Duchowość ludowa
Drodzy Członkowie Apostolstwa Modlitwy! Od kilku miesięcy proszę Was, abyście indywidualnie i na spotkaniach wspólnotowych naszych ognisk apostolskich czytali wybrane fragmenty z adhortacji Evangelii gaudium, modlili się i dzielili Waszymi przemyśleniami.
Także w tym miesiącu otrzymujecie kolejny materiał pomocny w Waszej formacji duchowej, służący dobru i żywotności współczesnego Kościoła. Z naszej wcześniejszej lektury już wiemy, że Kościół trzeba uczynić bardziej misyjnym, czyli skuteczniej wychodzącym ku światu, tworząc kulturę dialogu i spotkania. To może być droga duszpasterska i misyjna pomagająca także w naszym nawróceniu. Takie otwarte misyjne duszpasterstwo powinno być obecne w parafiach, stowarzyszeniach i ruchach. Modląc się, rozeznawajmy naszą apostolską drogę i nasze powołanie.
ks. Stanisław Groń SJ
Ewangelizacyjna siła pobożności ludowej
(…) Każda cząstka Ludu Bożego, przekładając na swe życie Boży dar według własnego geniuszu, daje świadectwo otrzymanej wierze, wzbogacając ją nowymi, wymownymi sposobami wyrazu. Można powiedzieć, że lud cały czas ewangelizuje siebie. Nabiera tu znaczenia pobożność ludowa, będąca autentycznym wyrazem spontanicznej działalności misyjnej Ludu Bożego. Jest to proces nieustanny i rozwijający się, którego głównym czynnikiem jest Duch Święty (122).
(…) Wielu chrześcijan wyraża swą wiarę poprzez pobożność ludową, biskupi nazywają ją również duchowością ludową albo mistyką ludową. Chodzi o prawdziwą duchowość ucieleśnioną w kulturze ludzi prostych. Nie jest ona pozbawiona treści, lecz je odkrywa i wyraża bardziej za pośrednictwem symboli niż rozumu praktycznego (…). Jest uprawnionym sposobem przeżywania wiary, sposobem poczucia się częścią Kościoła i bycia misjonarzami. Niesie z sobą łaskę misyjności, wyjścia poza siebie i bycia pielgrzymami: Zmierzanie razem do sanktuariów i uczestnictwo w innych przejawach pobożności ludowej, zabieranie także z sobą dzieci lub zapraszanie innych osób, jest samo w sobie aktem ewangelizowania. Nie ograniczajmy ani nie żądajmy kontroli tej siły misyjnej! (124).
Aby zrozumieć tę rzeczywistość, trzeba do niej podchodzić ze spojrzeniem Dobrego Pasterza, który nie usiłuje sądzić, lecz kochać. Jedynie wychodząc od uczuciowego zespolenia, jakie daje miłość, możemy docenić życie teologalne obecne w pobożności ludów chrześcijańskich, wśród ubogich. Myślę o mocnej wierze matek czuwających przy łóżku chorego dziecka, które chwytają za różaniec, nawet jeśli nie potrafią zacząć Credo; albo o takim ładunku nadziei pokładanej w świecy zapalonej w ubogim mieszkaniu, by prosić Maryję o pomoc; albo o spojrzeniach z głęboką miłością na ukrzyżowanego Chrystusa. Nikt, kto miłuje święty i wierny Lud Boży, nie będzie postrzegał tych działań jedynie, jako naturalne poszukiwanie bóstwa. Są one przejawem życia teologalnego, ożywianego działaniem Ducha Świętego, który został rozlany w naszych sercach (por. Rz 5, 5) (125).
W pobożności ludowej, będącej owocem kultury głęboko przemienionej przez Ewangelię, znajduje się siła czynnie ewangelizująca, której nie możemy nie doceniać: byłoby to nieuznawaniem dzieła Ducha Świętego. Jesteśmy raczej wezwani, by do niej zachęcać i umacniać ją przez pogłębianie procesu inkulturacji, stanowiącego rzeczywistość nigdy nie ukończoną. Przejawy pobożności ludowej mogą nas wiele nauczyć, a dla tego, kto potrafi je odczytywać, są miejscem, w którym można znaleźć Boga, i powinniśmy na nie zwracać uwagę, szczególnie w chwili, gdy myślimy o nowej ewangelizacji (126).
