Zastrzyk od Boga
Nierozumny myśli sobie: „Nie ma Boga!”.
Moje wchodzenie w dorosłe życie (17-21 lat) to czas wielkiego zła. Alkohol lub narkotyki odgrywały ważną rolę w środowisku znajomych i kolegów, a tym samym i moim. To życie było nieprawdopodobnie atrakcyjne, bogate pod względem przeżyć i satysfakcji z tego, że coś się rozwaliło, zdemolowało, kogoś pobiło itp. Ciągłe libacje, „kibicowanie” na meczach piłki nożnej, szukanie „problemów” było codziennością. Alkohol spychał mnie na dno społeczne, ja jednak uważałem się za człowieka wielkiego, mądrego.
Nie dostrzegałem mojego zła, za to miałem pretensje do wszystkich, którzy chcieli dla mnie dobrze. Do mieszkania wracałem tylko po to, żeby się przespać lub coś zjeść. Ludzi traktowałem przedmiotowo, myśląc: a co ja z tego będę miał? Uzależnienie od alkoholu destruktywnie wpłynęło na moje relacje z rodzicami. Oczywiście, Pana Boga w ogóle nie brałem pod uwagę, ale gdy coś chciałem, to odmawiałem Ojcze nasz – nie zastanawiając się nad zawartym w tej modlitwie przekazem.
Takie „uliczne życie” nie trwa wiecznie i bezkarnie. Moje trwało około 3 lat. Za swoją głupotę byłem zmuszony spędzić rok w więzieniu. To był dla mnie dramat; zresztą nie tylko dla mnie… Zaliczyłem dwa zakłady karne, miałem około pięciu spraw karnych, a mandaty oraz różne grzywny bez przerwy obciążały moje konto. Ale nie więzienie jest głównym tematem mojego opowiadania. Chcę przedstawić nieprawdopodobną siłę i łaskę Bożą, która walczy o nas.
Podczas pobytu w więzieniu miałem do czynienia z różnymi ludźmi. Pamiętam człowieka w moim wieku, który był wierzący, choć nie wyglądał na takiego; wyglądał jak bandyta i faktycznie nim był, bo czynił wiele złego. Słuchając jego opowieści, odnosiłem wrażenie, że łączy go wielka więź z Bogiem: odmawiał codziennie różaniec, miał wizerunki Jezusa przy łóżku, zrobił „ołtarzyk”. Opowiadał mi, że Bóg naprawdę istnieje, a uwierzył w Niego dlatego, że przeżył śmierć kliniczną (został ugodzony nożem podczas bójki). Widział siebie na stole operacyjnym, a ktoś będący w świetle powiedział mu, że to jeszcze nie jego pora; od tego momentu się nawrócił. Nie miałem cienia wątpliwości co do prawdomówności tego człowieka, gdy zobaczyłem jego blizny.
W tamtym czasie ja również starałem się modlić, bo widziałem ratunek tylko w Panu Bogu (siedząc za kratkami naprawdę jest się przybitym i zdruzgotanym), jednak te modlitwy były jałowe. Nie zdawałem sobie sprawy z sensu słów, jakie wypowiadałem, ani z treści modlitw. Po wyjściu z więzienia nie nawróciłem się, ale przestałem szaleć. Był to czas przemyśleń. Dziś wierzę, że Bóg dokonywał wtedy swoich interwencji, bo chociażby sam wymiar kary okazał się niespodzianką: był krótszy niż oczekiwałem.
Spotykałem ludzi dobrych dla mnie. Znalazłem pracę, jedną, drugą, trzecią... Byłem jednak daleko od Boga. Zżerała mnie pycha, żądza pieniądza, rzeczy materialnych i ciągle myślałem tylko o przyziemnych przyjemnościach niszczących czystość człowieka. Tylko sporadycznie chodziłem do kościoła, jakoś nie do końca wierzyłem w Boga.
Otwórz moje oczy, abym ujrzał
Przełom zdarzył się w zeszłym roku. Wszystko zaczęło się od tego, że moja dziewczyna bardzo się modliła, by mi się „otworzyły oczy” i żebym zaczął wierzyć całym sercem. I faktycznie, coś dziwnego zaczęło się ze mną dziać... Gdy przynosiła jakieś płytki z rekolekcjami, muzykę religijną itp. od swojej koleżanki, to wściekałem się i kłóciłem z nią, po co ona to robi. Kłóciliśmy się bez przerwy nie wiadomo o co. Kiedyś przyniosła książkę Egzorcyzmy Annelise Michel. Gdy ją zobaczyłem, wpadłem w szał. Krzyczałem, żeby tego nie czytała... Ale pewne go dnia z czystej ciekawości zajrzałem do tej książki i nieprawdopodobnie się wciągnąłem! To był początek mojego nawrócenia. Zacząłem się modlić, czytać Pismo Święte. Po jakimś czasie obejrzałem film dokumentalny Leszka Dokowicza Egzorcyzmy Annelise Michel oraz wysłuchałem jego świadectwa, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Potem przypadkiem trafiłem na homilię ks. Piotra Pawlukiewicza, który swoim prostym kazaniem trafił do mego serca.
