Kapucyn z Pietrelciny
Niezwykle piękny i mocny zapach kwiatów był znakiem obecności Ojca Pio w pobliżu osoby doświadczającej za jego pośrednictwem łaski uzdrowienia fizycznego lub duchowego.
Francesco Forgione przyszedł na świat w ubogiej włoskiej rodzinie 25 maja 1887 r. W jego domu panowała atmosfera miłości i dobroci, które rodziły się na wspólnej modlitwie całej rodziny. Już w wieku 16 lat Franciszek zdecydował się wstąpić do klasztoru kapucynów i zostać kapłanem.
W 1904 r. złożył śluby zakonne. Nie posiadał wyróżniających go od innych zdolności, ale zwracały uwagę jego rozmodlenie i gorliwość o pozyskanie jak największej liczby ludzi dla Boga. Bardzo długo i często adorował Najświętszy Sakrament. Rozmawiał z Panem Jezusem, odkrywającym przed nim tajemnicę krzyża, na którym dokonało się zbawienie świata. Kłopoty zdrowotne sprawiły, że na pewien czas musiał opuścić klasztor i powrócić do rodzinnego domu, by odzyskać siły. Była to zapowiedź wielu cierpień, jakie miały stać się jego udziałem.
Droga do świętości
Święcenia kapłańskie otrzymał w 1910 r., jednak przez kolejne trzy lata nie mógł spowiadać. Jego przełożony uważał, że nie jest wystarczająco do tej posługi przygotowany. Posłuszny poleceniom zaczął studiować teologię moralną i zgłębiać zasady życia duchowego, zwłaszcza mistykę św. Jana od Krzyża. Drzemała w nim niewypowiedziana tęsknota za świętością. Nie wiedział jeszcze, jak wielkim cierpieniem będzie okupiona jego droga do niej. Było to trwanie na górze Kalwarii u stóp Jezusowego krzyża razem z Maryją.
W 1916 r. przybył do klasztoru w San Giovanni Rotondo. Żyjąc skromnie i posłusznie, otrzymał wiele łask mistycznych. Na jego dłoniach i stopach pojawiły się krwawiące rany. Tylko pomoc mądrego o. Augustyna, duchowego kierownika młodego zakonnika, pozwoliła mu zachować równowagę ducha. Stygmaty, widoczne i bolesne znaki ukrzyżowanego Pana, miały mu towarzyszyć przez całe życie. Przyjął to niezwykłe wybranie, które było też zaproszeniem do przeżywania daru, z wielką pokorą, a nawet pogodą ducha. Stygmaty bowiem budziły ciekawość u jednych, u drugich podejrzenie, że kapucyn szuka własnej popularności. Daleki od zabiegania o ziemską sławę Ojciec Pio całkowicie poświęcił się prowadzeniu ludzi do świętości, której pierwszym etapem jest głębokie nawrócenie serca.
Większość swojego życia spędził w konfesjonale. San Giovanni Rotondo stało się miejscem nawrócenia dziesiątek tysięcy pielgrzymów, którzy spowiadając się u Ojca Pio, doświadczali Bożego miłosierdzia. Zakonnik posiadał dar przenikania ludzkich sumień. Niewyznający szczerze przed Bogiem wszystkich grzechów byli odsyłani przez spowiednika bez rozgrzeszenia. Nie była to jednak bezduszna surowość, lecz raczej zaproszenie, by lepiej przygotować się na spotkanie z Jezusem, który właśnie za grzeszników umarł na krzyżu. Posługa ta wymagała od Ojca Pio wiele cierpliwości. Wierni szukali u niego słów pociechy, rady, duchowego wsparcia przez modlitwę. Dla wszystkich miał słowa nadziei.
Słodki dar cierpienia
Ojciec Pio nie spieszył się, odprawiając Mszę św. Podczas jej trwania wchodził głęboko w tajemnicę odkupienia. Długo rozmyślał nad posłuszeństwem Jezusa Ojcu, aż po gotowość, by umrzeć za nas na krzyżu. Jego umiłowanie Eucharystii dostrzegł Jan Paweł II, mówiąc podczas Mszy św. beatyfikacyjnej (2 V 1999): Ci, którzy udawali się do San Giovanni Rotondo, aby uczestniczyć w sprawowanej przez niego Mszy św., by prosić go o radę lub wyspowiadać się, dostrzegali w nim żywy obraz Chrystusa cierpiącego i zmartwychwstałego. Na twarzy Ojca Pio jaśniał blask zmartwychwstania. Jego ciało, naznaczone „stygmatami”, było świadectwem głębokiej więzi między śmiercią a zmartwychwstaniem, cechującej tajemnicę paschalną. Dla błogosławionego z Pietrelciny uczestnictwo w męce było doświadczeniem szczególnie dojmującym: specjalne dary, jakie zostały mu udzielone, oraz towarzyszące im cierpienia wewnętrzne i mistyczne sprawiały, że przeżywał udręki Chrystusa całym sobą i w każdej chwili, z niezmienną świadomością, że „Kalwaria jest górą świętych”.
Widząc ludzką biedę i trudności wielu chorych z dotarciem do dobrych lekarzy, postanowił razem z przyjaciółmi, których grono się powiększało, wybudować obok klasztoru nowoczesną klinikę, „Dom ulgi w cierpieniu”, z zespołem znakomitych lekarzy oraz specjalistyczną aparaturą medyczną (1956). Był przekonany i zawsze to przypominał, że w tym domu najważniejszą Osobą jest Jezus Chrystus, najlepszy Lekarz duszy i ciała. Zależało mu na tym, by humanitarna medycyna miała również wymiar duchowy.
Zmarł 23 września 1968 r. i tego dnia wspominamy go w całym Kościele.
Podczas kanonizacji Ojca Pio (16 VI 2002) Jan Paweł II powiedział: Ewangeliczny obraz jarzma przywołuje na myśl liczne próby, którym musiał stawić czoło pokorny kapucyn z San Giovanni Rotondo. Dziś kontemplujemy w nim, jak słodkie jest jarzmo Chrystusa i naprawdę lekkie Jego brzemię, kiedy człowiek niesie je z wierną miłością. Życie i misja Ojca Pio świadczą o tym, że gdy trudności i cierpienia są przyjmowane z miłością, stają się uprzywilejowaną drogą świętości, która otwiera perspektywy większego dobra, znanego jedynie Panu…