Ból teraźniejszości
Każdy dłuższy okres na przestrzeni dziejów istnienia człowieka ma inną charakterystykę. Każdy wiek ma swoje plusy i minusy. W naszym wieku jest bardzo dużo plusów pochodzących z rozwoju cywilizacji, które są oczywiste i każdy je widzi. Nie żyjemy jednak w raju i nie brakuje zła, które chce nas zgnieść, odebrać pogodę ducha, pozbawić spokojnego i optymistycznego podejścia do codzienności i jej dobrych niespodzianek. Gdzie tkwi haczyk?
Dwudziesty pierwszy wiek. Teoretycznie czasy równouprawnienia, szerokiej tolerancji, stabilizacji, pokoju… Nie przecinają nas piłą, nie palą na stosie, nie wieszają na krzyżu, nie wrzucają do lochów. Jako chrześcijanie nie musimy się poddawać opresji takich czynów, by przypieczętować swe wyznanie wiary, po którym w długim procesie beatyfikacji mogliby nas ogłosić świętymi męczennikami. Wiemy oczywiście, że w niektórych krajach azjatyckich i afrykańskich wciąż wielu chrześcijan (nie tylko katolików) przelewa krew za Chrystusa. Wielu poddawanych jest fizycznym torturom. Mając tego świadomość, nie należy jednak myśleć, że męczeństwo to jedynie ofiara tych, którzy dosłownie przelewają krew.
Wiemy na przykład, jak trudne i skomplikowane są wielokrotnie stosunki w firmach między pracownikiem a szefem, jak bywają one niewolnicze. Czy ktoś zakuwa nas w kajdany? Nie. Powiedzą nam: Jesteś wolny, możesz się zwolnić i odejść. Czujemy tę jawną niesprawiedliwość i presję, lecz dla utrzymania pracy zostajemy.
Nasze czasy fundują nam trudne do nazwania długofalowe uciski, które dotykają i krępują psychikę i naszego ducha wolności. Każdego dnia zabiegani, zestresowani (bo wszędzie trzeba być na czas) zmagamy się z trudem, którego tak nie nazywamy. Przyzwyczailiśmy się do niego, a przynajmniej ci, którzy prowadzą nadaktywny tryb życia. Wciąż gdzieś gonimy. Z pracy do domu, z domu na zakupy, z dziećmi na zajęcia, z zajęć na dodatkowe spotkanie, ze spotkania do domu, w którym nie ma spokoju, bo… telewizor, radio, komputer, obowiązki domowe, robota przyniesiona z pracy; i do tego wszystkiego dziesiątki rozmów telefonicznych. W mediach karmią nas tragicznymi historiami albo nierzadko uwłaczającymi naszej godności reklamami. Wmawiają nam konieczność posiadania wielu produktów, bez których podobno nie możemy się obejść i nie możemy być szczęśliwi. Lecz czy nowa kosiarka, lodówka lub szampon do włosów faktycznie przyniesie nam prawdziwe wewnętrzne szczęście i spokój? Czy nowa pigułka pełna ziół i witamin podniesie moją samoocenę i poprawi samopoczucie?
Z różnych stron poddawani jesteśmy razom. Biczują nas: „pędzący” czas, nadmiar informacji, strumień negatywnych i agresywnych wiadomości, nawałnica reklam. Jak dojdzie choroba czy osamotnienie – jesteśmy „ugotowani”. Tracimy nadzieję, wszystko szarzeje, życie traci sens. Załamujemy się, popadamy w depresję czy nawet rozpacz.
Nasza epoka to miejsce i przestrzeń nieuchwytnego i trudnego do nazwania męczeństwa. Przedmioty, którymi zadawany jest „gwałt i ból” (tak dorosłym, jak i dzieciom!), są pięknie „opakowane”. Życie „w biegu”, podczas którego smagani jesteśmy informacjami, parzeni jadem wiadomości, karmieni trucizną reklam – to nasze środowisko udręczenia i narzędzia tortur. Człowiek średniowiecza tego by nie przeżył! Uznałby taką sytuację za czas wielkiego ucisku i zmącenia duszy. Czy nie jest tak naprawdę? Co przekazujemy dzieciom i młodzieży, sami skołowani, zalęknieni, zapędzeni wbrew naszym pragnieniom i ludzkim odruchom w ciemny kąt ogłupienia? Dlaczego człowiek człowiekowi zgotował ten los? Gdzie są granice naszej ludzkiej wytrzymałości?
Wielu z nas czuje się jak w klatce. Nie mam czasu… odpowiadamy najczęściej. Żyjemy od godziny do godziny, nieustannie zerkając na wskazówki. Jak szczęśliwi są (z rzadka widziani) starsi ludzie siedzący na parkowych ławeczkach, podziwiający ćwierkające wróble. Odnosimy wrażenie, że taki relaks to komfort, na który nas nie stać.
Na szczęście niektórym z nas udaje się z tego więzienia uciec, by znaleźć równowagę i pokój serca. Jednak z trudem, ponieważ na przykład wystarczy spróbować wyłączyć na jeden dzień komórkę, by następnego dnia w niezliczonych esemesach otrzymać burę od znajomych za nieodebrane telefony i wiadomości. Każdy taki drobny akt pozyskiwania dla siebie wolności i odzyskiwania godności okupiony jest razami ludzkich opinii. Ale czy nie warto walczyć o wolność swego ducha i harmonię serca?
Bóg zna nasze czasy, działa w nich tak jak w każdym innym wieku. Kłopot w tym, że On jest cichy i pokorny. Nie będzie się pchał na imprezę, na którą nie został zaproszony. A nasz współczesny świat to nieustanna głośna, pełna reflektorów impreza, na której de facto nikt nikogo nie słucha. Męczymy się, boli nas głowa… A Jezus stoi przed wejściem, mówiąc: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię.
Może warto opuścić na chwilę nasz chaos i zabieganie i podejść do Jezusa właśnie po to, aby z męstwem i hartem ducha dalej znosić codzienność ze wszystkimi jej trudami i znojami. Bóg jest Bogiem ładu, pokoju i radości! Zapraszajmy Go wytrwale do naszego życia, do naszej współczesności. Zapraszajmy Go codziennie, On nam pomocy nie odmówi. Bóg czeka, by wyjść naprzeciw każdego z nas z otwartymi ramionami, chce wziąć na siebie nasze troski.