Czarnca
W ziemi kieleckiej, kilka kilometrów za Włoszczową w kierunku Szczekocin, wyłania się w polach po prawej stronie szosy zarys wsi zdominowanej sylwetką lśniącego bielą kościoła. Kościół jest skromny, otoczony kępą wiekowych drzew, bez polotu architektonicznego. To Czarnca, rodowe gniazdo Czarnieckich. Płasko tu. Rozległe horyzonty. Pola przetykają połaci lasów. Gleba skąpa, ale wyżyć z niej było można.
Przed czterystu laty gospodarzył we wsi ojciec Stefana Czarnieckiego, Krzysztof. Ale czy te kilka łanów lichej ziemi ornej, jakie posiadał, mogły wyżywić jego dziesięciu synów i córkę Katarzynę? A po owdowieniu dziedzic Krzysztof żenił się raz jeszcze, przyjmując pod swój dach kobietę z trojgiem jej dzieci. Ziemia Czarncy nie była w stanie zapewnić dostatku takiej gromadzie. Młodzi rozbiegli się po świecie. Pięciu synów, śladem ojca, próbowało dorobić się majątku na wojnach i w służbie królewskiej. Najstarszy, Paweł, udał się nawet na Maltę i wstąpił tam w szeregi Kawalerów Maltańskich, by walczyć z Turkami na lądzie i na morzu, biorąc udział w obronie oblężonej Krety. Dwóch innych przyjęło suknię duchowną – Franciszek u jezuitów, Tomasz jako ksiądz diecezjalny. Piotra wysłał ojciec na studia zagraniczne, gdzie w wielkim świecie niebawem przepadł bez śladu. Jedyną córkę wypchnął zapobiegliwy ojciec szybko z domu, wydając za mąż w wieku kilkunastu lat. Na roli pozostali dwaj jego synowie, wiodąc żywot spokojny, przez co nie zapisali się w annałach historii.
Po dwudziestu latach wojowania do wsi powrócił Stefan i nie oglądając się na braci, sam jeden, z własnych środków, rozpoczął budowę kościoła w 1640 roku. Zlecił też kamieniarzom wytoczyć w granicie zgrabną chrzcielnicę. Czarnieccy byli nowymi katolikami. Bowiem dziad największego rycerza Rzeczypospolitej, Jan, przyjął wiarę kalwińską, gdy ta dopiero co docierała do Polski za Zygmunta Augusta, który to nie chciał być panem sumień swoich poddanych. W tej wierze rodzili się jego trzej synowie, a więc i ojciec Stefana, Krzysztof, który do katolicyzmu powrócił przy okazji drugiego ożenku z Zofią Kobierzycką. Budowę finansowanego przez Stefana kościoła przerywano wielokrotnie z powodu nieobecności fundatora na placu budowy. Ten bowiem szykował już dla siebie nowe gniazdo na Ukrainie, gdzie śladem wielu walczących szlachciców dorobił się znacznego majątku i dokąd sprowadził swoją rodzinę. Podczas jednego z pobytów w Czarncy, kiedy ujrzał ukończony już kościół, konsekrowany w 1659 roku przez arcybiskupa Mikołaja Prażmowskiego, wypominał budowniczym, że kościół miał być znacznie okazalszy, bo przecież przekazał na ten cel wystarczające środki. No cóż, bez właściwego nadzoru pieniądze znalazły zapewne inne aniżeli pierwotne przeznaczenie.
Wzruszająca jest płyta posadzkowa pośrodku kościoła, dawno nie podnoszona – widać to po zatarciach na jej krawędziach. Tam, w podziemiach, spoczywają prochy niektórych Czarnieckich. Tam też złożono ciało Stefana, który zmarł w chłopskiej chacie 16 lutego 1665 roku w drodze do Lwowa. Zatrzymała go tam choroba, której jego żelazny dotąd organizm już nie zdołał pokonać. Nawet nie zdążył nacieszyć się godnością hetmańską, bowiem król przyznał mu buławę hetmana polnego zaledwie sześć tygodni wcześniej. Najwierniejszy rycerz Jana Kazimierza, który go nie odstąpił nawet w czasach, kiedy opuściła go prawie cała magnateria i ogromne rzesze szlachty, szukając protekcji wojującego luteranina, króla szwedzkiego, Karola Gustawa, wyraził skargę: Wszak nieraz to mówiłem, iż wtenczas dadzą mi buławę, kiedy ani siła do wojny, ani ręka do szabli zdolną nie będą. Jeżeli jednak Bóg użyczy zdrowia, starać się będę o to, aby król jegomość nie żałował łaski, którą na mnie zlewa. A jeżeli przyjdzie umrzeć, ta buława będzie chyba ozdobą grobowca, który mię przywali.
Na życzenie Jana Kazimierza ciało hetmana przewieziono ze Lwowa do Warszawy, gdzie zmarłemu urządzono iście królewski pogrzeb. Po egzekwiach przewieziono je do rodzinnej Czarncy i złożono w krypcie ufundowanego przezeń kościoła. Ale i tam nie zaznał spokoju człowiek, który na wojnach spędził czterdzieści pięć lat, walcząc ze wszystkimi wrogami Królestwa: z Rosją, z Kozakami, z Tatarami, z Turkami, z Siedmiogrodzianinem Rakoczym, ze Szwedami, których gonił aż do Danii. Kiedy Czarnca przypadła Prusom w wyniku rozbiorów, jeden z pruskich oficerów splądrował kościół w nadziej zagrabienia jego bogactw. Gdy tych nie znalazł, w przypływie szału zemścił się na prochach Stefana, rozbił jego trumnę, a czaszkę roztrzaskał, ciskając o ścianę krypty. Dopiero w okresie międzywojennym wielki wódz i niezłomny patriota doczekał się godziwego grobowca z granitu w nawie kościoła po prawej stronie ołtarza.
Wzruszające są pamiątki po hetmanie Czarnieckim, eksponowane w bocznej kaplicy. Ikona Matki Boskiej, malowana w XVI wieku w konwencji Umilenije – z grecka Eleusa – była świadkiem niezliczonych Mszy świętych odprawianych w jego namiocie, a i w polu dla wszystkich jego żołnierzy. Ze zdobytego w jakiejś potyczce czapraka Karola Gustawa – bogato zdobionej złotem tkaniny kładzionej na koński grzbiet pod siodło luterańskiego króla – kazał wódz sporządzić kapę dla katolickiego kapłana. Na okazję ślubu Zofii i Stefana, zawartego w 1637 roku, państwo młodzi ufundowali srebrny kielich mszalny z pateną, tudzież takiż krzyż z przeznaczeniem na tabernakulum. Inny kielich, cały ze srebra i pozłacany, nosi wcześniejszą datę – 1633 rok – i został ufundowany przez Stefana jako wotum wdzięczności za pomyślną wyprawę na Smoleńsk.