Wchodzimy w Tajemnicę
Dotąd na naszych spotkaniach katechetycznych mówiłem o źródłach objawienia, czyli o tym, skąd znamy nasze prawdy wiary, i powiedziałem, że mówi nam o tym Pismo święte i tradycja. To było jednak tak, jakbyśmy na brzegu nie kończącego się jeziora stali i pod słońce w dal spoglądali, i w głębiny. Niby już wiele widać, ale jeszcze nie widać tego, co byśmy naprawdę widzieć chcieli, bo albo dal nieskończona nam na to nie pozwala, albo tajemnice jeziora blask słońca w nim odbity zasłania i poznanie ich uniemożliwia.
Od następnego spotkania za łaską Bożą już na samą głębię naszego jeziora wypłyniemy, a właściwie to pozwolimy Panu Bogu, żeby nas tam wciągnąć raczył, gdzie się horyzont z głębią styka, i wejdziemy w tajemnice Bożego objawienia, przysłonięte dotąd oślepiającym nas blaskiem chwały Boga w Trójcy Świętej Jedynego, powoli zatem coraz to głębiej poznawać będziemy te wszystkie prawdy naszej wiary, na które rozum nigdy nam nie da żadnego dowodu, bo sam z siebie takiego dowodu dać nam nie może. Oczywiście, nie oznacza to, że rozum na nic nam już nie będzie potrzebny, a umiejętności na nic się nam nie przydadzą, nadal bowiem rozumem posługiwać się będziemy w prowadzeniu rozumowania i w poznawaniu tajemnic wiary i będziemy wyprowadzali logiczne wnioski z przesłanek, przesłanki te jednak – i o tym trzeba nam będzie koniecznie pamiętać – nie nasz ludzki rozum nam podsunie i nie nasze ludzkie postrzeganie, tylko objawienie Boże.
Można to ująć jeszcze inaczej. To, o czym dotąd mówiłem, mógłby przekazać człowiek niewierzący, byle by – przynajmniej dlatego, że mu ktoś za to płaci – do całego tego materiału podchodził tak uczciwie, jak na przykład fizyk lub biolog do swojego materiału podchodzi. My też moglibyśmy do tego podejść tak, jak się podchodzi na przykład do filozofii czy do jakiejkolwiek innej nauki, opanować to wszystko zatem i korzystać z tego odpowiednio do naszych potrzeb. Do takiego poznania bowiem nie potrzeba aktu wiary nadprzyrodzonej. Nic dziwnego zatem, że i tak bywa, że wielu ludzi niewierzących lepiej się w sprawach wiary orientuje niż niejeden wierzący.
Prawdy, o których będę mówił od następnego naszego spotkania, człowiek niewierzący także może opanować pamięcią, może się ich zatem nauczyć, mógłby je także poprawnie wypowiadać, ale ani ich do głębi zrozumieć nie potrafi, ani przyjąć, zawsze mu bowiem brakować będzie nadprzyrodzonego przylgnięcia do nich. Człowiek wierzący natomiast – obdarzony przez Pana Boga łaską wiary nadprzyrodzonej – może się ich nigdy nie nauczyć, może też nigdy nie dotrzeć do ich głębi, ale je z umiłowaniem ogromnym przyjmie i z jakąś niezrozumiałą radością. Stąd to płynie owo przedziwne zjawisko, że z jednej strony człowiek niewierzący może być dobrym, nawet bardzo dobrym, katechetą w tym znaczeniu, że poprawnie nauczy wyuczonych na własny użytek prawd wiary, ale ich głosić nie potrafi, z drugiej strony znowu ludzie prości tak uparcie i wytrwale przy prawdach objawionych stoją, chociaż rzadko nawet podstawowy katechizm znają, a bywa, że się ich własne życie z zasadami moralnymi poważnie kłóci. Nie z prostactwa się to rodzi ani z uporu chłopskiego, ale z łaski nadprzyrodzonej wiary wlanej tym ludziom w serca całkowicie za darmo. Tej łaski nie brakuje co prawda niewierzącym, bo Pan ją wszystkim ludziom daje, ale nie korzystają z niej oni, bo zazwyczaj świadomie ją odrzucają, a tylko o takich teraz mówimy. Ta łaska, przyjęta pokornie i całym sercem, sprawia, że rodzi się w człowieku nawyk zaufania Panu Bogu. uczuciowe przylgnięcie do Niego i do Jego słów. Z czasem ten nawyk pod wpływem szczególnej już i innej łaski Bożej nabiera takiej mocy. że człowieka nic już od Pana Boga oderwać nie może, nawet grożąca mu śmierć.
