Niegodni Ziemi Obiecanej

02 lut 2013
ks. Stanisław Łucarz SJ
 

Przez lat czterdzieści to pokolenie wstręt we Mnie budziło i powiedziałem: „Są ludem o sercu zbłąkanym i moich dróg nie znają”. Przeto przysiągłem w gniewie, że nie wejdą do mojej krainy spoczynku. (Ps 95, 10-11)

Pan Bóg uczynił wszystko, aby Izraelici weszli do Ziemi Obiecanej: wyprowadził ich z Egiptu i przeprowadził przez Morze Czerwone; karmił manną i przepiórkami na pustyni, wyprowadził im wodę ze skały, na górze Synaj dał im prawo i z pierwotnej zgrai niewolników uczynił naród posiadający swoją tożsamość i strukturę, ale oni sami okazali się niegotowi do wejścia. Owszem, Ziemia Obiecana po sprawdzeniu przez wysłańców okazała się wprawdzie piękna i bogata, ale też najeżona niebezpieczeństwami i trudnościami, które po ludzku wydawały się nie do pokonania. Lecz po tym, co Bóg dla Izraelitów dokonał, nie powinno to wywołać zwątpienia i buntu. A jednak wywołało.

Bóg mówi, że taka postawa Izraelitów budzi w Nim wstręt i streszcza ją w słowach: są ludem o sercu zbłąkanym. Na czym jednak polega owo zbłąkane serce? Otóż na tym, że nie znają dróg Pana. Nie chodzi tu wcale o szczegółową znajomość dróg Bożych. Chodzi o zupełnie coś innego, o to mianowicie, że – jak mówi Słowo Boże – drogi Pana to łaska i wierność (Ps 25, 10). Cóż z tego, że mieli wszystkie potrzebne narzędzia, skoro z nich nie korzystali, albo korzystali niewłaściwie.

Nasza sytuacja jest częstokroć podobna. Zostaliśmy ochrzczeni (co odpowiada wyjściu z Egiptu i przejściu przez Morze Czerwone), przystąpiliśmy do Pierwszej Komunii (manna, przepiórki na pustyni i woda ze skały), otrzymaliśmy Ducha Świętego w sakramencie bierzmowania (prawo na Synaju), ale mimo to ciągle nie stajemy się dojrzałymi chrześcijanami, nie wchodzimy do naszej Ziemi Obiecanej, którą jest tu na ziemi wiara dojrzała, objawiająca się w uczynkach miłości – tak jak Jezus nas umiłował. Ilu jest chrześcijan-katolików w naszym otoczeniu, którzy spełniają wymogi Kazania na Górze, którzy nadstawiają drugi policzek, nie sądzą nikogo, modlą się za swoich prześladowców i kochają swych nieprzyjaciół?

Izraelici w tej sytuacji wracają z powrotem na pustynię i krążą po niej, aż wymrze całe to pokolenie. Co to oznacza dla nas? I my potrzebujemy takiej wędrówki po pustyni, aż umrze w nas stary człowiek i odrodzi się nowy, podobny w swych postawach do Jezusa. Pan Bóg w każdej epoce dziejów budzi ludzi i nowe charyzmaty, aby jak Mojżesz prowadzili po pustyni błądzący, wątpiący i niedojrzały w wierze lud.

Wielu dzisiejszych chrześcijan – także w Polsce – błądzi po pustyni, niestety, nie znając kierunku wędrówki. Dlatego jest rzeczą bardzo ważną, aby szukać przewodników, bo oni są, Bóg ich zawsze daje. Jest tylko jeden poważny problem. Żyjemy w czasach, w których błądzenie stało się modą, a serce zbłąkane standardem. Mówi się nam, że nie potrzebujemy przewodników, że każdy sobie może i powinien być sterem, żeglarzem, okrętem. Co więcej, danych przez Boga przewodników dyskredytuje się na różne sposoby. Dlaczego? Ludzie błądzący, bez przewodników są bardziej podatni na tanią reklamę, w efekcie są lepszymi konsumentami i łatwiej dają na sobie zarobić; a przecież o to chodzi w liberalnym kapitalizmie. Oczywiście, w tle jest ukryta przewrotna i oszukańcza taktyka złego ducha, który w ten sposób sprowadza nas z dróg Bożych. Jest sprawą zasadniczej wagi, aby to wiedzieć i wracać na Boże drogi, które niezmiennie są łaską i wiernością.

 

Warto odwiedzić