Po około 12-13 latach wyspowiadałem się. Było to przeżycie stresujące, ale i kojące. Bardzo się bałem, lecz przecież nie o przeżycie chodzi, ale o to, żeby być bliżej Boga. Nie uważam się za człowieka bardzo wierzącego, choć staram się przybliżać do Boga jak najlepiej potrafię. Codzienne modlitwy naprawdę dodają mi siły duchowej, aby zwalczyć podstępy Szatana, który wślizguje się w życie człowieka niewidocznie, ale i nierzadko na nasze zaproszenie. Jestem pewny, że Bóg istnieje, tylko im bardziej chce się Go poznać, wykorzystując swoją inteligencję, tzn. drążyć i myśleć, jak to jest, że On jest, tym jakimś dziwnym sposobem Bóg się oddala. Czuję jednak, że jeśli człowiek choć trochę się stara przylgnąć do wiary, Bóg widzi te próby i lituje się nad nami, chociaż nasze modlitwy i starania są niezdarne. Jeśli się chce żyć bliżej Boga, trzeba stare życie odepchnąć od siebie i przyznać się do Niego naprawdę. Wtedy uratujemy siebie i prawdopodobnie innych, chociaż wiem, że to trudne. A może chodzi o ten „obciach” przed ludźmi, jeżeli pokażemy swoją wiarę… Najważniejsze to iść do przodu z głową do góry i cierpliwie znosić wszystkie docinki, kpiny, szyderstwa. Wiem, że Bóg daje Ducha Świętego i On nas obroni w trudnych sytuacjach. Dlatego mówię w myślach: Ty jesteś, Boże, moim Obrońcą.
Pan mnie wysłucha, gdy będę Go wzywał
Każdy ma swój sposób kontaktowania się z Panem Bogiem. Ja staram się codziennie – choć nie zawsze ze starannością i skupieniem – odmawiać modlitwę. Naprawdę dużo nie kosztuje odmówienie koronki przed pracą lub w wolnej chwili. Modlitwa pomaga wyjść z grzechu. Ja sam w to nie wierzyłem, dopóki nie przekonałem się na własnej skórze. Wiadomo, że upadki przyjdą na człowieka, ale trzeba Boga prosić o litość, On to jest jedyną nadzieją.
Teraz już mi nie zależy na fortunie, dobrobycie itp. Zależy mi, żeby mieć wiarę, żeby jej nie stracić, bo to jest prawdziwe szczęście, które wyzwala z pychy chciwości czy nieczystości – tych wszystkich szponów diabła. Ja sam sobie nie dowierzam, bo kilka lat temu nawet nie pomyślałbym, żeby pójść do kościoła albo się modlić. Z perspektywy czasu i moich doświadczeń wydaje mi się, że wiara to dar. Dzięki niej udaje mi się powoli akceptować siebie i innych ludzi. Staram się nie patrzeć na wady innych. Wiem, że Jezus chce mnie bronić przed pychą, stawiając w moim życiu różne zadania, które mniej lub bardziej udolnie wykonuję. Zdaję sobie też sprawę, że kiedyś przyjdzie krzyż, który mi będzie ciężko dźwigać, ale wierzę, że Pan mi pomoże. Chciałbym pewnego dnia powiedzieć, że kocham Boga. Na razie staram się do Niego przybliżać jak mogę.
Ostatnio odwiedziłem kościół, w którym czasem bywałem, gdy byłem daleko od Boga. Byłem zszokowany, jaki ten kościół piękny; obrazy, zdobienia, cały wystrój. Dopiero teraz to zauważyłem... To niewiarygodne, jak człowiek może nie widzieć czegoś, co można zauważyć gołym okiem; a co dopiero mówić o rzeczywistości niewidocznej.
Tylko modlitwa może mnie umocnić, tylko Bóg da mi siły do życia. Muszę bardzo uważać i czuwać, by znów nie zachorować na gangrenę duszy, bo piekło się wlewa do naszego życia na każdym kroku, wszędzie. Szatan nie marnuje czasu, żeby zaatakować. Szuka haka na każdego z nas, a my sami sobie podkładamy nogi obgadywaniem, kpiną, porównywaniem się czy niszczeniem swojej czystości. Z tego trzeba zrezygnować, żeby otrzymać nowe życie. Jestem szczęśliwy, że dostałem zastrzyk od Boga, być może bolesny, ale to antidotum jak na razie działa.