Monument męczeństwa i heroicznej wiary
Tuż koło głównej stacji kolejowej w Nagasaki, w niedużej odległości od portu, na wzgórzu, z którego widać panoramę miasta, a więc zarówno pierścienia zawsze zielonych gór okalających to miasto, jak i morze, a właściwie zatokę, znajduje się centrum pamięci męczenników japońskich.
To właśnie na tym wzgórzu i dokładnie na tym miejscu miał miejsce finał doczesnej pielgrzymki wielu katolików japońskich, którzy nie porzucili wiary w Chrystusa pomimo straszliwych prześladowań.
Jest to pomnik męczeństwa chrześcijan japońskich i jednocześnie pomnik heroizmu ich wiary. Jak zawsze, gdy mamy do czynienia z tego rodzaju heroizmem, widzimy w nim również potęgę Bożego Ducha, który ich wspierał, dając im możliwość złożenia tego nadludzkiego świadectwa.
Wystarczy oddalić się od turystycznego zgiełku, aby dać się poruszyć temu Duchowi i przeżyć chwile spotkania z Najwyższym, w imię którego oni zwycięsko cierpieli. Może to ułatwić piękny w swej ascetycznej prostocie park i kaplica, stanowiące część integralną muzeum, które się tam znajduje.
Może w tym pomóc również położone po drugiej stronie ulicy małe sanktuarium z relikwiami męczenników, aby odwiedziny miejsca tego krwawego spektaklu sprzed ponad 400 lat przekształciło zwyczajnego turystę w pielgrzyma, albo nawet rekolektanta, który pod wpływem łaski Bożej zmienia swoje życie.
Męczeństwo chrześcijan w Nagasaki
Męczeństwo 26 chrześcijan, dnia 5 lutego 1597 roku, jest najbardziej znanym i udokumentowanym męczeństwem, będącym w pewnym sensie symbolem martyrologii Kościoła japońskiego, która trwała prawie 300 lat i była prowadzona niezwykle metodycznie i z wielkim okrucieństwem. Było ono szokiem dla młodego Kościoła w Japonii. Odbiło się szerokim echem nie tylko w tym kraju, ale i w Europie. Rozkaz wydania na mękę krzyżową 26 chrześcijan miał być odwetem władcy japońskiego i jednocześnie aktem zastraszenia chrześcijan za zbytnie zwlekanie z wykonaniem wydanego przez niego dekretu, zakazującego dalszego istnienia tej religii w Japonii.
Uderzenie było skierowane przeciwko grupie uznanej przez władcę za ekstremistyczną, która prowadziła ewangelizację w sposób najbardziej jawny, a więc dla władzy najbardziej prowokacyjny. Był to Kościół „franciszkański”, związany z Hiszpanią, a nie jak ten „jezuicki”, związany z Portugalią.
Działalności duszpasterskiej tego pierwszego przewodził o. Piotr Bautista z jego franciszkańskimi konfratrami przybyłymi z misji na Filipinach. Na drewnianych tabliczkach wypisana była ich „wina”: Ci ludzie przeciwstawili się wydanemu przez teiko zakazowi szerzenia chrześcijaństwa, za co zostaną straceni w Nagasaki.
Początkowo mieli być straceni wszyscy zakonnicy, z Osaka i Kioto, obojętnie jakiego zgromadzenia. Liczba skazanych, świeckich i zakonników, wynosiła wówczas 170 osób. Po interwencjach ze strony wpływowych osób udało się liczbę tę zredukować do 24, ludzi w wieku od 12 do 64 lat, wywodzących się z różnych grup społecznych, wraz z ojcami franciszkanami i trzema jezuickimi seminarzystami.
Udało się też nieco zmodyfikować surowość tortur, a mianowicie zaniechano obcięcia im nosów, jak to widniało początkowo w rozkazie. Obcięto każdemu lewe ucho, po czym zakrwawionych obwożono po Kioto, a następnie również po Osaka i Sanai. Boso prowadzono ich potem 800 km, górskimi drogami, zimą, do Nagasaki.
