z nas by się nie spodziewał, a czego wyrazem jest powyższy cytat z Pierwszej Księgi Królewskiej. Wydawać by się mogło, że w tamtym momencie Eliasz stał się najważniejszą postacią w Izraelu, że wsparty uznaniem, a może nawet uwielbieniem tłumów, już niczego nie musi się obawiać, tymczasem jest zupełnie inaczej. Kiedy król Achab, który był świadkiem wydarzeń na górze Karmel, powrócił do swojego pałacu w Samarii i zreferował wszystko swojej pogańskiej żonie – królowej Izebel, ta wściekła się na Eliasza i przyrzekła, że spotka go taki sam los jak proroków Baala.
Eliasz zląkł się jej groźby. Co się z nim stało, przecież wcześniej z niezwykłym męstwem stawił czoła królowi Achabowi. Jego znajomi i przyjaciele odradzali mu to, bo wiedzieli, że Achab chce go zabić. On też to wiedział, a jednak nie zawładnął nim lęk. Dlaczego teraz jest inaczej? Dlaczego ongiś nieustraszony prorok teraz się boi, i do tego jeszcze gróźb kobiety, co w starożytności uważano za szczególnie uwłaczające? To tajemnica, która dotyka wielu postaci w Biblii i wielu świętych. Można wręcz powiedzieć, że dotyka wszystkich, którzy idą drogami Bożymi.
Klucz do tej tajemnicy znajdujemy w słowach, które Eliasz wypowiada jako uzasadnienie swojej prośby o śmierć: bo nie jestem lepszy od moich przodków. Oznacza to, że jednak wcześniej czuł się lepszy od swoich przodków. Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że czuł się lepszy także od bardzo wielu innych ludzi, a może nawet od wszystkich, którzy go otaczali. Miał podstawy, by tak o sobie myśleć: obdarzony licznymi talentami, mistyk rozmawiający z Bogiem, mocarz słowa, odznaczający się niepospolitym męstwem, dokonujący cudów, nawet cudu wskrzeszenia, i jak zresztą sam podkreślał, pozostał jedyny jako prorok Pana - jedyny wierny. Szczytem zaś jego działalności było sprowadzenie ognia z nieba na ofiarę na górze Karmel i pokonanie proroków Baala. Któż mógł się z nim równać? Owszem, wiedział, że to wszystko dary Boże, ale – jak widać – budowało to też jego ego. I tu dzieje się coś, co niezwykle jasno zobaczył w swoim życiu św. Paweł. Pisze on w Drugim Liście do Koryntian: Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował - żebym się nie unosił pychą (2 Kor 12, 7).
W pewnym momencie Pan Bóg odbiera Eliaszowi owe szczególne dary, którymi go wyposażył dla jego misji ratowania Izraela z pogaństwa i pokazuje mu, kim jest naprawdę, jak jest słaby. Pan Bóg jakby gorącym żelazem wypala resztki jego pychy. To dla niego czas oczyszczenia. Eliasz jest tak rozczarowany, a nawet zgorszony samym sobą, że nie chce już żyć. Czuje się niezdatny do niczego. Zachował jednak tyle wiary, że nie targa się na własne życie.
Podobne doświadczenia są istotną częścią życia duchowego. Święty Ignacy Loyola nazywa je desolatio, czyli w przekładzie dosłownym pozbawieniem słońca. Na język polski zwykle tłumaczy się je jako strapienie, lecz to polskie tłumaczenie zabiera temu słowu całą wewnętrzną dynamikę. Ignacy podaje trzy główne przyczyny, dla których Pan zsyła takie stany na wierzącego. Pierwszą są zaniedbania i lenistwo w życiu duchowym, drugą to, że Pan Bóg chce człowieka wypróbować, na ile jego miłość do Boga jest szczera, a nie liczy tylko na korzyści płynące z pobożności, a trzecia - i w przypadku Eliasza bodaj najważniejsza - to ta, że Bóg daje mu poznać i uświadomić sobie, że sam ze siebie nic nie może i że wszystko jest Jego darem i łaską. Chodzi o to – jak podkreśla Ignacy - żebyśmy nie panoszyli się w cudzym gnieździe i nie doprowadzali naszego umysłu do jakiejś pychy lub próżnej sławy, przypisując sobie samym to, co jest darem Boga (por. Ćwiczenia Duchowne 322). Oczywiście, rzadko taki stan desolacji - strapienia sięga aż poziomu egzystencjalnego, czyli takiego, że człowiek kwestionuje samo swoje życie, ale i to się zdarza, jak widzimy w przypadku Eliasza i wielu innych.
Święty Ignacy zaznacza, że – choć Pan Bóg w tych stanach odbiera nam szczególne dary i łaski, którymi cieszyliśmy się wcześniej, to jednak nigdy nie pozbawia nas łaski wystarczającej do zbawienia. Widzimy to także w przypadku proroka Eliasza. Wprawdzie życzy sobie śmierci, ale jednocześnie składa swoje życie w ręce Boga. Motyw nie jest najlepszy, ale jest to tu sprawą drugorzędną. Najważniejsze, że w tej dramatycznej sytuacji zawierza się Bogu i Bóg bierze jego życie w swoje ręce. Co więcej, temu jego życiu, które straciło dotychczasowy sens, nadaje sens nowy, głębszy i piękniejszy. Dzieje się to na wszystkich poziomach. Najpierw na tym najbardziej podstawowym – cielesnym. Eliasz jest na pustyni, więc bez pomocy czeka go śmierć z głodu i pragnienia, dlatego anioł Pański dwukrotnie budzi go ze snu i karmi go pokarmem i wodą zesłanymi przez Boga. Zachęcając go do jedzenia i picia, dodaje: bo przed tobą długa droga. Tak więc Bóg nie tylko umacnia jego ciało, ale i duszę, dając mu nową nadzieję. Mocą tego pokarmu i nowej nadziei idzie przez 40 dni do świętej góry Horeb, a Horeb to druga nazwa góry Synaj. To miejsce, gdzie Bóg objawił się Mojżeszowi w krzaku ognistym i gdzie zawarł przymierze z Izraelem po wyjściu z Egiptu. Tu Bóg pragnie umocnić duchowo Eliasza, objawiając mu siebie. Czeka on na to objawienie ukryty w grocie. Najpierw przechodzi gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały (…), ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze - trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu - szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty (1 Krl 19, 11-13). Eliasz, który - podobnie jak patriarcha Jakub na potokiem Jabok – poznał swoją bezsilność, otrzymuje potężnie doświadczenie natury Boga – w łagodnym powiewie. Ten łagodny powiew to Miłość. Tak kończy się kryzys proroka Eliasza. Po to są i nasze kryzysy, gdyż tylko pokorni mogą poznać naturę Boga.