Pierwszy wśród równych
W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej My, Stanisław Wojciechowski, Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Wszem wobec i każdemu z osobna, komu o tem wiedzieć należy, wiadomym czynimy: W dniu dziesiątym lutego tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego roku podpisany został w Rzymie Konkordat pomiędzy Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską – informowano w Dzienniku Ustaw.
Fundament państwa
Konkordat zamykał trwającą przez kilka lat dyskusję związaną z ułożeniem relacji między Kościołem katolickim a niepodległą Polską. Już od 1918 r. usiłowano wypracować zunifikowaną formułę wzajemnych relacji, która pozwoliłaby zlikwidować odmienności funkcjonujące w tym zakresie pod trzema zaborami. Debata związana z Konstytucją Marcową przyjętą w 1921 r. przeniosła pierwotny spór, który można by określić jako techniczno-organizacyjny, na płaszczyznę ideologiczną. Ścierały się więc różne wizje ułożenia relacji państwo-Kościół, od przyznania prymatu Kościołowi, po wizję państwa całkowicie świeckiego. Ostatecznie jednak w Konstytucji przyjęto zasadę przynoszącą de facto symbiozę państwa i Kościoła katolickiego. Bowiem co prawda deklarowano równouprawnienie wyznań prawnie uznanych, ale Kościołowi przyznawano stanowisko naczelne wśród równoprawnych wyznań.
Miało to znaczenie zasadnicze, bowiem II Rzeczpospolita była państwem bardzo odmiennym od Polski znanej nam dzisiaj. Terytorialnie przesunięta była znacznie na wschód, obejmując tereny dzisiejszej Litwy, Białorusi i Ukrainy. Jednocześnie była bardzo zróżnicowana – narodowościowo i wyznaniowo. Zamieszkiwało ją 65% Polaków, 16% Ukraińców, 10% Żydów, 5% Białorusinów oraz 4% Niemców. Ze statystyką narodowościową korespondowała statystyka wyznaniowa: 62% mieszkańców deklarowało się jako rzymscy katolicy, 12% jako grekokatolicy, 11% jako prawosławni, zaś 11% jako wyznawcy religii mojżeszowej.
W tej sytuacji konstytucyjne przyznanie Kościołowi katolickiemu pozycji primus inter pares było dla niego korzystne. Wyrastało jednak z przekonania o niebagatelnej roli Kościoła w utrzymaniu tożsamości narodowej w czasie zaborów, a także z jego istotnej roli w procesie odzyskiwania przez Polskę niepodległości. Nie zapominano zarazem o wyjątkowej roli Kościoła we wcześniejszych dziejach Polski. Wiara stanowiła więc jeden z filarów podtrzymujących ducha narodowego w okresie zaborczej niewoli, jednocześnie zaś Kościół był jednym z filarów I Rzeczpospolitej. Zatem i II Rzeczpospolita szukała w katolicyzmie etycznych podstaw funkcjonowania państwa, a w Kościele siły wspierającej jej prawowite władze.
Współistnienie i rozwód
Pamiętać jednocześnie należy, że mówimy o Kościele sprzed Soboru Watykańskiego II. A więc o Kościele, który uznawał za uzasadnione polityczne zaangażowanie duchowieństwa. Księża byli członkami partii politycznych, kandydowali do Sejmu i Senatu, aktywnie uczestniczyli w sporach nie tylko publicznych, ale właśnie politycznych, wspierając zróżnicowane środowiska i partie – choć przeważająca część duchowieństwa sympatyzowała z nurtem chrześcijańskiej demokracji (tzw. chadecją).
Zapisy Konstytucji Marcowej prowadziły więc nieuchronnie do podpisania konkordatu ze Stolicą Apostolską. Potwierdzono w nim pozycję Kościoła jako pierwszego wśród równych. Pośród wielu zapisów znalazł się także znamienny artykuł: W niedzielę i w dzień święta narodowego Trzeciego Maja księża, odprawiający nabożeństwa, odmawiać będą modlitwę liturgiczną za pomyślność Rzeczypospolitej Polskiej i jej Prezydenta. Władze państwowe gwarantowały sobie także prawo veta przy mianowaniu biskupów ordynariuszy czy biskupa polowego. Zapisano: Jego Świątobliwość zgadza się zwracać do Prezydenta Rzeczypospolitej (…) aby upewnić się, że Prezydent nie ma do podniesienia przeciw temu wyborowi względów natury politycznej. Jednocześnie nowo mianowani biskupi mieli składać przysięgę na wierność Rzeczpospolitej. Z drugiej strony konkordat wprowadzał do szkół obowiązkową naukę religii, zwiększał liczbę biskupstw i arcybiskupstw w Polsce, wprowadzał także daleko idące preferencje finansowe dla Kościoła – związane z opodatkowaniem czy uposażeniami i emeryturami dla duchowieństwa.
Ta współpraca czy symbioza ołtarza i tronu w II Rzeczpospolitej nie raziła. A wyjątkową pozycję Kościoła katolickiego uznawano za całkowicie naturalną. Wyjątkiem były oczywiście środowiska lewicowe – także różnicujące swe stanowisko. Nielegalna partia komunistyczna – będąca de facto jedną z odnóg bolszewickiego ruchu międzynarodowego – z pozycji materialistycznych kwestionowała istnienie Boga, sprzeciwiając się wierze i Kościołowi w ogóle. Socjaliści zaś i część lewicujących ludowców podkreślali, że co prawda wiarę uznają, ale zajmują pozycje antyklerykalne, walcząc nie z Bogiem, ale z hierarchią i duchowieństwem.
Wybuch II wojny światowej i okupacja Rzeczypospolitej sprawiły, że konkordat przestał obowiązywać. Po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną i utworzeniu zrębów administracji komunistycznej – zależna od ZSRS władza we wrześniu 1945 r. ogłosiła, że umowa została zerwana przez Stolicę Apostolską w czasie wojny. Uzasadnieniem tej decyzji miało być m.in. powierzenie administracji diecezji chełmińskiej biskupowi gdańskiemu, Niemcowi Karolowi Marii Splettowi – co było sprzeczne z art. 9 konkordatu.
Przez kolejnych kilkadziesiąt lat prawa Kościoła i wiernych były bezustannie łamane przez reżim komunistyczny. Dopiero po jego upadku w 1993 r. władze III Rzeczypospolitej zawarły nowy konkordat ze Stolicą Apostolską definiujący ramy współistnienia i współpracy państwa i Kościoła.