Od osoby do osoby
Obecnie, kiedy Kościół pragnie przeżyć głęboką odnowę misyjną, istnieje forma przepowiadania, dotycząca nas wszystkich, jako codzienne zadanie. Chodzi o niesienie Ewangelii osobom, z którymi każdy ma do czynienia, zarówno najbliższym, jak i nieznanym. Jest to nieformalne przepowiadanie słowa, które może się dokonywać podczas rozmowy, a także to, które podejmuje misjonarz odwiedzający jakiś dom. Być uczniem znaczy być zawsze gotowym, by nieść innym miłość Jezusa, a dzieje się to spontanicznie w jakimkolwiek miejscu, na ulicy, na placu, przy pracy, na drodze (127).
W tym przepowiadaniu, zawsze pełnym szacunku i uprzejmym, pierwszym krokiem jest dialog osobisty, w którym druga osoba się wypowiada i dzieli swoimi radościami, nadziejami, troską o najbliższych i tyloma innymi sprawami leżącymi jej na sercu.
Dopiero po takiej rozmowie możliwe jest przedstawienie słowa, w formie lektury jakiegoś fragmentu Pisma Świętego lub opowiadania, ale zawsze przypominając fundamentalne przesłanie: o osobistej miłości Boga, który stał się człowiekiem, wydał samego siebie za nas i jako żyjący ofiarowuje swoje zbawienie i swoją przyjaźń. Jest to orędzie, którym dzielimy się w postawie pokornej, dając świadectwo jako ludzie, którzy zawsze potrafią się uczyć, ze świadomością, iż orędzie to jest tak bogate i tak głębokie, że zawsze nas przerasta.
Czasem to przesłanie wyraża się w formie bardziej bezpośredniej, innym razem przez osobiste świadectwo, opowiadanie, gest albo w formie, jaką Duch Święty może podsunąć w konkretnych okolicznościach. Jeśli wydaje się to roztropne i jeśli sprzyjają temu warunki, byłoby dobrze, aby to spotkanie braterskie i misyjne zakończyć krótką modlitwą, nawiązującą do trosk, jakie owa osoba wyraziła. W ten sposób poczuje ona wyraźniej, że została wysłuchana i zrozumiana, że jej sytuacja została złożona w ręce Boga, i przyzna, że Słowo Boże przemawia rzeczywiście do jej egzystencji (128).
Nie powinniśmy jednak myśleć, że orędzie ewangeliczne zawsze musi być przekazywane za pomocą stałych określonych formuł albo w precyzyjnych słowach wyrażających treść absolutnie niezmienną. Przekazywane jest ono w tak różnych formach, że niemożliwe byłoby ich opisanie lub skatalogowanie, a Lud Boży ze swymi niezliczonymi gestami i znakami jest ich zbiorowym podmiotem. Tak więc, jeśli Ewangelia wcieliła się w jakiejś kulturze, nie jest już przekazywana jedynie przez głoszenie od osoby do osoby. (…) Powinno się dążyć do tego, żeby przepowiadanie Ewangelii, wyrażonej w kategoriach właściwych dla kultury, gdzie jest ona głoszona, prowadziło do nowej syntezy z tą kulturą. Chociaż są to zawsze procesy powolne, niekiedy zbytnio paraliżuje nas lęk. Jeśli pozwolimy, by wątpliwości i obawy przytłumiły wszelką śmiałość, to możliwe, że zamiast być kreatywni, będziemy po prostu wygodni, nie powodując żadnego rozwoju, a w takim przypadku nie będziemy uczestnikami historycznych procesów z naszym udziałem, ale jedynie obserwatorami bezpłodnej stagnacji Kościoła (129).