Po co nam powstanie styczniowe?
Pięćdziesiątej rocznicy, wypadającej w 1913 r., nie można było jeszcze uczcić w należyty sposób. W setną rocznicę (1963 r.) urządzono całoroczne huczne obchody, ale z propagandowych sloganów o wybuchu radykalizmu społecznego i polsko-rosyjskiej chłopskiej rewolucji przeciw caratowi niewiele dało się zrozumieć.
Obchodząc obecnie 150. Rocznicę wybuchu powstania styczniowego, możemy wreszcie postawić ważne pytania, na które nie wszyscy znajdują lub znają odpowiedź. Po co nam było powstanie styczniowe? A może: po co nam jest powstanie styczniowe?
Pytania te tylko z pozoru mogą wydawać się nieistotne. Niech dowodem ich aktualności będzie polityczno-ideowy spór rozpalający wiele umysłów w ostatnich miesiącach 2012 r., dotyczący uchwały parlamentu ustanawiającej rok 2013 Rokiem Powstania Styczniowego (przypomnę, że został on ustanowiony uchwałą Senatu RP). Jeśli w tej materii dochodzi do sporów, oznacza to, że odpowiedzi na interesujące nas pytania nie są ani jednakowe, ani ostateczne, ani bez znaczenia.
Po co nam było powstanie styczniowe? Jeśli spojrzymy na ten ostatni z wielkich polskich zrywów narodowowyzwoleńczych XIX w. wyłącznie przez pryzmat wydarzeń z lat 1863-1864 oraz doraźnych skutków, nasunie się nam dość prosta odpowiedź, że było niepotrzebne. Niedostatecznie przygotowane, rozpoczęte w złej porze roku, zbyt optymistycznie obliczone na masowe poparcie społeczeństwa rosyjskiego i państw zachodnich. Od początku występowała ogromna dysproporcja sił ochotniczej armii powstańczej wobec regularnej armii rosyjskiej (stosunek 1 do 8, a nawet 1 do 10). Zabrakło skoordynowanego dowodzenia. Już w pierwszych dniach założona taktyka okazała się niemożliwa do zrealizowania. Spory między stronnictwami „białych” i „czerwonych” paraliżowały podejmowanie decyzji. Nieudolność niektórych dowódców okazywała się tragiczna w skutkach. Walki pochłonęły nieustaloną liczbę ofiar (szacunkowo 10-20 tys. osób), do której doliczyć możemy kilkuset skazanych na karę śmierci, zesłanych w kilku falach na Syberię (ok. 40 tys.), emigrujących na Zachód (ok. 10 tys.), mnożąc to przez liczbę matek, ojców, sióstr, braci, dzieci dotkniętych żałobą, rozłąką, życiowymi dramatami.
Przytoczonych wyżej faktów nie da się pominąć i zawsze będą stanowić argumenty dla przeciwników powstania. Ale postawienie kropki w tym miejscu byłoby udzieleniem odpowiedzi połowicznej. Bowiem powstanie styczniowe w szerszej perspektywie, oceniane z uwzględnieniem dalekosiężnych skutków i procesów, które zainspirowało, traci wyłącznie negatywny wymiar.
Trzeba pamiętać, że wybuchło ono po prawie siedemdziesięciu latach nieistnienia państwa polskiego (oznacza to, że walczyło w nim trzecie pokolenie Polaków urodzonych już pod zaborami) i po trzydziestu latach od poprzedniego zrywu, stając się przez to niezwykle wymownym dowodem żywotności „narodu bez państwa”. Trudnym do wyobrażenia w ówczesnej atmosferze politycznej w Polsce aktem było przyłączenie się do powstania stronnictwa „białych”, diametralnie różniących się programem politycznym od rewolucyjnie nastawionych „czerwonych”, którzy przygotowywali i wywołali styczniową insurekcję. „Biali” byli od początku przeciwni zbrojnemu wystąpieniu, realnie oceniali szanse jego powodzenia i postulowali ewolucyjne rozwiązywanie głównych problemów społecznych (zwłaszcza najbardziej palącej kwestii uwłaszczenia chłopów). Kiedy jednak powstanie się rozpoczęło, postępując wbrew sobie, przedłożyli konieczność utrzymania narodowej jedności nad wierność własnym koncepcjom.