Skazańcy idąc na miejsce kaźni, ze związanymi rękami, modlili się, śpiewali i wzajemnie dodawali sobie ducha. Nocowali przeważnie w buddyjskich klasztorach. Podczas drogi dołączyły do nich jeszcze dwie osoby. Towarzyszyły one kolumnie skazańców, chcąc im nieść ulgę. Kiedy strażnicy zapytali ich, czy są chrześcijanami, ci się do tego przyznali i wówczas liczba skazanych na śmierć krzyżową wzrosła do 26 osób. Na miejsce ostatniego noclegu przed dotarciem do Nagasaki przybył jezuita, o. Pacio, aby po sakramencie pojednania dokonać aktu oficjalnego przyjęcia do Towarzystwa Jezusowego trzech jezuickich kleryków, Pawła Miki, Jana Goto i Diego Kisai.
Dnia 5 lutego ustawiono krzyże na wzgórzu, w miejscu dobrze widocznym z centrum miasta Nagasaki; każdy krzyż oddalony od sąsiedniego o 4 metry. Wyrósł ich prawdziwy las. Przed krzyżami stanął rząd oprawców. Dookoła było mnóstwo gapiów, a pośród nich również chrześcijańscy świadkowie tego męczeństwa. Był tam jezuita, o. Frois, dzięki któremu mamy szczegółowy opis męki, jaką ponieśli skazańcy, i był biskup Martinez, który ich umocnił swoim biskupim błogosławieństwem.
Niezwykłość tego, co się działo na wzgórzu, na którym miała się odbyć egzekucja, powiększa inne jeszcze, zupełnie niespodziewane zdarzenie. Oto czołowy skazaniec, o. Bautista, franciszkanin, poprosił jezuitę o. Rodrigeza, aby przekazał jezuickiemu prowincjałowi słowa przeprosin za swoje pomyłki i winy. Ojciec Rodrigez, obejmując go, poprosił o to samo. Dotyczyło to niewątpliwie kontrowersji co do dyskretnego czy też bardziej zdecydowanego sposobu prowadzenia ewangelizacji w Japonii, po wydaniu dekretu zakazującego wyznawania religii chrześcijańskiej w tym kraju.
Scena to niezwykła i nie można na nią patrzeć jak gdyby była kościelnym melodramatem. Nie była to również żadna zwykła konwencja. Stało się coś doniosłego, tym bardziej, że okoliczności były ekstremalne. Jeden z bohaterów tego wydarzenia miał zostać wraz z innymi skazańcami za chwilę zawieszony na krzyżu. Drugi był jeszcze na wolności. Z pewnością nie był to moment na pokazowe grzeczności. Ten moment domagał się bardziej aniżeli w każdym innym czasie szczerego wyznania swojej wiary i wyznania miłości do Chrystusa. Tak trzeba było właśnie postąpić, pomimo że ich opinie być może nadal się różniły, to jednak punkty dotyczące taktyki prowadzenia pracy misyjnej są drugorzędne wobec istoty, jaką stanowi jedność Kościoła.
Najważniejsza jest jedność z Chrystusem, a ta wiąże się istotowo z jednością pomiędzy Jego wyznawcami. Jedność prawdziwa natomiast zawsze oznacza miłość. Nie ma innej możliwości. Czy mogło stać się coś bardziej podniosłego w godzinie męczeństwa, tak aby było widoczne, że jest ono podejmowane w imię Jezusa Chrystusa, jak wypowiedzenie właśnie w tym momencie, tak jak oni to uczynili: przepraszam Cię, Panie i kocham. Chodzi przecież właśnie o to, chodzi o Niego, a nie o czcze grzeczności i konwencje.
Świadectwa o tym męczeństwie mówią, że podczas trwania kaźni nie było słychać żadnych skarg ani obelg ze strony torturowanych chrześcijan, a tylko pieśni religijne, modlitwy i słowa wzajemnego umacniania. Nawet najmłodsi wykazali się olbrzymim hartem ducha. 12‑letni Ludwik Ibaraki, zachęcany przez strażnika, aby wycofał się i uniknął w ten sposób krzyżowej kaźni, odmówił, twierdząc z przekonaniem, że on też, razem z innymi, chce umrzeć dla Chrystusa. Potem, gdy byli już w miejscu, gdzie stały czekające na nich krzyże, zapytał z odwagą, który krzyż jest jego, aby nie zignorowano jego obecności i nie ominął go ten zaszczyt.
