Otwieranie drzwi Kościołowi w Japonii

28 lis 2016
ks. Louis Fontes Servet SJ
 

Przybyłem do Japonii jako młody, 25-letni jezuita po nowicjacie, humaniorach i trzyletnich studiach filozoficznych. Wysłano mnie na magisterkę, tzn. na trzyletnią praktykę nauczycielską. Trwała ona dwa lata, podczas których uczyłem się podstaw języka japońskiego na jezuickim uniwersytecie „Sofia” w Tokio; tylko rok pozostał mi na jego praktykowanie. Dalej doskonaliłem się w nim podczas pięcioletniego studium teologii. Po czwartym roku przyjąłem święcenia prezbiteratu z rąk pierwszego japońskiego kardynała, o. Doi, potem jeszcze przez rok wprawiałem się w mówieniu po japońsku w Hiroszimie.

Poznając japoński styl życia, kulturę, wpływy religijne i kontakty z chrześcijaństwem, przekonałem się, że życie rodzinne w Japonii stanowi wprawdzie solidny fundament społeczeństwa, ale nie istnieją żadne związki między życiem małżeńskim a religią. Gdy Japonia otwarła się na Zachód (koniec lat 60. XIX w.), pozwolono na budowę i otwarcie kościołów tylko w międzynarodowych portach dla obcokrajowców; zakładano, iż ze względu na karę śmierci za przynależność do chrześcijaństwa wprowadzoną w 1614 r. nie powinno być w ogóle chrześcijan w Japonii. Obcokrajowcy zawierali małżeństwa mieszane, przy czym kapłani szintoistyczni naśladowali w sposób uproszczony chrześcijańskie obrzędy zawierania małżeństw, były one jednak zwykłym formalizmem. Poza tym „małżeństwo” było tam sprawą czysto rodzinną. To rodzice decydowali o tym, kto i z kim ma zawrzeć związek małżeński, ewentualnie mogli się zwrócić w tej sprawie o poradę do zawodowych pośredników, których zadaniem była pomoc w znalezieniu odpowiedniego kandydata czy kandydatki. Młodzi więc czekali na decyzję starszych, sami nie szukając życiowego partnera czy partnerki.

Jako młody seminarzysta miałem wiele okazji przedstawiania młodzieży japońskiej wartości chrześcijańskich. W czasie mojego ostatniego roku probacji w Hiroszimie pomagałem wraz z wikariuszem – starszym jezuitą z Hiszpanii w jednej z parafii (jezuici pracowali w 28 parafiach w diecezji Hiroszima). Kiedyś w czasie rozmowy zapytałem go: Ilu katolików żyje w tym mieście? Odpowiedział: 200 ochrzczonych. – A ilu jest mieszkańców tego miasta? – Kilka milionów. – Co myślisz o pracy w Kościele? – Księża parafialni zajmują się dorosłymi, a ja młodzieżą. – Ale co Kościół robi dla tych milionów poza nim? Czy są jakieś plany i działania, by przyciągnąć te miliony spoza Kościoła?

Zacząłem od krótkich rozmów i dyskusji na takie tematy: Jak wybierać życiowego partnera, o różnicy między miłością a zwykłym lubieniem się, o wspólnych ideałach, o sensie życia, o znaczeniu przyrzeczeń małżeńskich, o wzajemnej pomocy i współpracy w wychowaniu dzieci. Pomógł mi hollywoodzki film Sounds of song (Dźwięki pieśni) o prawdziwej historii słynnej rodziny śpiewaczej Trapp, który w tym czasie wszedł na ekrany japońskie. Ostatnia scena przedstawiająca obrzędy zawarcia małżeństwa działała mocno na wyobraźnię dziewczyn i chłopców w Japonii. W następnym roku organizowałem trzydniowe spotkania dla młodzieży. Ta inicjatywa rozprzestrzeniła się na cały kraj. Spędziłem 10 lat, działając w ten sposób, równocześnie ucząc etyki po japońsku na Katolickim Uniwersytecie w Tokio. Krążyłem po okolicy podczas ferii wiosennych i letnich wakacji, prowadząc spotkania dyskusyjne na temat miłości, życia itd. Po każdym spotkaniu zaznaczałem, że w ciągu trzech dni nie da się rozwiązać wszystkich problemów. Jeśli ktoś chce kontynuować te spotkania, niech mi poda swój adres. Wszystkie osoby (200) podały swoje nazwiska i adresy, chcąc nadal uczestniczyć w spotkaniach. Gdy tę listę pokazałem księdzu proboszczowi, skomentował: Zobaczymy, ilu z nich zostanie katolikami!

