Ksiądz Grzegorz Cioroch (1962-2004)
Na drodze swego życia odwiedziłem wiele miejsc i spotkałem wiele ciekawych osób. Losy jednego z najciekawszych ludzi chcę teraz opisać. Bohater mojej opowieści to o. Grzegorz Cioroch, franciszkanin. Swoje życie oddał dla Kościoła w Rosji. Pochodził jednak z Włoch, polskich Włoch, które leżą w Górach Świętokrzyskich.
Pojechałem do Michniowa. To ogromny betonowy zespół architektoniczny dla uczczenia martyrologii polskiej wsi. Znalazły się tam informacje o spalonych żywcem wieśniakach kielecczyzny, jak również akcenty ze wsi wołyńskich i holokaustu. To samo ujrzałem w Kałkowie, w sanktuarium patriotycznym, które jest dziełem ks. infułata Czesława Wali. Obejrzałem w Wąchocku wystawę poświęconą powstaniu styczniowemu i działalności Langiewicza, po którym są liczne pamiątki w klasztornym muzeum. Byłem też na grobie „Ponurego”. Klasztor cystersów zapomniany i raczej zaniedbany też zasługuje na większą opiekę państwa i uwagę pielgrzymów. W sposób niezasłużony poszedł też w zapomnienie legendarny Święty Krzyż. Tak jak zapomniane i wyszydzone są kieleckie miasteczka, tak również zapomniany i rozdeptany został jeden z ich najwybitniejszych synów, którego rodzinna wieś nazywa się Włochy, a parafia Chybów. To zaledwie 30 km od Starachowic.
Do Włoch dotarłem z opóźnieniem, bo dopiero na 20. rocznicę śmierci franciszkańskiego męczennika z Rosji o. Grzegorza Ciorocha. Znałem go bardzo blisko. Pracował w Rosji, wykładał w seminarium. Był zbyt gorliwy w „nawracaniu Rosjan”, a to się kwalifikuje jako prozelityzm, przynajmniej tak kwalifikują to niektórzy, np. Patriarcha Cyryl. Gdy list Cyryla z 29 czerwca 2002 dotarł do uszu KGB, opisani w tym liście „figuranci” zaczęli powoli, ale systematycznie znikać z Rosji. Niektórzy stracili życie z rąk „nieznanych sprawców”.
8 marca 1995 r., na Dzień Kobiet, gdy cała Rosja jest nietrzeźwa, ks. Grzegorz wiedziony zapałem Machabejczyka wspólnie z klerykami odbił moskiewską katedrę z rąk mafii i biznesu, za co trafił do aresztu. Był też bardzo pomysłowy, jak św. Maksymilian Kolbe. Założył franciszkańskie wydawnictwo: wydawał gazetę i opracował 4 tomy encyklopedii katolickiej po rosyjsku, która jest zamieszczona na stronie: www.catholic.ru
Ojciec Grzegorz miał tylko 42 lata. Staranowała go ciężarówka w biały dzień. Świadków nie było. Nie było sekcji ani dochodzenia. W pośpiechu wydano ciało do konsulatu, a stamtąd w pośpiechu do Niepokalanowa. Miejsce wypadku symboliczne: przedmieścia Janowa Poleskiego. Tam gdzie zginął Andrzej Bobola...
Dnia 14 lipca 2024 r. zjechało się do Włoch duchowieństwo, rodzina i rodacy o. Grzegorza. Proboszcz z Chybowa z młodszym kapłanem reprezentowali miejscowy kler, dwaj kursowi koledzy z seminarium i z nowicjatu w Smardzewicach, wikariusz warszawskiej prowincji Franciszkanów Konwentualnych i promotor błogosławionych męczenników z Peru z prowincji krakowskiej. Byłem również i ja. To ja miałem tego dnia wygłosić kazanie.
Eucharystię celebrował jako główny kolega kursowy Grzegorza, współbrat Franciszkanin Konwentualny. Po Mszy św. były odczytane kondolencje z Rzymu i z Moskwy od Generała Franciszkanów Konwentualnych i od kustosza Moskiewskiej Kustodii o. Dariusza Harasimowicza. To następca i spadkobierca o. Grzegorza. Przemawiał promotor z Krakowa i przyjaciel z Włoch. Ten ostatni był najbardziej wzruszony. Opowiedział o przypadkowej znajomości, która zaczęła się podczas pielgrzymki częstochowskiej. Grzegorz był wtedy klerykiem w Smardzewicach. Przyjaciel zwykłym pielgrzymem. Przyjaciel zapraszał do siebie, do Włoch, a tamtejszy proboszcz i parafianie stali się sponsorami Grzegorza i jego dzieł misyjnych na wschodzie. Śmierć nie przerwała tych więzów. To z jego ust padły słowa zarzutu, że tak długo o o. Grzegorzu i jego zasługach milczano. On, świecki człowiek, podziękował nam, księżom, że nareszcie po 20 latach doceniliśmy tę postać.