Niezwykle wzruszający jest list innego chłopca, 14‑letniego Tomasza Kozaki, który poniósł śmierć męczeńską razem ze swoim ojcem. Pisał on do matki (cytuję za Dorotą Hałasą, Chrystus w krainie samurajów): Droga Mamo, Tata i ja idziemy do nieba. Tam będziemy czekać na Ciebie. Nie poddawaj się, nawet gdyby wszyscy księża zostali zabici. Ofiaruj cały swój smutek naszemu Panu i nie zapominaj, że jesteśmy na prawdziwej drodze do nieba. Nie oddawaj moich młodszych braci na naukę do rodzin pogańskich. Sama ich ucz. To są nasze ostatnie życzenia. Do zobaczenia Mamo.
Skazańcy wisieli na krzyżach, przywiązani do nich łańcuchami za ręce, nogi i za szyję. Wśród modlitw, hymnów i nawoływań do wiary i do odwagi, polecając się opiece Maryi, konali pod uderzeniami zadanymi im dzidami, jak miało to miejsce na Golgocie, gdy finałem męczeństwa Jezusa było przebicie włócznią Jego serca przez żołnierza rzymskiego. Przed zadaniem im fatalnego ciosu dzidą wezwano ich raz jeszcze do odstąpienia od wiary chrześcijańskiej, a ponieważ nikt na to nie przystał, każdy z nich przy akompaniamencie głośnego okrzyku otrzymał dwa uderzenia w serce, po razie od każdego z dwóch stojących przy każdym z nich strażników.
Święty Paweł Miki
Święty Paweł Miki, jeszcze wprawdzie wówczas nie święty, a jednak już święty, bo świętość polega na szczerej wierze w Chrystusa i miłości, której najwyższym wyznaniem jest przyjęcie Chrystusowego krzyża, rodowity Japończyk, pochodził ze szlacheckiej, bardzo związanej z Kościołem rodziny. Zdolny i gorliwy, był dużą nadzieją jezuitów. Planowano wysłać go na dalsze studia do Europy. Znajdował się w grupie 26 zamęczonych w Nagasaki. Wraz z nim było dwóch innych młodych jezuitów, towarzyszy jego seminaryjnych studiów, tak jak on oficjalnie przyjętych do Towarzystwa Jezusowego podczas ich drogi krzyżowej, odbywanej z Kioto do Nagasaki, na miejsce męczeństwa, gdzie czekały ich prawdziwe krzyże i prawdziwe tortury. Złożyli śluby pójścia za Chrystusem i oto spełnili swe śluby zakonne co do joty. Towarzyszyli Jezusowi w Jego drodze na Golgotę.
Najpierw, tak jak innym, obcięto i jemu lewe ucho i z zakrwawioną głową, razem z innymi, wśród których byli staruszkowie, mężczyźni w sile wieku, młodzieńcy i nawet dzieci, wożony był po ulicach Kioto i Osaka. Czyniono tak, aby z nich publicznie szydzić i aby budzić u ludzi przerażenie. Chodziło o to, aby horror tego wydarzenia wbił się wszystkim głęboko w pamięć, aby wyobraźnia porażona tym widokiem, już na zawsze reagowała strachem i nigdy nie dopuszczała do siebie przyjaznej myśli o chrześcijaństwie.
Pełen gorliwości religijnej Paweł Miki nie milczał. Wykorzystał wóz, którym byli obwożeni, jak ambonę. Głośno wyznawał swoją wiarę w Chrystusa, której się nie wstydził, mimo znoszonego poniżenia. Wyjaśniał zebranym na ulicach ludziom, że dumny jest ze swojej wiary i że nie jest przeciwnikiem władzy świeckiej, uznając Chrystusa za swojego Króla, bo Jezus nie jest królem ziemskim i nie o bogactwo ziemskie ani o władzę Mu chodzi. Daje On ludziom życie wieczne i wyzwolenie od grzechu. Dlatego młody seminarzysta wzywał wszystkich, aby się do Niego zwrócili, gdyż tylko On jest gwarantem prawdziwego szczęścia i tylko w Nim jest zbawienie, nawet gdy przyjdzie cierpienie i nawet gdy śmieć zostanie zadana człowiekowi, ten kto w Niego wierzy, żyć będzie zmartwychwstałym życiem Chrystusa.
