Krzyż
Krzyżu Chrystusa, bądźże pochwalony… Z ciebie moc płynie i męstwo, w tobie jest nasze zwycięstwo…
Narzędzie kary
W ostatnich czasach krzyż znów znalazł się w ogniu krytyki. Nie tylko świat dzisiejszy nie radzi sobie z nim. Tak było od najdawniejszych czasów. Kara śmierci polegająca na powieszeniu na drzewie zawsze była odrażająca i hańbiąca. Taki zresztą był jej cel: nie tylko pozbawić przestępcę życia, ale jeszcze odebrać mu jakąkolwiek ludzką cześć i odstraszyć tych, którzy zamierzaliby dokonywać podobnych do jego czynów. Stosowano różne jej warianty, aż po ten najokrutniejszy polegający na przybiciu skazańca do drzewa gwoźdźmi. Już w czasach Starego Testamentu była to najbardziej odrażająca kara śmierci, a powieszonych na drzewie uważano za przeklętych przez Boga. W Księdze Powtórzonego Prawa (21, 22-23) czytamy: Jeśli ktoś popełni zbrodnię podlegającą karze śmierci, zostanie stracony i powiesisz go na drzewie. Trup nie będzie wisiał na drzewie przez noc, lecz tegoż dnia musisz go pogrzebać. Bo wiszący jest przeklęty przez Boga. To była dla Izraelity największa kaźń, dotykająca nie tylko ciała i duszy, ale i ducha ludzkiego. W Cesarstwie Rzymskim samo słowo crux budziło postrach. Skazywano na tę karę wyłącznie najgorszych przestępców i to tylko obcych, bo prawo rzymskie zakazywało stosowania jej do obywateli rzymskich. Marcus Tullius Cicero mówił, że na dźwięk słowa crux czuje ból w nadgarstkach. Poprzez swoją śmierć i zmartwychwstanie Jezus to odmienił, lecz ze względu na powszechną odrazę do krzyża młode chrześcijaństwo nie używało go początkowo jako swojego symbolu. Dopiero postępująca chrystianizacja i świadectwo męczenników, z których wielu było krzyżowanych, utorowały temu symbolowi drogę do przestrzeni publicznej. Od tego czasu Kościół konsekwentnie stawia w centrum krzyż jako swój symbol. Z czasem stał się on głównym symbolem nie tylko chrześcijaństwa, ale całej cywilizacji, którą ono stworzyło.
Wraz z odnawiającym się w naszych czasach pogaństwem krzyż znów jest kwestionowany. Powracają stare uprzedzenia i lęki. Krzyż znowu jest postrzegany jako zagrożenie, jako perwersyjna gloryfikacja tego, czego człowiek najbardziej się boi – cierpienia i okrutnej śmierci. To zupełne nieporozumienie. Krzyż bowiem nie jest gloryfikacją cierpienia, bo też nie cierpienie i śmierć Jezusa nas zbawiły. Ten skrót myślowy, obecny m.in. w nabożeństwie Drogi krzyżowej, wielu może zwieść. Sam Jezus jako człowiek prosi Ojca, aby oddalił od Niego ten kielich. W normalnym ludzkim odruchu nie chce tego straszliwego cierpienia i najokrutniejszej ze śmierci. Jest jednak posłuszny woli Ojca, bo wie, że Ojciec jest Miłością. Krzyż to gloryfikacja miłości, która w ten sposób się wyraziła, i to właśnie ona zbawia świat. Czy mogło być inaczej, albo raczej czy może być inaczej, bo przecież krzyż jest stałą rzeczywistością w życiu ludzi i w naszym życiu? Najwidoczniej nie, bo Bóg jest Miłością i gdyby się dało inaczej, nie sięgałby po aż takie środki.
Gloryfikacja miłości
Krzyż jest najmocniejszym wyrazem natury Boga. Jezusowe słowa: Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią brzmią przez całe wieki i są wyrazem tej miłości, która nie tylko przebacza, ale modli się i usprawiedliwia zabójców. To najdobitniejszy wyraz miłości nieprzyjaciół, którą kocha Bóg i do której wezwani są wszyscy chrześcijanie. To właśnie ta miłość wyróżnia chrześcijaństwo pośród wszystkich innych religii. Jest jego żywym znakiem rozpoznawczym, bo to żywy Bóg działający w ludziach. Jak po tym wszystkim można bać się krzyża? Przecież Ukrzyżowany nikomu nie grozi, a przeciwnie, wszystkich chce przyciągnąć do siebie i to więzami tej najpiękniejszej miłości. Chyba że ten lęk ma inne, nie racjonalne, a duchowe tło, polegające na awersji do tego co boskie. Krzyż bowiem jest też obrazem starcia sił ciemności z miłością Boga. To straszliwa walka, w której my również uczestniczymy. To naprawdę walka na śmierć i życie i kto ją lekceważy, już przegrał.
Brama do życia
Krzyż jest wreszcie wyrazem logiki Bożej w zbawianiu świata i każdego z nas. Każdy z nas ma swój własny krzyż, który jest w naszym życiu czymś absurdalnym, kompromitującym nas i zarazem stojącym w samym centrum naszego powołania. Szatan używa go, by nas przekonywać, że Bóg nie jest Miłością. Jednakże i nasze osobiste krzyże są wyrazem miłości i mądrości Bożej. Tak naprawdę to jedyne miejsca, w których sobie z naszym życiem nie radzimy i których nie rozumiemy. To jedynie w tych miejscach koniecznie potrzebujemy Zbawiciela. Bez nich już dawno dryfowalibyśmy po szerokich oceanach tego świata. W nich natomiast możemy zarzucić kotwicę i zaczepić się o tę skałę, na której stoi krzyż Jezusa.
Oczywiście, można swój krzyż odrzucać, uciekać od niego i przeklinać go. Wielu tak czyni. Odrzucenie, ucieczka czy bunt nie zmieniają jednak rzeczywistości. Owszem, są bardzo ludzkie jako pierwszy odruch, lecz jeśli stają się stałą postawą życiową, okazują się groźną pułapką Szatana. Nie tylko nie pozwalają odkryć tego, co się w nas i z nami dzieje, ale prowadzą na koniec do rozpaczy, która utrwalona na wieki jest piekłem.
To nasz krzyż i związana z nim nierozłącznie miłość nieprzyjaciół jest ową ciasną bramą, która prowadzi do życia. Przeszedł przez nią zwycięsko nasz Pan, a za Nim tylu Jego uczniów. Nam też tę drogę wskazuje.
Wielkopiątkowa adoracja krzyża Jezusowego będzie mieć dla nas coś z fałszu, jeśli nie akceptujemy naszego własnego krzyża. Adorując krzyż, prośmy Pana, abyśmy pokochali tę Jego logikę zbawiania świata i nas samych, i abyśmy w niej zgodnie z naszym powołaniem uczestniczyli.