Kalwaria Zebrzydowska
Samotnie wkomponowany w zalesione zbocze klasztorny zespół bernardynów spod krakowskich wzniesień porywa, uwzniośla, skłania do refleksji. A do tego ta cisza! Któż pozostawił potomności tak wspaniały pomnik wiary, piękna i dostojeństwa?
Ze ścian krużganków klasztornego wirydarza spoglądają ku nam fundatorzy kościoła, klasztoru i kilkudziesięciu kaplic rozrzuconych po lesie wzdłuż liczącego sześć kilometrów pątniczego szlaku. To nic, że portretom daleko do wybitnych dzieł sztuki malarskiej. Poczet otwiera Mikołaj Zebrzydowski wraz z małżonką. Dalej widzimy jego syna, Jana Zebrzydowskiego, który po zmarłym w 1620 roku rodzicu przejął jego dzieło budowy, tak ambitne, że trzeba było całego stulecia, aby je ukończyć. Po Janie, który zszedł z tego świata w 1642 roku, zamysł kontynuował z kolei jego syn, Michał Zebrzydowski do swej śmierci w 1667 roku, by przekazać go córce, Annie. Ta, wychodząc za mąż za jednego z Czartoryskich, wniosła niejako w wianie do tej możnej rodziny obowiązek ukończenia budowy Kalwarii w Zebrzydowicach.
Chodziło o Kalwarię, o wzniesienie na ziemiach polskich czegoś, czego do tej pory jeszcze nie było – repliki Drogi krzyżowej z Jerozolimy. Wychowany w pobożności i starannie wykształcony w braniewskim konwencie jezuitów Mikołaj Zebrzydowski, skłaniający się ku życiu samotniczemu, pragnął odsuwać się od czasu do czasu na ubocze aktywnego życia, które pochłaniało go bez reszty. Pełnił przecież obowiązki wojewody lubelskiego i krakowskiego, marszałka wielkiego koronnego, nie licząc pomniejszych godności i funkcji państwowych. Więcej, przecież to on, nazywany łowcą dusz heretyckich, wraz z Januszem Radziwiłłem, kalwinem, stanął na czele szlacheckiej opozycji wobec poczynań Zygmunta III Wazy, zmierzającego do wzmocnienia władzy królewskiej kosztem wolności i przywilejów szlacheckich. Posunął się nawet do rokoszu, zgniecionego siłą przez wojska królewskie w bitwie pod Guzowem. Ale to miało miejsce w roku 1607.
Już w 1596 roku dumny magnat, który uwiecznił swą podobiznę w medalu wybitym w srebrze, kazał zbudować dla siebie pośród lasów niewielką pustelnię, gdzie zamykał się na modłach i rozmyślaniach. Być może to wtedy dojrzała w nim myśl wzniesienia Drogi krzyżowej w swych włościach. Wybierającego się z pielgrzymką do Ziemi Świętej dworzanina, Hieronima Strzałę, zobowiązał do przywiezienia planów Bazyliki Grobu Pańskiego z Jerozolimy. Sam wczytywał się tymczasem w krążące podówczas dzieło Chrystiana van Adrichomisza Theatrum Terrae Sanctae, w którym holenderski duchowny opisał Miasto Święte z jego stacjami Drogi krzyżowej. Do pracy najął miejscowego geometrę, Szczęsnego Żebrowskiego, by ten wyznaczył w terenie położenie poszczególnych stacji, których miało być więcej aniżeli 14, a ich wygląd miał przybrać postać stojących wolno kaplic. Zmówił się z krakowskim jezuitą włoskiego pochodzenia Giovannim Marią Bernardonim, który wsławił się przenoszeniem na grunt polski i litewski kościołów będących repliką barokowej świątyni Il Gesú w Rzymie, pierwszej, jaką kiedykolwiek wzniesiono w tym stylu. To on narysował plany i nadzorował budowę ogromnego kościoła Świętych Piotra i Pawła przy ul. Grodzkiej w Krakowie. Teraz ten spolszczony Włoch opracował fasadę zebrzydowskiego kościoła Matki Boskiej Anielskiej, którego budowę prowadził do swej śmierci w 1605 roku. Z kolei wznoszenie poszczególnych kaplic Drogi krzyżowej zlecił wojewoda Flamandowi Paulowi Baudarthowi, od jakiegoś czasu pracującemu w Polsce. Ten przy dał najwcześniejszym kaplicom wygląd manierystyczny. Pozostałe, wznoszone już po śmierci architekta i ich pierwszego fundatora, przybrały postać pełnego baroku. Budowę ostatnich kaplic kończono jeszcze w XVIII wieku, a pewne prace architektoniczne przeciągnęły się nawet na XIX stulecie.
Jeśli sami nie podejmiemy trudu wędrówki Dróżkami Pana Jezusa, przy których jest 28 stacji w formie kaplic, i Dróżkami Matki Boskiej z 24. obiektami, trudno nam będzie wyobrazić sobie piękno i wzniosłość tej niezwykłej peregrynacji pośrodku leśnej gęstwiny. W pierwszej kolejności trzeba wejść do samego kościoła, by zachwycić się radosną atmosferą głównego ołtarza z figurą Matki Boskiej Królowej Aniołów, przywiezioną z Loreto przez biskupa Bernarda Maciejowskiego, od której wezwania wywodzi się dedykacja kościoła. I trzeba przejść za ten ołtarz do miniaturowego chóru zakonnego z przepięknymi stallami, zdobionymi na zapleckach rzeźbionymi w drewnie scenami z życia Matki Boskiej – dzieło z pierwszych dekad XVII wieku. Wreszcie boczna kaplica z obrazem Matki Boskiej Kalwaryjskiej, wcześniej zwanym Maryją Płaczącą, w połowie XVII wieku sprawiona przez Michała Zebrzydowskiego, wnuka pierwszego fundatora, każe nam zadumać się nad meandrami historii. To przed tym obrazem rodziło się kapłańskie powołanie Karola Wojtyły, kiedy po śmierci rodzonej matki usłyszał od ojca, który go przywiódł do Kalwarii, znamienne słowa: Teraz to jest twoja Matka. Świadectwem tej wdzięczności papieża jest podarowana przezeń Maryi złota róża.