Czy istnieje sztuka umierania?
Wiele razy w moim życiu – zdaniem lekarzy – byłem bliski śmierci na skutek ciężkich chorób. A razu pewnego zapukała do mnie na serio. Miałem wtedy około 54 lat. Nerki odmówiły mi posłuszeństwa. Musiałem się regularnie dializować.
Podczas jednej z dializ nagle zrobiło mi się słabo. Nie potrafiłem nawet dosięgnąć dzwonka, by wezwać pomoc. Próbowałem zawołać pielęgniarkę, która akurat znajdowała się na sali, ale mnie nie usłyszała. Gdy odzyskałem świadomość, spostrzegłem, że mocuje się ona z aparaturą, by odłączyć przewód dializacyjny. Powiedziałem do niej: Zdaje się, że na jakiś czas odjechałem. A ona odpowiedziała: Właśnie uratowałam pana od śmierci. Wtedy pomyślałem sobie: A więc mogłem umrzeć, nawet o tym nie wiedząc? Nie. Nie chciałbym umrzeć w sposób tak banalny, nie będąc nawet tego świadomym. Przypomniałem sobie wezwanie z Suplikacji: Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie!
Wielu ludzi, jak to zdaje się wynikać z ankiet, życzyłoby sobie nagłej śmierci, bo jeśli już musi się umrzeć – powiadają – niech to się stanie możliwie szybko i niezauważalnie. Nie biorą pod uwagę „sztuki umierania”. Jaki bowiem sens miałaby mieć ta sztuka, jeśli się nie wierzy w to, że śmierć nie jest końcem, ale przejściem do innego życia, spojrzeniem w prawdzie na całe życie i spotkaniem z samym Bogiem, Stwórcą?
Dla chrześcijan katolików dawniej i jeszcze teraz przez sztukę umierania rozumie się przygotowanie się na odejście przez spowiedź, przyjęcie Komunii św. jako wiatyku (pokarmu na drogę), a potem towarzyszenie ze strony najbliższych przez modlitwę. Tym się różni umieranie człowieka od końca życia zwierzęcia, choć zewnętrznie wygląda to podobnie. Gdy się jednak bliżej tej sprawie przypatrzymy, nasuwa się pytanie: Czy w ogóle człowiek może się nauczyć poprawnego umierania? Przecież uczenie się wymaga ćwiczenia i powtarzania. Przy umieraniu ani jedno, ani drugie nie jest możliwe, bo umiera się tylko raz. Nie można umierać na próbę, bo pierwsza próba jest zarazem ostatnią. Poza tym na umieranie nie mamy wpływu, to nie jest nasze działanie. Jeśli w ogóle mamy tu się czegoś nauczyć, to tylko uświadomienia sobie, że w każdym momencie życie zanurzone jest w śmierci, bo z natury człowiek jest śmiertelny. Można się nauczyć tego, że życie na ziemi nie jest czymś samozrozumiałym, do czego ma się prawo. Jest ono udzielone na jakiś ograniczony czas jako dar ze strony Stwórcy. Można wyrobić w sobie taką postawę wiary, jaka wyraża się w nauce św. Pawła: Jeżeli żyjemy, żyjemy dla Pana, jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana (Rz 14, 8).
W ten sposób tworzymy w sobie postawę wdzięczności oraz ufnego oczekiwania na nadchodzącą śmierć. Tymi dwoma uczuciami różni się człowiek wierzący od niewierzącego, który patrzy na zjawisko śmierci w sposób dwuznaczny: z jednej strony boi się śmierci jako końca życia, do którego się przywiązał, z drugiej strony widzi w niej ucieczkę od cierpień i od wszelkiej odpowiedzialności. Jednak taka ucieczka jest niemożliwa, bo nie sami powołaliśmy się do życia. Wprawdzie jesteśmy stworzeni jako śmiertelni, ale nie w takim sensie jak zwierzęta. Jako istoty pochodzące od wiecznego Boga i skierowane ku Niemu jesteśmy w swoim najgłębszym jestestwie nieprzemijający. Aby tę prawdę sobie przyswoić, trzeba się nad tym trudzić przez całe życie. Jednym z etapów nabywania tej umiejętności jest postawa wyrażona w prosty sposób w popularnej pieśni: Tobie ja żyję, Tobie umieram, Jezu Twój jestem w życiu i przy śmierci.
„Jesuiten” marzec 2015, z niemieckiego przełożył ks. Stanisław Ziemiański SJ