Prowokacja przeciw wolności
Latem 1980 r. przez „ludową” Polskę przetoczyła się fala strajków. Ich przyczyną była kolejna podwyżka wprowadzona przez rządzących komunistów. Ekipa Edwarda Gierka gasiła je poprzez porozumienia z poszczególnymi zakładami pracy.
Taktyka ta nie sprawdziła się w Gdańsku i Szczecinie, gdzie strajkujący powołali Międzyzakładowe Komitety Strajkowe, a do postulatów ekonomicznych dodali polityczne. Domagali się m.in. powołania niezależnych od władz związków zawodowych, zaprzestania karania strajkujących czy wolności wypowiedzi. Sytuacja była niezwykle poważna i destabilizowała komunistyczną dyktaturę. Zaniepokojony Leonid Breżniew – przywódca Związku Sowieckiego i całego bloku komunistycznego mówił Gierkowi: U tiebia kontra, nada wziat za mordu, my pomożem.
Polska w Peerelu
Jednak sierpniowych strajków nie udało się władzy łatwo ugasić, skala społecznego fermentu wykluczała użycie siły, dlatego Gierek zdecydował się na wariant negocjacyjny, podpisując porozumienia z MKS w Szczecinie i Gdańsku. Strajkujący ze Szczecina zgodzili się na zapis mówiący, że związki zawodowe będą powstawać w oparciu o opinie ekspertów i będą miały charakter socjalistyczny zgodny z konstytucją PRL. Na podobne ustępstwa nie poszli jednak strajkujący z Gdańska. Dlatego porozumienia z 31 sierpnia 1980 r. podpisane w Gdańsku pozwoliły na powołanie Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”.
„Solidarność” działała jawnie przez szesnaście miesięcy, stając się wszechogarniającym fenomenem. Historycy szacują, że w różnym stopniu wspierało ją, czy było odbiorcami jej działalności 9-10 mln Polaków… Obok instytucji reżimowych istniała więc alternatywna rzeczywistość, skrawek niepodległej Polski, zaczyn społeczeństwa obywatelskiego. „Solidarność” miała własną prasę, wydawnictwa informacyjne, naukowe, literackie – w większości działające w drugim obiegu wydawniczym, a więc poza zasięgiem cenzury. Tworzyła własny obieg kulturalny i naukowy. Najczęściej w przykościelnych salkach, albo wręcz w świątyniach wystawiano sztuki teatralne czy organizowano wykłady o tym, czego nie można było przeczytać w cenzurowanych książkach.
Nie mamy partii…
Komuniści nie radzili sobie z sytuacją. Już we wrześniu Moskwa wymusiła zmianę na stanowisku I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Gierka, którego obciążała zgoda na zawarcie Porozumień Sierpniowych, na stanowisku włodarza PRL zastąpił Stanisław Kania. Przez kolejne miesiące Sowieci naciskali na niego, żądając siłowego zdławienia solidarnościowej rewolucji. Kania jednak nie widział możliwości bezpiecznego zrealizowania tego zadania. „Solidarność” była wszędzie, a szeregi partii komunistycznej się kurczyły. Członkowie Biura Politycznego konstatowali: Nie mamy partii – ona przechodzi na drugą stronę. Próba agresywnego stłumienia społecznego buntu wolnościowego mogła zakończyć się trudnymi do przewidzenia efektami. Kania nie mógł być pewien nawet lojalności resortów siłowych, bo także w Milicji Obywatelskiej zaczęły powstawać komórki „Solidarności”.
Mimo to od jesieni 1980 r. w Ministerstwie Obrony Narodowej, kierowanym przez Wojciecha Jaruzelskiego, przygotowywano się do wprowadzenia stanu wojennego. Planom działań resortów siłowych towarzyszyło tworzenie list działaczy opozycji, którzy powinni zostać internowani.
Prowokacja w Bydgoszczy
Z początkiem kolejnego roku pozycja Jaruzelskiego została wzmocniona – w lutym 1981 r. został premierem PRL, utrzymując tekę ministra obrony narodowej. Zaczął realizować tzw. taktykę odcinkowych konfrontacji. Prowokując konflikty z „Solidarnością”, doprowadzał do potęgowania akcji strajkowych, ale ciągła mobilizacja męczyła działaczy związkowych i w dłuższej perspektywie przynosiła spadek ich aktywności. Kluczową w realizacji tej taktyki okazała się prowokacja w Bydgoszczy w marcu 1981 r. Pretekstem do konfliktu był trwający od wielu miesięcy spór o rejestrację „Solidarności” Rolników Indywidualnych. Na sesję Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy zaproszono delegację „Solidarności”, ale ostatecznie nie dano jej dojść do głosu. Co więcej działacze niezależnego związku, którzy chcieli przedstawić racje strajkujących rolników, zostali z Sali obrad usunięci siłą i poturbowani. Reakcją na brutalną akcję były strajki, które rozlały się po kraju. Jednak – kierująca „Solidarnością” – Krajowa Komisja Porozumiewawcza, by nie zaostrzać konfliktu z władzą, nie wyznaczyła terminu strajku generalnego. Co więcej, wydała oświadczenie, że sprawa bydgoska była prowokacją… wymierzoną w rząd Jaruzelskiego. Następujące później rozmowy z komisją rządową nie przyniosły rezultatu. „Solidarność” chciała ustalenia winnych pobicia swych działaczy, władza zaś się od tego uchylała. Ostatecznie działacze niezależnego związku na cztery godziny wprowadzili strajk generalny w całym kraju. Pod tą presją władze ugięły się, zgadzając się na wydanie wspólnego komunikatu, że pobicie działaczy „Solidarności” było sprzeczne z zasadami rozwiązywania konfliktów społecznych w PRL. Jednak odpowiedzialnych za pobicie nigdy nie ukarano, ani nawet nie ujawniono…
Prowokacja bydgoska stanowiła punkt kulminacyjny, po którym mobilizacja „Solidarności” wyraźnie spadła. Zmęczone ciągłą akcyjnością, która nie przynosiła oczekiwanych efektów, rzesze działaczy traciły także z wolna wiarę w swych liderów. Aktywność w wolnej przestrzeni zaczęła się zmniejszać – a system odzyskiwał stabilność. Komuniści rozpoczęli więc ostatni etap przygotowań do stanu wojennego, który Jaruzelski ogłosił pół roku później.