O łasce wiary nadprzyrodzonej będziemy jeszcze w swoim czasie szerzej mówić, już teraz jednak trzeba nam wiedzieć, że wpływa ona na nasze życie nadprzyrodzone podobnie, jak na organizm fizyczny oddziaływa układ krążenia. Mogę do końca życia nie wiedzieć, że taki układ we mnie istnieje, on jednak działa i po swojemu się do tego przyczynia, że moje życie się przedłuża. Mogę też o tym wiedzieć i świadomie pomagać układowi krążenia w działaniu albo mu w tym przeszkadzać, mogę nawet na przykład samobójstwem układ krążenia całkowicie zablokować.
Podobnie jest z wiarą. Mogę do końca mojego życia w ogóle nie wiedzieć, że istnieje we mnie sprawność nadprzyrodzona zwana łaską wiary, a ona we mnie działa i swoimi sposobami ku Bogu mnie ustawia. Stąd to płynie często przecież spotykana u ludzi niewierzących nadzwyczajna czystość i szlachetność charakteru, bo działająca w nich – choć o tym nie wiedzą – łaska wiary sprawia, że nieświadomie czerpią z Bożych źródeł. Mogę jednak złym postępowaniem, czyli grzechami, przytłumić oddziaływanie łaski wiary albo niemal je uniemożliwić. I stąd właśnie płynie znowu to zjawisko, że ludzie wierzący – nawet często przystępujący do sakramentów świętych – w życiu osobistym źle postępują i niewierzącym dają zgorszenie. Mówię, że oni swoim złym postępowaniem niemal uniemożliwiają wpływ łaski wiary nadprzyrodzonej na swoje życie, bo zawsze pozostaje im możliwość nawrócenia i pojednania z Panem Bogiem przez skruchę serdeczną i szczerą spowiedź. Zanim to jednak nastąpi, grzech może do tego stopnia skrępować oddziaływanie łaski wiary nadprzyrodzonej, że człowiek niezmienne prawdy przez Pana Boga objawione będzie utożsamiał z Kościołem jako instytucją albo z episkopatem, albo nawet ze swoim spowiednikiem. Tymczasem wobec prawd przez Pana Boga objawionych zarówno Kościół cały nauczający jest bezsilny, jak episkopat czy konkretny spowiednik albo kaznodzieja. Musimy je wszyscy bez wyjątku głosić i przyjmować tak i takie, jak i jakie nam je Pan Bóg objawił. Takim konkretnym przykładem może być sprawa przerywania ciąży. Nikt na świecie nie ma władzy, by dać na to jakiekolwiek zezwolenie: i to się odnosi nie tylko do sejmu, senatu czy prezydenta; nie ma na to władzy ani spowiednik, ani episkopat, ani Kościół nauczający, ani nawet papież.
Toteż trzeba spełnić kilka niezbędnych warunków, żeby przyjąć prawdy wiary, o których będę od następnego naszego spotkania mówił, a nie tylko się ich nauczyć. Trzeba najpierw okazać pokorę ogromną, nawet pewnego rodzaju uniżoność, choć to niezwykle trudna rzecz w naszych demokratycznych czasach. To prawda, że rozum ludzki jest niezwykłą potęgą, jest on jednak ograniczony. Tylko Bóg, który mnie stworzył i który jest naprawdę nie tylko moim Panem, ale także moim właścicielem, jest nieskończoną Mądrością. Ta Mądrość Odwieczna ani mylić się nie chce, ani mylić się nie może; więcej nawet: ta Mądrość nie chce i nie może nikogo w błąd wprowadzać. Niektórzy powiadają, że nasz wielki przecież ludzki rozum ma się tak do Bożej Mądrości, jak maleńka czarka do oceanu. Oczywiście, można tak mówić, ale jest to jedno z tych porównań, które od samego początku do końca samego kuleje i kuleć będzie, bo kuleć musi. Lepiej byłoby może powiedzieć, że Mądrość Boża to ludzka mądrość podniesiona do potęgi n–tej, przy czym zamiast n nie liczbę konkretną wstawić by trzeba, lecz znak nieskończoności; tego jednak znowu wyobrazić sobie nie potrafimy. Zresztą takie porównanie też nie mogłoby oddać tego, co istotne, bo o żadnym człowieku nie można przecież powiedzieć, że przynajmniej w jakiejś cząstce jest mądrością, a Bóg jest samą mądrością.
