Z notatek Hanny Chrzanowskiej

27 kwi 2018
 

Tak, tylu jest nieszczęśników, którzy mogą wołać „nie mam człowieka”, jak ów paralityk z Betsaidy. Owa niegdyś śliczna kobieta, dziś zdeformowana przez reumatyzm, krzywdzona przez męża. Ta nieszczęśnica w podwórku, od której sąsiedzi uciekają, albo każą sobie płacić za każde wiadro wody…

Ale naprawdę – jest mnóstwo ludzi dobrych. I to właśnie nieszczęście – choroba – wyzwala, niejednokrotnie konkretyzuje – dobroć.

***

Jedna cecha wspólna da się zauważyć [u chorych], a mianowicie skoncentrowanie się na własnych potrzebach, wyobcowanie się ze świata. Występuje to w większym lub mniejszym stopniu, czasem przyjmuje postać właśnie przykrą. Temu nie można się dziwić, tym bardziej nie można się oburzać. Trzeba to przyjąć jako zrozumiałe zjawisko. Troszkę sobie wyobraźmy – troszeńkę, bo całkowite wczucie się w chorego dla nas zdrowych jest wręcz niemożliwe, co by z nami było, gdybyśmy stanęli, a raczej położyli się na ich miejscu. (…) Odwrotnie, zamiast mieć do nich pretensje, trzeba się dziwić, że są tylko tak wymagający, tylko tak niecierpliwi (…).

Czyn, bardzo prosty czyn, to może być bardzo wiele. Kiedyś pewna kobieta podczas odwiedzin ciężko chorej robotnicy chorej na raka, po prostu umyła jej nogi. Nazajutrz chora powiedziała jej bardzo poważnie, z wielkim namysłem: Pani mi wczoraj umyła nogi. W nocy myślałam sobie tak: Pan Jezus robił to samo.

***

Nie można mówić choremu: „Jesteś szczęśliwy, że cierpisz, Pan Jezus cię kocha i dlatego cierpisz”. Pewnie, że to prawda, ale to do chorego nie trafia, nawet może stać się jakąś przegrodą od Boga. Może trafić do pewnych ludzi, ale nie jako szablon, a o to tutaj chodzi. Na podstawie wypowiedzi naszych chorych i naszych doświadczeń możemy stwierdzić, że w większości wypadków najlepiej na pytanie: „dlaczego? po co?” – odpowiedzieć po prostu, że to tajemnica Boża, tak samo jak tajemnicą Bożą jest męka Chrystusa. To jest przecież prawda. Chory zbuntowany, oczekujący dyskusji na ten temat, jakiś naładowany wewnętrznie argumentami, wobec takiego stanowiska milknie, jakoś się uspokaja, nabiera zaufania. I to jest podłoże, na którym z czasem wyrośnie dalsza prawda, ta pełna prawda, która wyswobodzi, wyzwoli chorego. A przecież chorym tak bardzo potrzeba wolności. Nie zmieni się ich niewola cielesna, ale opadną, a przynajmniej rozluźnią się więzy duchowe. My w ten sposób torujemy drogę kapłanowi.

***

 Dziwna rzecz, że ludzie nawet bardzo wierzący w życie przyszłe, wcale się do niego nie wyrywają. Dziwna rzecz? Może nie, bo życie jest tak wspaniałym darem, że się go wyrzec nie chcemy, przecież do życia, nie do śmierci, stworzył Pan Bóg pierwszego człowieka (…).

Są osoby, które czują się w obowiązku wskazać na niebo jako pociechę po stracie kogoś bliskiego. Ale chociaż opuszczony przez zmarłego wie – wierzy raczej negatywnie: „On już nie cierpi” i to jest pociecha. To można powiedzieć: „przestał cierpieć. Lecz czy to pokrywa się z rzeczywistością wiary i nadziei? Czy życie przyszłe zbawionych to tylko radosna negacja uścisków doczesnego życia? „Tam nie będzie głodu, ani wojny, ani chorób” – Nie! nie! nie! Postarajmy się dać choremu i jego bliskim podjęcie wielkiego „Tak”. Jakie ma być to „tak”? „Ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało”. Twarzą w twarz oglądać Boga.

 

Warto odwiedzić