Wszystko nadal trwa - pięć lat po zamordowaniu Fransa van der Lugta SJ

25 Maj 2019
 

Dwa pociski. Dwa. W moją głowę. Był 7 kwietnia 2014 roku. Ktoś zapukał do drzwi naszego klasztoru w Homs. Głód zaburzył moje widzenie. Stał tam nieznajomy. Lekko oszołomiony wyciągnąłem rękę w geście przywitania. Zapaliła się we mnie nadzieja: Może ma coś do zjedzenia? Kim on był? Skąd się tu wziął?

Bum. Strzelił. To stało się tak szybko. Nie było nawet czasu, żeby dobrze popatrzeć. Znowu: Bum. Drugi strzał.

Ledwo to zauważyłem.

Czy już więcej nie będę mógł cierpieć z tymi, którzy są wokół mnie?

Czy już nie będę mógł dawać im pociechy i nadziei?

Nie będzie już głosu, który im doda odwagi…

Nie będzie uszu, które ich wysłuchają…?

Jestem Frans van de Lugt. W Syrii ludzie nazywają mnie Abouna Francis. Ojciec Frans. Jestem holenderskim jezuitą. Przeżyłem w Syrii najlepszą część z moich pięćdziesięciu lat życia.

I wtedy zostałem zastrzelony.

Mieszkałem w domu jezuitów, w samym sercu Homs. Wojna zniszczyła naszą okolicę, zrujnowała ją. Walczący zablokowali drogi. Wielu z nas dosłownie zmarło z głodu.

Do ostatniego oddechu miałem nadzieję, że ustanie nienawiść, walka i ból…

Jednak pośrodku tej tragedii zauważyłem coś pięknego: dar. My, którzy tu zostaliśmy, staliśmy się braćmi i siostrami.

Pamiętam świętowanie Niedzieli Palmowej. Bomby spadły wokół nas, nasz kościół był w ruinie. Ale zebraliśmy się, żeby się modlić. Poprosiłem imama, który tu mieszkał, aby podczas Mszy świętej przeczytał tekst z Koranu. Zrobił to z wielkim entuzjazmem. Potem ludzie przystępowali do komunii i ja ją rozdawałem.

Kiedy zbliżyła się też żona imama, wszystkie moje przekonania dogmatyczne, o ile je jeszcze miałem, gdzieś zniknęły.

Pomimo głodu i przemocy nigdy nie myślałem o opuszczeniu naszej oblężonej dzielnicy w Homs. Nawet gdy wielu innych ewakuowano. Nasza dzielnica ma mniej niż kilometr kwadratowy. Jednak muzułmanie i chrześcijanie ze wszystkich środowisk żyją tu razem w pokoju. Nasz sposób życia tutaj, to była Syria, którą znałem. Nie mogłem z tego zrezygnować.

Jeszcze kilka dni temu przygotowywałem się do Wielkanocy. Wyobraź sobie, że tutaj świętowalibyśmy Wielkanoc! Święto oznaczające przejście od śmierci do życia.

Od śmierci do życia.

Chciałem, aby ludzie wiedzieli w swoich sercach, że życie wyłania się z ciemnej otchłani i że ci, którzy są w

ciemności, widzą jasne światło...

Również w Homs. Jest nadzieja.

A teraz to...

Śmierć.

Jakby wszystko się zatrzymało.

A mimo to nadal żyje.

Tak, cały czas do przodu.

Możecie się dziwić, dlaczego tak mówię. Wobec takiej tragedii. Czyżbym nie zauważył, że śmierć tańczy sobie w moim ciele?

Powiem wam. Ma to związek z Człowiekiem, którego życie (również) zakończyło się makabrycznie. Widział swoje cierpienie i zbliżającą się śmierć. To Go przerażało. A jednak On nadal szedł. Szukał ludzi, uwalniał ich. On dalej kochał, kochał i kochał.

Przez całe życie chciałem być jak Jezus z Nazaretu. Zaczęło się, gdy miałem osiemnaście lat. W tamtym czasie miałem dziewczynę, którą kochałem. Nie mogłem jednak dalej się z nią spotykać. Po prostu zapalił się we mnie inny płomień. Chciałem żyć nie tylko dla niej, ale dla wszystkich. Chciałem, żeby moje ręce były wolne, a ramiona puste - żeby mogły wypełniać się ludźmi, których spotykam.

Wszystkimi ludźmi: chrześcijanami, muzułmanami, niewierzącymi.

Podobnie jak Jezus, który wiedział, co to znaczy żyć z pustymi i otwartymi rękami. Dlatego zostałem księdzem.

Kiedy więc mówię, że to dalej trwa, to dlatego, że wierzę w miłość Boga. To miłość sprawia, że wszystko wciąż trwa. Nikt nie powinien się zniechęcać.

Lecz tak. To się dzieje beze mnie. Nadal uważam to za nieco dziwne.

Być może więc mogę cię o coś poprosić. Proszę cię, nie gniewaj się na mojego mordercę. To tylko zwiększa ból i nienawiść.

Ale zasmuć się z powodu dystansu, jaki był między mną a mężczyzną trzymającym broń. Żałuję tego, że nie było czasu na wysłuchanie bólu jego serca. Musiał być wielki. Tak wielki, że on był w stanie zabić.

Kto zajmie się teraz jego ranami?

Ja już nie mogę tego zrobić. Ale inni, tak. Ty, tak.

Bo miłość wciąż trwa!

Po prostu nadal żyje.

 

Warto odwiedzić