W Nagasaki, na wzgórzu, na którym postawiono 26 krzyży, Paweł zachowywał się jak prawdziwy atleta wiary. Nie widać było po nim strachu. Wprost przeciwnie, był w stanie duchowego uniesienia, którego nie można zrozumieć inaczej, jak tylko jako doświadczenie bezpośredniej pomocy Bożej. Kaźń, która została mu przygotowana, stała się przez to wzniosłym aktem religijnym. Wbrew temu, czego się spodziewano, widziano w nim człowieka, który z podniesioną głową wyznawał głośno radość ze swojego wybrania, aby dawać publicznie świadectwo swojej wiary i miłości do Jezusa. Wszystkich, którzy uczestniczyli w tym widowisku, a zgromadzonych tam było około 4 tysięcy ludzi, przenikał strach, ale jeszcze bardziej duch żalu i świętego podziwu.
Wielkim umocnieniem była dla Pawła przyjęta tuż przed egzekucją Komunia święta. Z tym większą gorliwością i przekonaniem wołał, że wybacza temu, który go na niewinną śmierć skazał, bowiem nie uczynił nic złego. Jedyną przyczyną tego, że umiera teraz na krzyżu jest jego wiara w Chrystusa. Teraz za nią ginie, ale w przyszłości wszyscy Japończycy będą ją wyznawać.
Na Bożym atlecie wiszącym na krzyżu nie było widać zmęczenia, pomimo morderczej drogi, która trwała blisko miesiąc, a jaką odbył poprzez góry, boso, zimową porą. Wiedział, że jego droga prowadzi znacznie dalej i znacznie wyżej – do Nieba. Teraz, wisząc na krzyżu, już miał do mety niedaleko. Z tym większym przekonaniem przemawiał, z godnością w głosie, tak jak powinno wyglądać starannie przygotowane kazanie. Mówił, że wie, dokąd się udaje, i wie, że oczekuje go tam Ten, komu on całkowicie życie swoje zawierzył. Nie tylko mężnie w ten sposób wyznawał swoją wiarę w Chrystusa, ale zaklinał jeszcze w ten sposób swoich oprawców, aby oni też skorzystali z szansy zbawienia.
Widzicie przecież – mówił – że są to ostatnie minuty mojego życia. Nie mogę zatem liczyć na jakikolwiek zysk, który może dać człowiekowi doczesna egzystencja. Żaden interes przecież mną nie kieruje, bo wszystko zaraz stracę, wraz z utratą życia. Trwam jednak i wyznaję wiarę w Chrystusa, z dumą oddaję moje życie dla Jego imienia, bo wierzę w powstanie z martwych i życie wieczne.
Proszę was przeto – mówił donośnie – i to jest moje szczere pragnienie w godzinę rozstawania się z życiem, abyście przyjęli to słowo prawdy, którego wiarygodność pieczętuję tym właśnie krzyżem, na którym umieram. Jestem sługą Ewangelii – ciągnął dalej – a ona mi nakazuje miłować nawet moich prześladowców. Przebaczam zatem tym, którzy mnie skazali na śmierć, i tym, którzy mi tę śmierć zadają. Niech posłuży ona waszemu nawróceniu. Przyjmijcie Chrzest św. i stańcie się chrześcijanami!
Ciał męczenników nie pozwolono zdjąć z krzyży. Pozostały tam przez kilka miesięcy, aż do lata, aby ten przerażający widok przypominał wszystkim dekret władcy zabraniający chrześcijańskiej wiary, zarówno członkom Kościoła, jak również tym, którzy z chrześcijaństwem sympatyzowali. Tymczasem działo się również coś nieoczekiwanego – przychodzili skrycie na to miejsce ludzie, aby modlić się do męczenników o ducha ich wiary i miłości.
Papież Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do Japonii w roku 1981, w dniu 26 lutego, modląc się tutaj, powiedział: Na tej świętej ziemi męczennicy wywodzący się ze wszystkich warstw społecznych udowodnili, że miłość jest silniejsza od śmierci” (Dorota Hałasa, Chrystus w kraju samurajów).
Dzisiaj dokładnie na tym samym miejscu, gdzie oni zginęli, stoi pomnik, na zielonej estakadzie, skąd widać panoramę miasta i zatokę, Do miejsca, gdzie przed wiekami odbyła się owa przerażająca liturgia męczeńskiego oddania życia za wiarę w Chrystusa, można dzisiaj pielgrzymować, by w ciszy oddać się modlitwie i refleksji. Czasem odbywają się tutaj wielkie celebracje liturgiczne. Jedna z nich, szczególnie pamiętna, odbyła się w roku 1962, w związku z obchodami 100‑lecia kanonizacji 26 męczenników japońskich.
***
z książki Chrystus w Japonii. Smak krzyża