Prawdziwe przesłanie
Jak zwykle wielki tłum otaczał Jezusa nauczającego nad jeziorem Genezaret. Ludzie, nie chcąc uronić ani jednego słowa Nauczyciela, tłoczyli się na Niego, więc On wszedł do łodzi, odpłynął kawałek i z niej przemawiał do stojących na brzegu. Mówił zaś do nich o ziarnach rozsiewanych przez siewcę: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał...
Proste słowa trafiały do uszu zasłuchanych, malując przed ich oczyma obrazy, które doskonale znali ze swojego codziennego życia. Czyż sami w pocie czoła nie uprawiali roli, czy trud rolnika nie był ich doświadczeniem? Ileż to razy sami wychodzili o świcie w pole siać ziarna, by mogły w swoim czasie wydać plon. A każde było na wagę złota, bo tkwiła w nim moc życia, każde mogło wydać kolejne ziarenka i to niejedno. A ziarno to chleb, to życie.
...Jedno ziarno padło na drogę... – Nauczyciel mówił z taką dokładnością i znajomością szczegółów, że słuchacze dziwili się Jego mądrości, i przypominali sobie, jak niejednokrotnie widzieli zlatujące się ptaki, bo jakieś ziarenko spadło na drogę i stawało się łupem ich dziobów; albo wpadało gdzieś między ciernie i chwasty i wnet ginęło. Doświadczali na swojej własnej skórze trudu oczyszczania zasiewu z chwastów, by te nie zagłuszyły wyrastających, delikatnych roślinek. Ziarno, by wydać plon, wymagało ziemi przygotowanej, żyznej, wsiewane musiało wpaść głęboko w nią, bo w przeciwnym wypadku, gdy grunt był na przykład skalisty, nie miało jak zapuścić korzenia i wnet wysychało przypalone promieniami słońca. Trzeba było się niemało natrudzić, by odczuć radość żniwiarza zapuszczającego sierp w łany złotego dojrzałego zboża.
A p o s t o ł o w i e jednak, kiedy zostali z Jezusem sami, zapytali Go o znaczenie przypowieści opowiadanej tłumom. Nie rozumieli również słów, którymi On zakończył mowę: Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha! Domyślali się, że za nimi kryje się jakiś głębszy sens. W odpowiedzi usłyszeli: Siewca sieje słowo... Słowo jest jak ziarno, które powinno wydać plon, a może on być trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny, stokrotny.
Przemierzając szlaki Palestyny, Jezus siał ziarna słowa, a grunt, na który padały, był różny, nie zawsze dobrze przygotowany, wyplewiony, użyźniony, a rzucane ziarenka i wschodzące roślinki trzeba było podlewać, pielęgnować... Na kartach Ewangelii znajdziemy wiele spotkań Jezusa z chorymi, trędowatymi, niewidomymi, z dręczonymi przez złe duchy i potrzebującymi różnego rodzaju pomocy, a wszyscy oni doświadczali Jego dobroci i otrzymywali od Niego ratunek – warunkiem jednak była ich wiara. Słowa przybierały postać konkretnych gestów, czynów, które jednak nie zawsze i nie przez wszystkich były właściwie odczytane. Nie każdy rozumie język miłości. Można słuchać, i nie słyszeć, można doświadczać, a nie rozpoznać... Można też słyszeć i widzieć, a nie wierzyć.
Czy to był powód, że za Nauczycielem z Nazaretu szły coraz rzadsze tłumy? Przyszedł nawet taki moment, kiedy Mistrz zapytał Dwunastu: Czy i wy chcecie odejść? Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego – odpowiedzieli wtedy. Jednak ostatecznie, na Golgocie, pod krzyżem, kiedy prawdziwość swoich słów Jezus przypieczętował swoją krwią, oprócz Maryi i paru kobiet, został tylko Jan. Ten umiłowany uczeń w Wieczerniku w czasie ostatniej Wieczerzy spoczywał na piersi Mistrza. Może to wtedy właśnie usłyszał głos Jezusowego Serca i zrozumiał treść słowa, które Bóg nieustannie i na różny sposób kieruje do człowieka: Kocham Cię.