Sobór Nicejski wobec tajemnicy Trójcy Przenajświętszej

01 gru 2012
ks. Jan Ożóg SJ
 

Powiedziałem poprzednim razem, że poważany w Aleksandrii kapłan imieniem Ariusz w swoich popularnych kazaniach zaczął odmawiać Bóstwa Jezusowi Chrystusowi i że swoje twierdzenia oparł na pozornie bardzo dobrych podstawach filozoficznych i teologicznych. Wyszedł on mianowicie stąd, że ponieważ istnieje tylko jeden jedyny Bóg niewypowiedziany, niezrodzony, nie mający żadnego początku i żadnego złożenia, a zatem niezmienny, nikt inny poza Nim nie może mieć takich właściwości.

Taka nauka Ariusza jednak burzyła to wszystko, o czym chrześcijanie byli dotąd przekonani, a wszyscy od najmłodszych lat uczyli się z Ewangelii o tym, że Jezus z Nazaretu jest Synem Bożym i chociaż niejeden z nich owo Bóstwo Syna Bożego pojmował fałszywie, to jednak dotąd niemal nikt się nie ośmielił na to, żeby je całkowicie odrzucić.  Nic dziwnego, że kiedy rzecz się stała publiczna, ówczesny biskup Aleksandrii, Aleksander, wezwał Ariusza najpierw na rozmowę, a potem zorganizował publiczną dyskusję teologiczną na ten temat i posunął się tak daleko w delikatności, że z początku sam się nie opowiedział po żadnej stronie, ale pod koniec dyskusji powiedział, że rację mają ci, którzy twierdzą, że Syn Boży  jest  Ojcu współistotny i współwieczny.

Oczywiście, biskup nakazał Ariuszowi odwołanie głoszonych poglądów, ten jednak zaczął pisać listy do różnych innych biskupów, zwłaszcza bardziej wpływowych, że mu się krzywda dzieje. Jak się okazało, pomysł był doskonały. Ariusz zyskał sobie poparcie przede wszystkim Euzebiusza z Nikomedii, który akurat wtedy był najbliżej dworu cesarskiego i mógł naprawdę wiele. Do Euzebiusza dołączyło kilku innych biskupów, a w samej Aleksandrii po stronie Ariusza opowiedziało się dwóch kapłanów i kikunastu diakonów. Epifaniusz dodaje, że herezjarchę poparło też wiele Bogu poświęconych dziewic, ale to nie musi być prawda, bo Epifaniusz przy całej swojej świątobliwości bardzo nie lubił Ariusza i jego zwolenników.

Tym razem Aleksander zareagował ostrzej. Zwołał do Aleksandrii synod biskupów libijskich i egipskich i Ariusza oraz jego zwolenników wyłączył ze wspólnoty kościelnej. Początkowo herezjarcha nadal głosił swoje poglądy w miejscowym kościele, w końcu jednak musiał opuścić Aleksandrię i udał się do Nikomedii, do biskupa Euzebiusza. Rzecz na jakiś czas przycichła, a spodowały to niezbyt przyjemne wydarzenia polityczne, mianowicie wojna Konstantyna Wielkiego z Licyniuszem, a potem pokojowe zabiegi cesarza, do czego potrzebny był także spokój religijny.

Po zwycięstwie nad Licyniuszem sam cesarz postanowił się w całą tę sprawę wmieszać. Pozornie miał do tego prawo, bo cesarzem został jako poganin, a cesarz w pogańskim cesarstwie rzymskim był równocześnie najwyższym kapłanem (pontifex maximus) i przynajmniej teoretycznie miał prawo rozstrzygać spory religijne. Kłopot był jednak w tym, że cesarz wprawdzie przyjął chrześcijaństwo, ale nie przyjął chrztu (chrzest przyjął tuż przed śmiercią) i chociaż na polityce znał się jak mało kto, to sprawy teologiczne były mu zupełnie obce. Przede wszystkim wyszedł z całkowicie fałszywego założenia, że właściwie chodziło o drobiazgi. Biskup Aleksander zupełnie niepotrzebnie  zadał swoim kapłanom pytanie, co sądzą o jakimś tam miejscu z Pisma świętego. A chodziło o jakieś głupstwo. Ariusz ze swej strony nieroztropnie — nie przewidując skutków — powiedział to, o czym nawet myśleć nie powinien, a jeżeli już pomyślał, to przynajmniej nie powinien głośno tego gadać. Stąd niezgoda między biskupem a jego kapłanem, wyłączenie ze wspólnoty i bardzo szkodliwy podział ludu Bożego na dwa stronnictwa. I zaproponował Konstantyn Wielki iście Salomonowe rozwiązanie: Nie trzeba było pytać o takie drobiazgi, a jeżeli już ktoś takie pytanie zadał, to nie trzeba było na nie w ogóle odpowiadać. Oczywiście, można myśleć, można sobie rozumować, filozofować nawet o tym można, ale tylko wewnątrz, w sercu niejako, byle to tylko nie wyszło na zewnątrz, bo gdyby nawet ktoś był pewien, że zagadnienie rozwiąże właściwie, to i tak na pewno wiedział nie będzie, czy go inni we właściwy sposób zrozumieją. Różnice zdań są nieuniknione, bo przecież nawet filozofowie należący do tej samej szkoły różnią się między sobą w wielu zagadnieniach, a mimo to dbają o jedność szkoły. Zresztą nie przystoi, żeby ludzie poważni i do tego kapłani kłócili się ze sobą jak nieuczeni chłopi i postępowali jak dzieci.

