Ignacy Loyola - nawrócenie - kulą w płot?
Święty Ojciec Ignacy rozpoczyna dyktowanie Opowieści pielgrzyma słowami: Aż do dwudziestego szóstego roku życia był człowiekiem oddanym marnościom tego świata. Hm… już wiele napisano i nawymyślano, co to oznaczać by miało w życiu Íñigo (takie imię nosił nasz Ojciec przed nawróceniem). Zmiana imienia na Ignacy jest wyrazem tego, co dokonało się w głębi jego serca. Nastąpił bowiem zwrot o 180 stopni, tzn. człowiek oddany marnościom tego świata wreszcie uznaje je za marności i odwraca się od nich, a zwraca ku Temu, który jest jedyną wartością (ewangeliczny skarb czy perła, która kosztuje wszystko, co zgromadziliśmy dotychczas). Mamy tutaj także jedyność Boga, którą odkrywa się w nawróceniu. Jest to chwila i jest to zarazem proces. Wertując strony Autobiografii, dane nam jest towarzyszyć temu w życiu i sercu Założyciela Towarzystwa Jezusowego.
Co było u początku tego zwrotu? Żadne widzenie czy ekstaza na modlitwie, od których raczej stronił. Była to kula armatnia, która strzaskała kolano rycerza Íñigo, ale i rozbiła jego wyobrażenie o sobie samym (w kolejnym zdaniu jego zwierzeń czytamy: szczególnie upodobanie znajdował w ćwiczeniach rycerskich, żywiąc wielkie i próżne pragnienia zdobycia sobie sławy) i związane z nim plany. Stało się to w Pampelunie, gdy bronił murów twierdzy wbrew zdrowemu rozsądkowi, zachęcając innych do odwagi swoim zapałem i energią.
Wierzgał mocno i walczył o swoje wyobrażenia, poddając się niezwykle bolesnym ówczesnym zabiegom chirurgicznym – ponownie połamano mu nogę, by dobrze złożyć, a gdy wymknął się z rąk śmierci, która czyhała już na niego, po raz kolejny kazał połamać i spiłować wystającą kość, by ładnie wyglądać na dworze królewskim.
Koniec końców, zmuszony został do dłuższego pobytu na zamku w swojej komacie – taka przymusowa rekonwalescencja. Nudził się niemiłosiernie, a że nie było romansów rycerskich (pełnych różnych zmyślonych historii), które z lubością czytał, wziął się za to, co było pod ręką, tzn. dano mu „Życie Chrystusa” i księgę „Żywotów Świętych” w języku hiszpańskim. I tak oto dla zabicia czasu wchodzi na drogę nawrócenia, wchodzi w proces odkrywania tego, czego jeszcze nazwać nie potrafi. Przedziwne są to drogi! Jest kula armatnia, a wiemy, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi i książki. Są i książki, które podejmuje, bo czytaniem odganiacie matkę wszystkich grzechów – próżnowanie, jak powiadał syn św. Ignacego polski jezuita Piotr Skarga.
A potem dochodzi do spotkania, ale o tym to innym razem.
Życzę kuli armatniej (jeśli trzeba) i dobrej lektury z uwagą podejmowanej.