Pokora wobec Bożej Mądrości objawiającej polega na tym, że posłusznie i w pełnym uniżeniu przyjmujemy to wszystko, co nam Pan Bóg przekazał, nawet jeżeli to jest dla naszego rozumu niepojęte. Takiej pokory jednak domaga się Pan Bóg od każdego z nas: nie tylko od was, którzy mnie w tej chwili czytacie, ale także ode mnie – który wam to napisałem. W moim wypadku chodzi o to, bym własnego wykształcenia, przygotowania, a nawet własnej konkretnej pracy nad ogłoszeniem tej konferencji nie przekładał nad Mądrość niepojętą Pana Boga, która będzie oddziaływała na moich Czytelników wtedy, kiedy czytać będą to, co o prawdach objawionych napisałem. Inaczej mówiąc, każdy ksiądz, kiedy mówi lub kiedy pisze o prawdach objawionych, musi nieustannie pamiętać, że jest tylko narzędziem w ręku Boga, że jest Bożymi rękami, Bożymi ustami i Bożym głosem, że zatem sam z siebie może co najwyżej nauczyć słuchaczy, ale ich nigdy nie przekona, by wolą i sercem przyjęli to, czego naucza.
Drugi warunek spełnić możemy tylko w czasie Mszy świętej, na przykład niedzielnej. Gromadzimy się bowiem wtedy po to, by uczestniczyć w Najświętszej Ofierze. Ofiara ta od strony zewnętrznej składa się z dwóch części: ze słuchania słowa Bożego, i to zarówno słów Pisma świętego, jak słów przewodniczącego liturgii kapłana, oraz z naszej odpowiedzi na to Boże słowo. A nasza odpowiedź składa się znowu z dwóch istotnie ze sobą połączonych czynności: wśród gorących i serdecznych modlitw uwielbienia, dziękczynienia, prośby i żalu składamy Bogu Wszechmogącemu w ofierze bezkrwawej Jego Jednorodzonego Syna przez sakramentalne uobecnienie Jego ofiary krzyżowej. Do tych świętych czynności trzeba nam przystąpić świadomie i nabożnie, sprawi to bowiem, że się wewnętrznie otworzymy na przyjęcie słowa Bożego i na wprowadzenie go w życie.
I wreszcie warunek trzeci, który trzeba nam będzie spełniać tak długo, jak długo te trwać będą te nasze spotkania internetowe. Tym warunkiem jest gorąca i usilna modlitwa, by dobry Bóg zechciał nam wszystkim zesłać światło Ducha Świętego, a przez to umożliwić nam uchylenie rąbka Bożej tajemnicy. Mówię o nas wszystkich, bo musi to być wasza modlitwa za siebie nawzajem, wasza modlitwa za mnie i moja modlitwa za was wszystkich. Bez waszej modlitwy to, co napisałem, w najlepszym razie stanie się tylko mniej lub więcej komuś potrzebnym napisanym tekstem, a taki tekst nie jest już żywym słowem Bożym, a jeżeli żywe Słowo Boże do Waszych serc nie dotrze, wy sami – nawet po bardzo chętnym przeczytaniu – pozostaniecie w ciemnościach. Musicie się zatem nieustannie modlić, bym kiedy ujawniał wam będę Boże tajemnice, był nie tyle sobą samym, chociaż to też jest konieczne, ile przede wszystkim i rzeczywiście Bożymi rękami, Bożymi ustami i Bożym głosem. A ja znowu – ze swojej strony – muszę się nieustannie modlić, by dobry Bóg zesłał na was strumień światła Ducha Świętego i by w was naprawił to wszystko, co we mnie już jest nieudolne i co z pewnością nieudolne będzie. I taką modlitwę Wam obiecuję.
Wzajemna nasza i gorąca modlitwa sprawi, że się staniemy naprawdę tym, czym być powinniśmy: niby to wirtualną tylko, ale jednak rzeczywistą wspólnotą przyjaciół w Panu i że się razem przedzierać będziemy przez nieprzebytą gęstwinę tajemnic, które stopniowo za pośrednictwem ludzi natchnionych przez Ducha Świętego objawiał nam Najświętszy – błogosławione niech będzie Jego Imię.