Droga do męczeństwa - Michał Augustyn
Gorliwy sługa Chrystusa Króla pragnął do końca swoich dni z narażeniem życia walczyć pod Sztandarem Krzyża jako kapłan i jezuita.
Michał Augustyn Pro urodził się 13 stycznia 1891 r. w Gwadalupe w Meksyku. Jego ojciec był inżynierem i dyrektorem kopalni, matka zajmowała się wychowaniem licznego potomstwa. W domu rodzinnym panowała głęboko katolicka atmosfera i szczere przywiązanie do Kościoła i jego pasterzy. Michał był najstarszy z jedenaściorga dzieci. Jako dziecko był bardzo chorowity, często cierpiał na bóle żołądka. Dlatego nauki pobierał w domu, a potem w szkole prowadzonej przez jezuitów. Od szesnastego roku życia pomagał ojcu w pracach biurowych. W wolnych chwilach chętnie spotykał się z górnikami, których polubił, ucząc się nawet ich specyficznego sposobu wyrażania się. Był bardzo pogodnym i wesołym chłopcem, grał na gitarze i śpiewał z zapałem meksykańskie piosenki.
Dar powołania
Pewnego dnia usłyszał kazanie misjonarza jezuity, mówiącego o tym, jak bardzo wiele otrzymaliśmy od Jezusa, co powinno skłonić każdego do zadania pytania: Co ja dla Niego uczynię i co Mu ofiaruję? Przynaglony tym pytaniem dwudziestoletni Michał postanowił naśladować Pana na drodze życia zakonnego i kapłańskiego w Towarzystwie Jezusowym. Rozpoczął nowicjat w 1911 r., by po dwóch latach złożyć zakonne śluby. Po wybuchu rewolucji w Meksyku, gdy nasiliły się prześladowania Kościoła, jezuici zdecydowali się przenieść formację kleryków do Kalifornii. Z Meksyku zostali usunięci kapłani z innych krajów. Prawie całą swoją zakonną formację Michał Pro odbył poza granicami swojej ojczyzny; najpierw w Grenadzie (Hiszpania), potem w Nikaragui, a następnie w Enghien (Belgia). Oznaczał się wielką pilnością w nauce i gorliwością w codziennej modlitwie, zwłaszcza przez częste nawiedzanie Najświętszego Sakramentu. Europejski okres jego życia był trudny: zmarła ukochana matka, a on sam prze- szedł dwie operacje żołądka. Po ukończeniu teologii został wyświęcony na kapłana 31 lipca 1925 r. Mszę prymicyjną odprawił następnego dnia, niestety bez obecności rodziny.
Powrót do Meksyku
Prześladowania Kościoła nasiliły się po powrocie o. Michała Pro do Meksyku. Masowo zamykano domy zakonne, państwo prowadzone przez masoński rząd przywłaszczało sobie kościoły. Za każdym razem kapłani musieli prosić wrogie Kościołowi władze o pozwolenie na odprawienie Mszy św. z ludem. Pełen apostolskiego zapału o. Pro nie chciał się zgodzić na tak niesprawiedliwe traktowanie Kościoła, które pozbawiało wiernych możliwości przyjmowania sakramentów świętych. Pomimo groźby uwięzienia za „nielegalną” działalność, z jeszcze większą gorliwością oddał się kapłańskiej posłudze. Przemieszczał się z miejsca na miejsce przebrany za robotnika. Niejeden raz cudem udawało mu się wymknąć z zastawionych przez tajną policję zasadzek. Właśnie wtedy przydał mu się wyuczony w młodości slang meksykańskich górników. Pewnego dnia udawał handlarza drobiem, niosąc w klatce kilka kur! Wierni podarowali mu psa, który miał go ochraniać w niebezpieczeństwie. Obok działalności duszpasterskiej organizował także pomoc charytatywną dla ubogich rodzin.
Ojciec Michał był w tym niezmiernie trudnym czasie prekursorem współpracy z ludźmi świeckimi. To oni zorganizowali kilkadziesiąt „stacji eucharystycznych” – punktów, w których udzielał on Komunii świętej. Dzięki jego odwadze dziennie od dwustu do trzystu katolików mogło przyjąć do swego serca Pana Jezusa. Władze nie mogły tego dłużej znosić, dlatego bez przerwy był tropiony. Sam przeczuwał, że dni jego życia są już policzone, dlatego w październiku 1927 r. prosił chrześcijańskie wspólnoty, którym posługiwał, o wyproszenie dla niego u Boga łaski męczeństwa.
Uwięzienie i męczeństwo
Bezbożny rząd znalazł pretekst, by uwięzić gorliwego jezuitę, wykorzystując jako okazję nieudany zamach na życie jednego z generałów. O spisek oskarżono bohaterskiego zakonnika i jego dwóch braci: Huberta i Roberta. Zostali aresztowani 18 listopada 1927 r. Ani generał, ani przestraszone terrorem społeczeństwo nie dali wiary, by przewrotnie oskarżeni mieli coś wspólnego ze spiskiem. Jednak mimo usilnych próśb arcybiskupa Meksyku wyrok śmierci został bardzo szybko wykonany. Już następnego dnia po niesprawiedliwym wyroku, 23 listopada 1927 r., przed plutonem egzekucyjnym stanął o. Michał i jego brat Hubert. Drugi brat, Robert, w ostatniej chwili został ułaskawiony. O. Pro szedł na miejsce kaźni bardzo spokojny, w drodze przebaczył wszystkim. W ręku ściskał otrzymany w nowicjacie krzyżyk oraz różaniec. Poprosił o możliwość modlitwy na klęczkach. Po niej wstał, nie pozwalając zawiązać sobie oczu. Rozłożywszy ręce zdążył jeszcze krzyknąć: Niech żyje Chrystus Król! Z tym zawołaniem ginęli za wiarę także inni meksykańscy męczennicy. Po pięciu minutach zginął jego ukochany brat. W ich pogrzebie uczestniczyło około dwudziestu tysięcy wiernych.