Skarbiec pamięci
Pamięć jest naturalną funkcją ludzkiego mózgu. Człowiek rodzi się ze zdolnością zapamiętywania i gromadzenia informacji. Czy wyobrażacie sobie życie bez pamięci? Czasem można usłyszeć takie historie – dramaty osób, które w wyniku wypadku straciły pamięć. Chociaż z drugiej strony bardzo wielu ludzi oddałoby wszystko za to, żeby utracić choć część pamięci.
Bo pamięć czasem przynosi cierpienie.
Wyrzuty sumienia.
Ból.
Czy zdarzało ci się tak bardzo pragnąć o czymś zapomnieć? O tragedii, upokorzeniu, o wstydzie? Problem w tym, że nasz umysł nie może niczego wykasować z zasobów swej pamięci na własne życzenie. A już na pewno nie może zrobić tego wybiórczo, pozostawiając tylko to, co my uważamy za godne zapamiętania.
Czy zatem pamięć jest błogosławieństwem, czy przekleństwem? Nie, nie odpowiem na to pytanie. Wystarczy, że je postawiłam.
Człowiek jako jednostka ma pamięć, ale narody również mają swoją pamięć. Pamięć, która przechowuje wzloty i upadki. Wielkie muzeum – i dosłownie, i w przenośni – które gromadzi nasze narodowe skarby. Po co? Właśnie dla pamięci. Gdybyśmy pamiętali tylko o chwalebnych kartach naszej historii, tych zapisanych złotymi zgłoskami w dumnych kronikach, tych, którymi można się chwalić przed innymi narodami – szybko popadlibyśmy w megalomanię. Ale dzięki Bogu wspomnienia gorszych chwil sprowadzają nas na ziemię. A tak już zupełnie poważnie: czy wolno nam zapomnieć o Auschwitz? O ofiarach wojen i czasów powojennych? Czy byłoby to dobre i moralne, gdybyśmy tak po prostu wykasowali takie straszne momenty z naszej narodowej pamięci?
Naród bez pamięci nie jest narodem. Pamięć, wspólna pamięć jest tym, co scala i co stanowi o naszej tożsamości, czyli o tym, jacy jesteśmy i kim jesteśmy.
Tak samo dzieje się w życiu każdego człowieka. Pamięć jest tym, co sprawia, że jesteśmy właśnie sobą. Potrafimy współczuć, bo pamiętamy własny smutek. Potrafimy pomóc, bo pamiętamy własną bezradność. Potrafimy doradzać, bo mamy własne doświadczenia. Potrafimy być wdzięczni, bo pamiętamy o dobru, które otrzymaliśmy. Wreszcie pamiętamy też zło – i potrafimy przebaczać.
Na tyle jesteśmy, ile w nas pamięci.
Czy wolałabym nie pamiętać o bliskich mi ludziach, których już nie ma, chociaż wspomnienie ich straty przynosi ból? Czy wolałabym nie pamiętać rzeczy, których nauczyłam się od nich? Miejsc, które z nimi oglądałam? Nie, bo te wspomnienia, chociaż bolą, są cenne; i jestem im winna te wspomnienia.
Czy wobec tego wolałabym nie pamiętać krzywd, które mi w życiu wyrządzono? Wszelkiego zła, które kiedyś było przyczyną moich łez, a i dziś jeszcze wywołuje gniew i słuszne oburzenie? Czy wolałabym zapomnieć o ludziach, którzy sprawili mi przykrość, źle potraktowali? Nie, bo wtedy całe to zło straciłoby sens. Po co płakać i doznawać upokorzeń, jeżeli nie można posłużyć się nimi teraz – chociażby po to, żeby innych zrozumieć. Żeby postąpić z nimi inaczej niż tamci postąpili ze mną. Żeby powiedzieć: wiem co czujesz, pamiętam, jak ja się wtedy czułam… Żeby otrzeć łzy za tamtych, którzy łez nie otarli, i żeby podać rękę w zamian za tych, którzy tej ręki nie podali. Żeby być na tyle sprytnym, aby uczyć się na ich błędach i o tyle mniej swoich własnych błędów popełnić w życiu.
Czy wobec tego chciałabym zapomnieć o tych wszystkich złych i głupich rzeczach, które sama popełniłam? Przestać się rumienić ze wstydu na wspomnienie o nich, pozbyć się wyrzutów sumienia? Nie, bo wtedy wszystkie te sprawy działyby się jeszcze bardziej nadaremnie. Nie pamiętając o nich, popełniałabym te błędy wciąż i wciąż na nowo. Nie uczyłabym się niczego nowego i życie moje stałoby w miejscu. Straciłabym coś, za co już zapłaciłam i mogę z tego korzystać jako z pewnej wiedzy, może nieraz drogo okupionej, ale tym bardziej cennej.
Jakie z tego wnioski? Czy niepamięć rzeczywiście jest szczęściem? A może raczej największym nieszczęściem?
Chyba nie na darmo spotyka się wyrażenie „skarbiec pamięci”. I nie chodzi tu bynajmniej (a w każdym razie nie tylko) o wiedzę i zapamiętywanie tego, czego uczą nas w szkole. Są sytuacje, kiedy należy wydobyć z tego „skarbca pamięci” jakąś datę, wzór, pojęcie. Ale o wiele częstsze i ważniejsze są sytuacje, kiedy należy odszukać w nim coś, co wskaże drogę i pomoże. Bo nasze wspomnienia – obojętnie czy dobre, czy złe – to my.
One kształtują nas, naszą osobowość, umysł, charakter, duszę. Historia magistra vitae est – zauważyli starożytni. Ja myślę, że nauczycielką życia – magistra vitae – jest nie tylko ta wielka historia na zakurzonych kartach opasłych tomów, ale także te nasze małe, własne historie. Każdy ma swoją „nauczycielkę życia”, a jest ona mądra. Niestety, najczęściej nikt jej nie słucha, ale gdyby posłuchał, usłyszałby niejedną zabawną i tragiczną opowieść, prawdziwszą niż film. Bo własną, z sobą w roli głównej.