Fundament Wolnej Polski
Polskie społeczeństwo jest głęboko podzielone. I jest to podział nie tylko polityczny, ale znacznie głębszy, sięgający także pytań o naszą historię, odpowiedzialność wobec naszych przodków i potomków. Dotykający fundamentalnych kwestii naszej tradycji i podejścia do niej.
Między tradycją a globalizacją
W pewnym uproszczeniu możemy powiedzieć, że w ostatnich latach mieliśmy do czynienia ze zderzeniem dwóch dążeń: ucieczki od historii i zwrotowi ku historii.
To pierwsze dążenie – reprezentowane przez część publicystów, polityków czy środowisk opiniotwórczych – charakteryzuje się przekonaniem, że tradycja jest dla nas balastem. Jego zwolennicy zmierzają więc do przekonania nas, że powinniśmy zapomnieć o polskości i roztopić się w globalnym społeczeństwie. W zgłębianiu historii czy kultywowaniu tradycji będą więc oni widzieli zagrożenie wzmacniania postaw ksenofobicznych i nacjonalistycznych. Ucieczka od historii i tradycji ma zatem, w ich przekonaniu, pomóc w społecznym rozwoju, w wejściu do cywilizacji zachodniej – rozumianej jako zbiór idei liberalno-laickich.
Zwolennicy powrotu do historii będą z kolei twierdzić, że naszym zadaniem na najbliższe lata jest odbudowa narodowej tożsamości. A nieodłącznym elementem tego procesu jest poszerzanie świadomości historycznej. Będą także podkreślać, że po półwieczu totalitaryzmu musimy przepracować naszą najnowszą historię, zapisać białe karty, przezwyciężyć siłę komunistycznej propagandy. Ten proces odzyskiwania narodowej świadomości historycznej pozwoli nam powrócić do ciągu pokoleń naszych przodków, z którego usiłowali nas wypchnąć komuniści.
Te dwa spojrzenia są – pod różnymi postaciami – obecne w mediach, ale także w programach politycznych. Gdy słyszymy, że historia nie ma znaczenia, bo ważniejsza jest gospodarka, to znaczy, że mówiący namawia nas do ucieczki od historii. Do zarzucenia tradycji i przyjęcia postawy globalnego nomada, który nie jest zakorzeniony w żadnym miejscu i w żadnej wspólnocie. W swym przekonaniu dąży więc do wyzwolenia nas z krępujących więzów przeszłości. Zdaje się mówić: nic nie zawdzięczacie waszym przodkom, nie musicie również niczego zostawiać waszym potomkom. Nie ma ciągłości nie ma przeszłości ani przyszłości – jesteście tylko wy – tu i teraz. To jest wasz czas, który macie wykorzystać dla własnej wygody i własnego komfortu. Nie macie obowiązków wobec wspólnoty, macie za to prawa, które powinniście egzekwować.
Zwolennicy zwrotu ku historii powiedzą nam natomiast: nie wzięliście się znikąd. Żyjecie w wolnym kraju, bo wasi przodkowie potrafili dokonać rzeczy niezwykłych. Odbudowali wolny kraj po 123 latach zaborów, a później wbrew wszelkim przeciwnościom przetrwali dwa zbrodnicze totalitaryzmy. To wasi ojcowie skruszyli potęgę sowieckich namiestników nad Wisłą, to oni przyczynili się do upadku Związku Sowieckiego. Im zawdzięczacie swoją dzisiejszą wolność, będziecie też odpowiadać przed swymi dziećmi i wnukami za to, co z tą wolnością zrobicie.
Groźna świadomość historyczna
Te dwa spojrzenia będą także obecne w podejściu do naszej spuścizny. Ci, którzy uważają, że nie należy oglądać się wstecz, są zarazem zwolennikami powszechnej amnezji. To oni będą głosić, że to, czy w przeszłości ktoś był w partii komunistycznej, czy w opozycji, nie ma znaczenia. Ważniejsza jest dzisiejsza postawa. Będą więc twierdzić, że przypominanie o zaangażowaniu elit politycznych, kulturalnych, naukowych itd. w afirmację totalitaryzmu to małostkowe „grzebanie się w szambie”. Będą przeciwnikami badań nad działalnością komunistycznej policji politycznej, twierdząc, że archiwa SB lepiej zabetonować i zamiast oglądać się za siebie, zająć się rozwojem gospodarczym. To zresztą znamienna argumentacja, z której miałoby wynikać, że interesowanie się przeszłością – w jakiś trudny do zdefiniowania sposób – przeszkadza nam w gospodarczym rozwoju. W istocie jednak często ta postawa wspierana jest przez osoby, które osobiście są zainteresowane tym, by nadmiernie nie przyglądać się ich życiorysom. Bowiem badanie historii najnowszej potwierdza istnienie problemu spółek nomenklaturowych czy gospodarczego uprzywilejowania postpeerelowskich elit przy upośledzeniu środowisk postopozycyjnych.
To w tym nurcie myślenia powstanie teza o „różnych patriotyzmach”, której motywem przewodnim będzie przekonanie, że nie ma jednego wzorca miłości do ojczyzny i że kierowali się nią zarówno działacze niepodległościowego podziemia, jak i niektórzy działacze komunistyczni. Utwierdzanie nas w przekonaniu np. o rzekomym patriotyzmie Wojciecha Jaruzelskiego jest zarazem ważnym elementem konserwacji mitu o 1989 r. Jeśli bowiem zgodnie z historyczną rzeczywistością przyznalibyśmy, że był on sowieckim namiestnikiem nad Wisłą, działającym w interesie Moskwy, a wbrew polskiej racji stanu, gdybyśmy przyjęli – potwierdzoną w dokumentach archiwalnych – oczywistość, że celem stanu wojennego było zdławienie „Solidarności”, a Jaruzelski wprowadzał go w obronie własnej i swej komunistycznej ekipy, zaś sowiecka agresja wówczas nam nie groziła, musielibyśmy zadać pytanie o znaczenie kompromisu przy okrągłym stole. Musielibyśmy dociekać, jak to się stało, że w III RP jako równoprawnego partnera politycznego traktowano partyjnego aparatczyka odgrywającego kluczową rolę w zniewalaniu polskiego społeczeństwa. Musielibyśmy zarazem zapytać, dlaczego nie przeprowadziliśmy dekomunizacji?
Ucieczka od historii jest więc wygodna. Pozwala na trwanie w historycznej schizofrenii. Umożliwia wreszcie zrównanie katów z ofiarami i twierdzenie, że kaci też chcieli dobrze i kierowali się jedynie innym typem patriotyzmu. Takie spojrzenie podmywa jednak fundament, na jakim wsparte musi być niepodległe państwo.