Insygnia Wolnej Polski

21 lis 2015
Filip Musiał
 

Gdy w 1939 r. Polska utraciła niepodległość, nie oznaczało to całkowitego upadku państwa. Władze Rzeczypospolitej zdołały ewakuować się do Rumunii, gdzie – wbrew wcześniejszym zapewnieniom – zostały internowane. Jednak stamtąd na mocy zapisów Konstytucji Kwietniowej z 1935 r. prezydent Ignacy Mościcki powołał swego następcę – Władysława Raczkiewicza.

W ten sposób zapewniono konstytucyjną ciągłość władzy, choć przejęły ją partie pozostające dotąd w opozycji do obozu sanacyjnego. Trzonem władz polskich na uchodźstwie, a później także Polskiego Państwa Podziemnego w konspiracji w kraju stały się Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Narodowe i Stronnictwo Pracy. Na uchodźstwie powołano organy władzy wykonawczej, czyli prezydenta i rząd, kierowany początkowo przez gen. Władysława Sikorskiego, a po jego śmierci w katastrofie gibraltarskiej przez Stanisława Mikołajczyka, a później Tomasza Arciszewskiego. Powstała także namiastka władzy ustawodawczej, czyli Rada Narodowa. Władze na obczyźnie legalnie reprezentowały Rzeczpospolitą na arenie międzynarodowej, ciesząc się uznaniem. Zmieniło się to dopiero latem 1945 r., gdy nasi dotychczasowi sojusznicy z Zachodu, a w ślad za nimi kolejne państwa, wycofali swe poparcie dla polskich władz konstytucyjnych, nawiązując stosunki dyplomatyczne z Tymczasowym Rządem Jedności Narodowej – działającym w zajętej przez Sowietów Polsce „ludowej”. W jego skład wchodził zresztą Mikołajczyk, błędnie – jak się miało okazać – upatrujący w tym szansy na odwrócenie dramatycznej sytuacji Polski. Wycofanie uznania międzynarodowego dla naszych władz na uchodźstwie oczywiście nie miało wpływu na to, że wciąż pozostawały jedyną konstytucyjną władzą, trudno bowiem za taką uznać uzurpatorski rząd działający nad Wisłą pod dyktando Sowietów. Jednak możliwości wpływu na sytuację Polski uchodźstwo londyńskie właściwie straciło. Mimo to władze konstytucyjne działały nadal, stając się symbolem niezłomności i niezgody na IV rozbiór Polski – jak o konferencji w Jałcie mówili jej reprezentanci – i pozostały depozytariuszem idei suwerenności i niepodległości państwa polskiego.

 

Spory i niesnaski

Trudna sytuacja została jeszcze pogłębiona wewnętrznym kryzysem uchodźstwa. Konstytucja Kwietniowa przewidywała, że w czasie wojny, gdy niemożliwe jest zorganizowanie wyborów, ustępujący prezydent wskazuje swego następcę. Jeszcze w 1944 r. prezydent Raczkiewicz zapowiadał, że w roli swego następcy widzi Tomasza Arciszewskiego. Ostatecznie jednak po śmierci prezydenta w czerwcu 1947 r., okazało się, że stanowisko to powierzył Augustowi Zaleskiemu. Doprowadziło to do rozłamu w środowiskach uchodźczych, który, w połowie lat 50. zakończył się wykrystalizowaniem dwóch przeciwstawnych obozów: „Zamku”, czyli obozu prezydenckiego, i opozycyjnego wobec niego „Zjednoczenia”. To drugie środowisko powołało własne organy władzy: Tymczasową Radę Jedności Narodowej (namiastkę parlamentu), władzę wykonawczą – Egzekutywę Zjednoczenia Narodowego (pełniącą funkcję rządu) oraz Radę Trzech (posiadającą kompetencje prezydenta).

Wizerunek uchodźstwa został silnie nadwyrężony w 1955 r., gdy urzędujący premier Hugon Hanke, będący jednocześnie agentem bezpieki o pseudonimie „Ważny” – powrócił do PRL, biorąc udział w propagandowej tzw. akcji reemigracyjnej. Silnym echem odbił się także powrót do kraju kilka miesięcy później Stanisława Cata-Mackiewicza.

Spór uchodźczy został zażegnany dopiero w 1972 r., kiedy ostatecznie ustępujący Zaleski wskazał na swego następcę Kazimierza Ostrowskiego, akceptowanego zarówno przez „Zamek”, jak i „Zjednoczenie”. Zapoczątkowana wówczas współpraca różnych polskich środowisk ideowo-politycznych w Wielkiej Brytanii sprzyjała także odbudowie wizerunku wychodźstwa.

 

Wobec roku 1989

Środowiska londyńskie pozostawały najbardziej niezłomnym odłamem polskiej emigracji, krytycznie patrząc np. na niektóre działania paryskiej „Kultury”, m.in. bardziej sceptycznie podchodziły do przedsięwzięć opozycji demokratycznej w PRL, wywodzącej się z pnia marksistowskiego, dążącej do naprawy systemu. Życzliwiej oceniały natomiast środowiska o charakterze jednoznacznie niepodległościowym, zmierzające do jego odrzucenia.

Nieufnie podeszły także do wydarzeń 1989 r., dopiero kolejne miesiące przekonały londyńską emigrację, że zapoczątkowane reglamentowanymi wyborami zmiany mogą mieć charakter trwały. Dlatego ćwierć wieku temu, po wyborze Lecha Wałęsy na prezydenta Rzeczypospolitej, prezydent na uchodźstwie przekazał mu insygnia władzy – choć nie było w tej sprawie pełnej jednomyślności londyńskiej emigracji.

Uroczystość na Zamku Królewskim w Warszawie 22 grudnia 1990 r. w symboliczny sposób połączyła II i III Rzeczpospolitą. Niezłomne uchodźstwo londyńskie uznało, że Polska stała się krajem niepodległym. Jednak wychodzenie z totalitaryzmu okazało się trudniejsze niż się spodziewaliśmy. Kto wówczas, ćwierć wieku temu, wiedział, że insygnia władzy odbiera z rąk Ryszarda Kaczorowskiego człowiek, który był rejestrowany przez SB jako tajny współpracownik „Bolek”? Wiedza, którą zyskaliśmy kilkanaście lat później, dopisała ważny epilog do tamtej symbolicznej sceny. Nakazuje nam zapytać, kim jesteśmy? Którą tradycję uznajemy za swoją? Czy jesteśmy spadkobiercami II Rzeczypospolitej, której idee przechowane zostały w Londynie, czy jesteśmy dziedzicami homo sovieticusa wyhodowanego w „ludowej” Polsce? Czy patrzymy na PRL oczami obywateli niepodległego państwa, czy raczej postrzegamy lata totalitaryzmu z perspektywy tych, którzy przyjęli komunistyczne jarzmo, uznając, że innej drogi nie ma i nie będzie?

 

Warto odwiedzić