Renesans w Bieczu
Najlepiej oglądać panoramę Biecza od strony południowej. Jadąc z Gorlic, wystarczy zboczyć z głównej szosy, zaparkować pod wyniosłą skałą, na której wznosił się ongiś zamek, przejść pod torami kolejowymi na drugą stronę drogi i stanąć pośrodku mokradeł Ropy, rzeki, która po połączeniu z Wisłoką wlewa swe wody do Wisły.
Ma się wtedy widok na miasto w pełnej odsłonie, prawie taki, jaki ogląda się na sztychu Hogenberga z XVI wieku – z fragmentami murów obronnych, z krępą, opasłą basztą, z wysokim dachem kościoła o renesansowej attyce, do którego murów przytula się parę kamienic, z wieżą ratusza, strzelistą jak ołówek i lśniącą od bieli. Biecz należy do tych nielicznych miast, które miały szczęście uniknąć późniejszej zabudowy, bo ta w innych przypadkach skutecznie ogranicza widok na starówkę. Tej nic tu nie przysłania, bo miasto rozsiadło się na wzgórzu, wprawdzie niewysokim, ale o stromych skarpach trudnych do zasiedlenia.
Nawet dziś to niewielkie miasteczko, liczące mniej niż pięć tysięcy mieszkańców, przez to ciche i nieco ospałe, nosi dumną nazwę miasta królewskiego, polskiego Carcassonne, perły Podkarpacia. I słusznie. Kiedy czyta się historię Biecza i ogląda jego zabytki, takie skojarzenia ze wszech miar są uzasadnione, bo stoi za nimi chwalebna przeszłość, żadna lokalna megalomania.
Zwiedzanie należy rozpocząć od kolegiaty Bożego Ciała. Kształtny ten kościół, wcale nie taki znów okazały, jakkolwiek o trzech nawach, raczej gotycki w swej bryle z renesansowymi dodatkami w późniejszych wiekach, w środku aż poraża od splendoru. Są w nim przewspaniałe ołtarze: gotyckie, renesansowe, manierystyczne i barokowe. Świadczą one, że świątynia przez wieki „żyła” i nigdy nie brakło szczodrych fundatorów na jej upiększanie, ludzi wzniosłego serca, którzy te wspaniałości zamawiali i zlecali wykonanie robót naprawdę wielkim mistrzom snycerstwa i malarstwa, może nawet sprowadzanym z niedalekiego Krakowa. Nie darmo przecież zwano Biecz miastem królewskim. Główny ołtarz jest mistrzowski, z mnóstwem figur świętych w niszach, cały wyzłocony, a w nim Zdjęcie z krzyża, bezcenny obraz szkoły włoskiej z XVI wieku, ponoć z kręgu samego Michała Anioła. No i stalle o sto lat starsze, ciągle jeszcze gotyckie, jedne z najwartościowszych w Polsce. Renesansowy nagrobek Mikołaja Ligęzy wznosi polską sztukę sepulkralną na najwyższy poziom europejski.
W poszukiwaniu śladów po królowej Jadwidze wspiąłem się na strome wzgórze, gęsto pokryte drzewami, zwieńczone zarysem fundamentu zamku. Wiemy z kronik, że polska królowa chętnie przybywała do Biecza na czas nieobecności przy swym boku męża, często będącego w rozjazdach po kraju w sprawach państwowych. Czuła się dobrze w sielskim krajobrazie Pogórza Karpackiego, który może kojarzyć się jeszcze dziś z łagodnością włoskiej Umbrii. No i była tu bezpieczna, bo przecież potężne mury z trzynastoma basztami gwarantowały należytą ochronę monarchini. Oddana posłudze chorym i biednym ufundowała dom dla ubogich i pierwszy w mieście szpital Świętego Ducha. Natomiast trudno odgadnąć, dlaczego jej owdowiały małżonek właśnie w Bieczu zaręczył się z Anną Cylejską, po kądzieli wnuczką Kazimierza Wielkiego, niebawem drugą jego żoną.
Przy kościele dzisiejsi mieszkańcy miasteczka wystawili pomnik swojemu wielkiemu krajanowi sprzed pięciu wieków, Marcinowi Kromerowi. Był to wybitny, wykształcony w Krakowie i w Italii mąż stanu, królewski sekretarz i poseł do papieża i cesarza, postać prawdziwie renesansowa w pozytywnym znaczeniu tego terminu, teoretyk muzyki i pisarz historyczny, którego kronika polska w trzydziestu tomach doczekała się aż czterech wydań w Bazylei jeszcze za życia autora. Dzieło to należy uznać za ogromny sukces, dostrzeżony także przez obcych, gdyż dzięki niemu Europa mogła się dowiedzieć o Polsce, jako o nowoczesnym, ważnym, silnym państwie, przestrzegającym prawa i wolnym od wojen religijnych. Król Stefan Batory na sejmie w 1580 roku wystąpił z laudacją na cześć pisarza, który – z pochodzenia mieszczanin – dostąpił aktu nobilitacji. Jako wybitny znawca spraw krzyżackich został wysłany do Warmii na biskupstwo po śmierci innego wybitnego pasterza, Stanisława Hozjusza. A miał co robić w swej północnej diecezji, atakowanej zewsząd przez agresywny luteranizm, którego zwalczaniu poświęcił osobny traktat.
Miał Biecz szczęście do wybitnych Polaków. Pobiegłem jeszcze do reformatów, bo wyczytałem, że w podziemiach zakonnego kościoła złożono prochy Wacława Potockiego. A to przecież nie byle kto! Również wielki polski pisarz, satyryk, bystry obserwator swej epoki, a żył w burzliwych czasach XVII stulecia, jakże nędznych w porównaniu z epoką jagiellońską. Nie podobały mu się owe czasy. Dostrzegał panoszące się sprzedajność, korupcję, warcholstwo, bezprawie, jakich, niestety, i dzisiaj nie brakuje.