Profesor Andrzej Chwalba w swojej syntezie XIX-wiecznej historii Polski napisał: Powstanie styczniowe było najbardziej romantycznym polskim powstaniem narodowym. Od początku nie miało widoków na powodzenie militarne. Zwyciężyły tylko imponderabilia powstańców: wolność i niepodległość nie znają ceny, a naród ma obowiązek przypominania sobie i światu, że żyje i nie wyraża zgody na ćwierć środki, nie akceptuje rozbiorów. Zgadzając się z tym sądem, powinniśmy jednak zgłosić zastrzeżenie do słowa „tylko”. Niektórzy mogą je zrozumieć (choć nie taka była intencja autora) jako wyraz pogardy, że tak wielkie przedsięwzięcie przynosi tylko tak ulotne skutki. Ale czy zwycięstwo takich imponderabiliów nie jest powodem do chwały? Z drugiej strony, czy powstanie styczniowe nie odniosło innych zwycięstw? Wysiłek organizatorów i przywódców powstania, skutkujący stworzeniem podziemnych struktur państwowych, był doświadczeniem bez precedensu i stanowił później, w okresie II wojny światowej, wzór dla organizujących Polskie Państwo Podziemne, organizm niemający sobie równych w całej historii (którego twórcy wprost odwoływali się do tradycji powstania styczniowego). Ważnym, a jednocześnie paradoksalnym skutkiem powstania styczniowego było zwycięstwo w świadomości polskich elit idei pozytywistycznych. Paradoks polegał na tym, że powstanie wywołane romantycznym duchem stało się surowym weryfikatorem tej tradycji, ale także na tym, że podejmowane działania, zgodne z założeniami nowego nurtu myślowego (praca u podstaw, praca organiczna), w dalszym ciągu wynikały z romantycznych przesłanek. Doskonałą, alegoryczną ilustracją tego paradoksu jest postać głównego bohatera Lalki – Stanisława Wokulskiego. Polskie elity podejmowały wyzwania współczesności, ale motorem ich działań była miłość do Ojczyzny, którą zamierzali w przyszłości wskrzesić. To przebudowanie mentalności było skutkiem najtrwalszym i jednym z najważniejszych – pozwoliło polskiemu społeczeństwu przynajmniej w części skrócić cywilizacyjny dystans wobec społeczeństw zachodnich, jaki narastał od XVII w. Podobnie jak zakończone powodzeniem budzenie narodowej świadomości wśród chłopów. Reakcje chłopów, którzy po carskich ukazach uwłaszczeniowych nie tylko odmówili poparcia powstańcom, ale niejednokrotnie zwrócili się przeciwko nim, ostatecznie udowodniły, że dopóki nie ziści się wezwanie Krasińskiego: z Szlachtą polską – polski Lud, nie można myśleć o skutecznej walce o niepodległość, nawet jeśli walka ta nie oznacza już wywoływania kolejnych insurekcji, wszak chłopi nie tylko „bronią”, ale także „żywią”.
Po co zatem było powstanie styczniowe? Może właśnie po to, by ufundować odrodzoną Rzeczpospolitą. By na przełomie wieków XIX i XX zabiegali o nią i arystokraci, i burżuazja, i inteligencja, i chłopi. By stać się wzorem dla powstańców wielkopolskich i śląskich, dla walczących z bolszewikami i broniących kraju we wrześniu 1939 r., wreszcie dla żołnierzy Polski Podziemnej.
A po co nam jest powstanie styczniowe? Po co mamy wspominać jego 150. rocznicę? By pamiętać, że jest ono jednym z filarów naszej wolności i niepodległości. Wprawdzie nie dało nam jej od razu, ale zakorzeniło się w umysłach wielu pokoleń i je inspirowało, będąc nauką, jakich błędów nie popełniać, a jakimi drogami postępować, jak o tę wolność i niepodległość zabiegać, by nie ponosić niepotrzebnych ofiar, ale także, jakich imponderabiliów trzeba nam strzec bez względu na cenę.
II Rzeczpospolita wiedziała, ile zawdzięcza powstańcom styczniowym i rewanżowała się im powszechnym szacunkiem i czcią. Pamiętajmy, że teraz na nas, kontynuatorach polskiego dziedzictwa państwowego, spoczywa ten obowiązek.