Taki to mądry list wypisał cesarz Konstantyn Wielki i nie wiadomo, co by z tego listu wynikło, gdyby nie to, że posłał z nim bardzo mądrego biskupa, sędziwego już Hozjusza z Kordoby. Szczęście było w tym, że Konstantyn ogromnie sobie Hozjusza cenił, a ten to wykorzystał i przekonał cesarza, że nawet jeżeli to są rzeczywiście drobiazgi, to i tak najlepiej będzie zwołać sobór. I zwołano sobór do Nicei.

W tym pierwszym soborze wzięło udział ponad trzystu biskupów, przeważnie ze Wschodu, bo z Zachodu przybyło tylko pięciu, a papieża Sylwestra reprezentowało dwóch kapłanów rzymskich. Obradom przewodniczył wspomniany już Hozjusz z Kordoby, a przysłuchiwał się im sam cesarz. Biskupi podzielili się na cztery grupy. Gdyby ów synod porównać z naszym na przykład parlamentem, to można by ten podział przedstawić w taki sposób:

a. Przeciwnicy Ariusza i zdecydowani obrońcy wyrazu współistotny odpowiadaliby parlamantarnej prawicy.

b. Ariusz i jego zdecydowani zwolennicy stanowiliby właściwą lewicę.

c. Grupa biskupów popierająca wprawdzie Ariusza, ale nie przyjmująca w całej pełni jego poglądów, na której czele stał Euzebiusz z Nikomedii, odpowiadałaby centrum lewicy.

d. Wreszcie jakby centrum prawicy stanowił jeden tylko biskup i jego teologowie, mianowicie słynny historyk Kościoła, Euzebiusz z Cezarei. Wygląda na to, że z początku rzeczywiście „nie dostrzegł on grożącego chrześcijaństwu niebezpieczeństwa”[1], a potem nadmierna ambicja nie pozwoliła mu już na wycofanie się z zajmowanego stanowiska.

Oczywiście, każde ugrupowanie przedstawiło swoje własne wyznanie wiary. Nie będziemy się tymi wyznaniami szczegółowo zajmowali, dodajmy tylko, że natychmiast odrzucono wyznanie ariańskie, a zaraz po nim niewiele lepsze wyznanie Euzebiusza z Nikomedii, z czego wynika, że skrzydło lewe i lewicujące nie było liczne. Trochę dłużej dyskutowano nad wyznaniem wiary, które zaproponował Euzebiusz z Cezarei, bo nie było ono heretyckie, ponieważ jednak zawierało wyrażenia niejasne, arianie mogli je łatwo tłumaczyć na swoją korzyść. Toteż cesarz — możliwe, że pod wpływem Hozjusza z Kordoby — zażądał, by wprowadzono do wyznania wiary wyraz homousios, czyli współistotny. I tak powstało nicejskie wyznanie wiary w wielu sformułowaniach podobne do naszego mszalnego wyznania, a w wielu miejscach nawet z nim identyczne. Ponieważ Ariusz i dwóch biskupów nie podpisali tego wyznania wiary, cesarz skazał ich na wygnanie do Ilirii, a wkrótce to samo się stało z Euzebiuszem z Nikomedii.

Niewątpliwym osiągnięciem doktrynalnym Soboru Nicejskiego jest wprowadzenie pojęcia współistotności Osób Boskich do wyznania wiary i konsekwentnie do teologii. Na pytanie, czy jest i jaka jest zależność Osób Boskich, można było teraz odpowiedzieć bardzo precyzyjnie: Osoby Trójcy Przenajświętszej istotowo są sobie równe, a różnią się między sobą tylko pochodzeniem.

