Przygotować świat
Po raz pierwszy ujrzałam miasto o świcie parę lat temu. Jechałam do okulisty z mamą, było bardzo wcześnie rano, ale wówczas – czy to z przejęcia, czy też dlatego, że byłam młodsza i nie obserwowałam tak dokładnie otoczenia – z całej wyprawy zapamiętałam zaledwie tłok w autobusie oraz wschód słońca na tle wysokich, fabrycznych kominów.
Upłynęła trzecia i czwarta klasa, i oto teraz, gdy jestem w piątej, tato zaproponował mi, byśmy wstali trochę wcześniej i wybrali się na roraty. Chętnie się zgodziłam. Tyle ciekawego słyszałam o tych Mszach na lekcji religii. Do miasta jest daleko, całe szczęście, że rodzice mają już samochód.
Żółte światła pulsowały rytmicznie na skrzyżowaniach. Zwykle o tej porze jeszcze bym spała. Jechaliśmy przez puste, przyprószone śniegiem ulice. Ale zaraz? Czy rzeczywiście takie puste? Minął nas tramwaj pełen ludzi, spieszyli dokądś pierwsi przechodnie. Resztę drogi musieliśmy przejść – dalej nie można było wjeżdżać. To krótki odcinek, ale tyle się tu działo. Dozorca kamienicy mozolnie odmiatał śnieg, do zamkniętych jeszcze sklepów, w których już krzątały się ekspedientki, dostawcy nosili świeże pieczywo oraz gazety, pełną parą pracowała pługopiaskarka.
– Przygotowują świat – pomyślałam sobie odruchowo, wchodząc do świątyni – jakże to inny, jakże niecodzienny widok.
Zdumiało mnie, że o tak wczesnej porze kościół tak szybko wypełnił się wiernymi. Słychać odgłos skrzypiących ławek, ktoś zakasłał. Rozpoczęła się liturgia, w bladym świetle rzucanym przez płonące świece wyłoniły się kształty ołtarza. Chłonęłam wszystko zafascynowana.
Słuchałam kazania, po raz kolejny zdziwiona, jak bardzo dotyczy mojej osoby. Kapłan mówił, iż należy chcieć; chcieć z własnej, nieprzymuszonej woli, i opowiadał o chęci chodzenia do szkoły, rzetelnej nauki, a także uczciwej pracy, o chęci niesienia pomocy innym, wreszcie – spotkania z Panem Bogiem. W głowie od razu zrodziły się konkretne, jasne myśli. Ileż razy powtarzam „nie chce mi się odrabiać lekcji”, „chętnie pograłabym jeszcze na komputerze, a trzeba iść na korepetycje”, jak często wzbraniam się przed wstaniem chwilę wcześniej, żeby wyręczyć rodziców w robieniu kanapek do szkoły, unikam pomagania bratu. I czy zawsze bez ociągania udaję się na Mszę świętą i z uwagą w niej uczestniczę?
Z kościoła wyszłam podbudowana. Cała liturgia rorat oraz kazanie wywarły na mnie niesamowite wrażenie i wiedziałam, że na długo zostaną w mej pamięci.
Tymczasem nad miastem zawisł mroźny poranek. Noc zamieniła się w dzień. Włączając komórkę, spojrzałam na zegarek – o tej godzinie zazwyczaj dopiero szykuję się do wyjścia, czyszcząc w pośpiechu okulary i szukając drugiej rękawiczki. Nigdy nie zastanawiałam się, ile wysiłku trzeba włożyć, by „przygotować świat”. Dziś mogłam przekonać się o tym na własne oczy. Ach, ileż to pracy. Tak, ja również powinnam bardziej chcieć.
Szliśmy do auta po uprzątniętym chodniku, tato trzymał w torbie świeżutki chlebuś. Mimo soboty ulice zapełniły się już ludźmi. Właśnie zgasły latarnie, sygnalizator zamienił pulsujące żółte światło na zwykłą, tak dobrze wszystkim znaną sekwencję zielonego i czerwonego, a na bulwarach pojawiły się na spacerze pierwsze psy. Tato wypytywał, jak podobało mi się na Mszy i wspominał, że przez wiele lat, jeszcze będąc na studiach, przyjeżdżali tu z mamą. – Jak tylko Tymek trochę podrośnie, będziemy mogli wybrać się tu wszyscy razem – mówił z błyskiem w oku.
Auto sunęło powoli po szosie, z radia sączyła się cicho jedna z tych popularnych, świątecznych piosenek, a my rozmawialiśmy z ożywieniem: o szkole, babci i o tym, że zapowiadają odwilż i że dobrze byłoby wybrać się do parku ulepić bałwana.