Promotor wspomniał, że o. Grzegorz miał zadatki na proroka, bo budując kaplicę w rodzinnej wiosce, zadbał też o dzwony. Zawieszono je w 1992 roku, rok po męczeństwie polskich Franciszkanów w Peru, w Pariacoto. Miejscowy proboszcz nie był zadowolony, bo dzwony powinny nosić imiona świętych. Ojciec Grzegorz jednak przekonał proboszcza, że ci dwaj Męczennicy wkrótce nimi będą. Co do o. Grzegorza - mówił brat z Krakowa -i ja mam podobne odczucia, że ten nasz brat Grzegorz to męczennik, i też o sobie przypomni. Dla niego też zabiją dzwony o jego imieniu.
Ja jako kaznodzieja wygłosiłem znane już rzeczy, ale sporo też zapomniałem. Zapomniałem wspomnieć że od czasów cara Piotra Wielkiego, który miał przyjaciela kapucyna, franciszkanów w Moskwie nikt nie widział. Owszem, dość długo trwali w Astrachaniu, czy nawet w Irkucku na zsyłce. Są też od dość dawna Minoryci w Nowosybirsku. Franciszkanie byli w wielu innych miejscach Rosji, ale nie w Moskwie. Ojciec Grzegorz odnowił tę obecność. Był pierwszym Kustoszem Franciszkańskiej Kustodii. Wywalczył dla zakonu osobowość prawną. W tym czasie posiadał ją w Rosji tylko jeden zakon - jezuici. Zgromadził wielu kleryków w postulacie i był dzielnym formatorem i wykładowcą. Miał jednak cięty język i nie cierpiał hipokryzji.
Ja sam byłem jednym z jego nowicjuszy. Ojciec Grzegorz wychował dwu biskupów: Mikołaja Dubynina, który pracuje w Petersburgu, i Edwarda Kawę we Lwowie.
Piszę jako człowiek, który o. Grzegorzowi dużo zawdzięcza. Patrząc na jego postawę, już jako kapłan z trzyletnim stażem poszedłem do franciszkańskiego nowicjatu w Miedniewicach w Polsce. Coś jednak poszło nie tak. Gdy odchodziłem, nic mi nie wypominał, dał mi jednak ciekawe zadanie. Mógłbym je nazwać „misją specjalną”.
Podam tu jako przykład pewne zadanie, które świadczy o tym, jak bliskie były nasze relacje.
Ojciec Grzegorz bywał często we Włoszech, spotykał się z papieżem Janem Pawłem II, z przełożonymi w Padwie, gdzie szukał wsparcia dla swych licznych projektów. W 1996 roku przywiózł kopię archiwalnych ksiąg opisujących misje franciszkańskie w Złotej Ordzie i na Krymie. Bardzo się tym przejąłem, bo Rosjanie wciąż się od nas domagali potwierdzenia i historycznych argumentów, że jesteśmy tradycyjnym wyznaniem rosyjskim, a nie tymczasowymi przybyszami. Trzeba było udowodnić, że Kościół katolicki istniał na terenie Rosji. Byliśmy „ludźmi znikąd”. Znalezisko o. Grzegorza zanegowało w korzeniu ten argument. Okazało się, że byliśmy w Rosji wcześniej niż prawosławni, i mamy prawo tam być nadal. Przejąłem się tym tak bardzo, że dzięki pracownikom muzeum z Azowa odszukałem miejsce, gdzie w średniowieczu stała katolicka katedra św. Marka. Dzięki grantowi z Niemiec udało się wykupić działkę i ponownie zarejestrować małą parafię św. Marka. Istnieje ona do dziś. Jest to ślad tego, jak ten gorliwy franciszkanin potrafił inspirować ludzi, których napotykał na swej drodze.
Pierwsze hasło rosyjskiej wersji Katolickiej Encyklopedii pod redakcją o. Grzegorza, dzięki wspomnianym zdarzeniom, to właśnie AZOV. Jest to moja parafia, ktòra powstała dzięki włoskim franciszkanom w XIII wieku, a ja ją reaktywowałem po 600 latach nieistnienia.
Na grobie franciszkańskiego misjonarza widnieje napis: Powiedz mi, kim jesteś. I taki tytuł nosi książka pani Magdaleny Chudzickiej o o. Grzegorzu. Dwa lata temu powstała książka o życiu i śmierci tego kapłana. Są w niej kontrowersyjne treści i dzięki temu czyta się ją jak kryminał. Autorka poświęciła dużo czasu, by dotrzeć do przyjaciół o. Grzegorza. Udokumentowała również to, co mówili i czynili jego adwersarze, aby go zniszczyć. Ona o. Grzegorza nie spotkała za życia, ale zapytała go, w taki właśnie sposób. Dzięki niej zmowa milczenia o śmierci i życiu o. Grzegorza została przerwana.