Można było zatem sądzić, że sprawa została raz na zawsze zakończona. Tymczasem w kilka lat po Soborze Nicejskim stała się rzecz zdumiewająca i dotąd w historii Kościoła niespotykana. Zupełnie nieoczekiwanie odżyły spory o współistotność. Jedni zatem potępiali całkowicie Ariusza i arianizm, inni usiłowali za wszelką cenę przeprowadzić rehabilitację herezji i jej autora. Spory te były gwałtowniejsze niż przed soborem i trwały bardzo długo, bo w cesarstwie kres im położył – doktrynalnie przynajmniej – dopiero Sobór Konstantynopolitański pierwszy w 391 roku.

Powodem tego był najpierw nagły zwrot, jakiego w polityce religijnej dokonał Konstantyn Wielki. Cesarz bowiem zaledwie w trzy lata po Soborze Nicejskim odwołał niespodziewanie Ariusza z wygnania, a wkrótce potem takiej samej łaski dostąpili inni wygnańcy. I nie bardzo wiemy, dlaczego tak się stało. Nie jest wykluczone, że jednym z powodów był fakt, że zaczął się szerzyć kult świętego Lucjana z Antiochii męczennika, którego uczniami byli wszyscy wygnani.

Przyczyniło się do tego także postępowanie Euzebiusza z Cezarei, który podpisał co prawda nicejskie wyznanie wiary, ale rozumiał je po swojemu. Na przykład w  przyjętym przez Sobór wyrazie homousios, czyli współistotny, dodawał jedną tylko literę i wychodziło mu, że Syn jest homoiusios, czyli podobny do Ojca, a to przecież całkowicie zmieniało sens wyznania wiary.

Najważniejszym jednak powodem były racje filologiczne, co dla nas jest trochę niepojęte, trzeba jednak pamiętać, że Grecy – a jesteśmy przecież na rzymskim Wschodzie – byli urodzonymi filozofami. Rzecz poszła o terminologię, Sobór Nicejski bowiem potępił między innymi tych, którzy mówią, że Syn Boży jest eks te hetera hypostasi e ousia, czyli z innej istoty lub substancji. Dla Ojców Soboru oba te wyrazy oznaczały to samo pojęcie, ale nie wszyscy teologowie byli tego zdania.

Otóż poszło o wyraz hypostasis. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo nie dla wszystkich byłoby to zrozumiałe. Wszystko się zaczęło od chrześcijańskich autorów zachodnich, którzy pisali także po grecku. Wyraz  osoba oddawali oni po grecku wyrazem prosopon, co dla łacinników było oczywiste. Tymczasem w języku greckim wyraz ten oznaczał przede wszystkim maskę aktora, a nawet graną przez niego rolę w teatrze. Istniało zatem niebezpieczeństwo, że powróci modalizm, czyli przekonanie, że to Jeden Jedyny Bóg przybiera maskę i odgrywa rolę albo Boga Ojca, albo Syna Bożego, albo wreszcie Ducha Świętego. Żeby tego niebezpieczeństwa uniknąć, pisarze greccy zaczęli się posługiwać wspomnianym już wyrazem hypostasis. Ale znowu powstał kłopot, bo się okazało, że w klasycznym języku greckim, zwłaszcza w filozofii greckiej, wyraz ten oznaczał tyle co substancja, czyli istota. Jeżeli zatem Grek powiedział lub napisał, że w Bogu są trzy Hispostazy, to łacinnik łatwo go mógł posądzić o herezję, że niby głosi on wielobóstwo. Nic dziwnego, że nieco później jeden z pisarzy kościelnych, Sokrates, w swojej historii Kościoła pisze zdumiony o Eustacjuszu z Antiochii i Euzebiuszu z Cezarei, że „obydwaj mówili, że Syn Boży jest Hipostazą i że istnieje samoistnie, a także że jest jeden Bóg w Trzech Hipostazach, ale całkiem nie wiem, dlaczego się nie mogli porozumieć”[2].

Spór ten jednak przypadł na czasy, kiedy już znany był jeden z najwybitniejszych teologów pierwotnego Kościoła, święty Atanazy Wielki, biskup Aleksandrii. Ale Atanazym i dalszym ciągiem sporu o Trójcę Świętą zajmiemy się już następnym razem.

 


     [1] A. Lisiecki we wstępie do: Euzebiusz z Cezarei, Hiistoria kościelna. O Męczennikach palestyńskich. Poznań 1924, str. XVI.

     [2] HE 1,23.

 

 

Warto odwiedzić