Ten sam system zastosowałem wobec studentów na uniwersytecie, gdzie uczyłem etyki chrześcijańskiej jako przedmiotu dodatkowego, ale obowiązkowego. Zaproponowałem osobny kurs we wczesnych godzinach rannych w niedzielę. Gdy zwrócono się do mnie z zastrzeżeniem, że żaden inny nauczyciel nie prowadzi osobnego kursu o tak wczesnej porze, odpowiedziałem, by się o to nie martwiono. Zgłosiło się 200 studentów. Miałem do dyspozycji jedną klasę z klimatyzacją, aparat do wyświetlania przeźroczy i wielki ekran, na którym mogłem wyświetlać filmy, a następnie zachęcać do dyskusji o nich lub pisania opinii na dany temat. Zapytałem studentów, czy ten czas nie jest zbyt krótki dla omówienia tych problemów i czy nie są gotowi poświęcić poza szkołą jedną niedzielę w miesiącu na spotkanie dyskusyjne na określone tematy. Mogliby zaprosić i przyprowadzić innych kolegów, nie tylko z tego uniwersytetu. I faktycznie, przez 12 lat prowadziłem tę formę spotkań. Program obejmował piętnastominutowe wprowadzenie lub film, a następnie dyskusję w grupach po 5 dziewcząt i 5 chłopców w zespole. Jeden z nich był moim pomocnikiem. Potem obiad i kawa, jakiś taniec ludowy i pożegnanie się do następnego razu. Każda grupa robiła sobie zdjęcie, które wywoływano tej samej nocy w niedzielę tak, że we wtorek zdjęcia i program na następny miesiąc były dostępne; to stanowiło impuls do przyjścia jeszcze raz. Cotygodniowe kursy wieczorowe trwały nadal. Katolicy mogli zapraszać swoich znajomych. Ponad 500 osób przyjęło chrzest św., a później zawarło związek małżeński z osobami poznanymi w grupach dyskusyjnych.

Ale zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Niektórzy z moich studentów i pomocników spoza ale zaprzyjaźnieni z moimi przyjaciółmi chrześcijanami, pytali o możliwość spędzenia z nimi ferii wiosennych i letnich w ich stronach rodzinnych, by i tam prowadzić takie same projekty dla młodzieży. Chętnie na to przystałem. Rok później, jeden z profesorów przyszedł, przedstawił swoją narzeczoną i poprosił: Ojcze, bądź świadkiem na moim ślubie w kaplicy szkolnej i udziel nam błogosławieństwa. Nie widziałem w tym problemu, choć się zdziwiłem. Poprosiłem księdza o udostępnienie kaplicy. – Czy na Mszę św.? – zapytał. – Nie. Oni nie są jeszcze katolikami, ale chcą, bym ich pobłogosławił w czasie krótkiej ceremonii zaślubin. – Dobrze, ale najpierw poproś o zezwolenie proboszcza. Poszedłem i przedstawiłem sprawę. – To ciekawe! – odpowiedział. – Nasi studenci domagają się nie tylko wiedzy naukowej, ale też czegoś duchownego. Ale my mamy problem. Jeśli oni nie są ochrzczeni, to nie mogą przyjąć sakramentu małżeństwa. Tego dotychczas nie było.

Aby nie powiedzieć „nie”, dodał, chcąc mi pomóc: – A czy potem mają przyjęcie lub ucztę weselną? – Nie wiem. A dlaczego? – Bo rodziny po ceremonii spotykają się, by przedstawić nowych członków drugiej stronie. Więc mógłbyś posłużyć się tym samym pomieszczeniem, z prowizorycznym ołtarzem dla odprawienia tam ceremonii zaślubin.

Od proboszcza poszedłem wprost do kardynała w Tokio z tą samą prośbą. Lecz i on odpowiedział, że nie ma takiego precedensu. Po namyśle jednak dał mi pozwolenie na udzielenie błogosławieństwa w kaplicy, ale zastrzegł, by to zrobić prywatnie i bez rozgłosu.

Okazana przychylność kardynała spowodowała, że on jako ceniony wychowawca został uznany za pioniera otwierającego nowe szanse apostolskie, przynajmniej dla Japonii. Delegat biskupa przedstawił tę sprawę w Rzymie. Przyszło stamtąd zatwierdzenie, w którym zastrzegano, by przeprowadzano gruntowny kurs przygotowawczy na temat chrześcijańskich wartości życia małżeńskiego, i pod tym warunkiem zezwalano na ślub i udzielenie błogosławieństwa przez kapłana w kościele. Na skutek tego we wszystkich hotelach w Tokio znajdują się kaplice chrześcijańskie, w których odbywają się obrzędy zawarcia małżeństwa. Wiele spośród 3 tysięcy par, które błogosławiłem w kościele, stworzyło katolickie rodziny. Pierwszą parą, którą błogosławiłem, było małżeństwo naturalne, przekształcone później w małżeństwo sakramentalne przez przyjęcie chrztu św. Najbardziej cieszyłem się, gdy z ust przyszłych katolików padały słowa: Ojcze, jesteśmy ci wdzięczni za to, że w rozmowie z tobą pierwszy raz w życiu usłyszeliśmy o prawdziwym Bogu i że naszym zadaniem w tym świecie jest współpraca w wykonaniu Bożego planu.

 

z angielskiego przetłumaczył ks. Stanisław Ziemiański SJ

 

Przeczytaj także

Warto odwiedzić