Zapomniane pojęcie

09 kwi 2017
ks. Ottavio De Bertolis SJ
 

Dlaczego wyrażenie „wynagrodzenie” zostało prawie wyparte ze słownictwa dzisiejszych wierzących? Jak często bywa, odrzucamy w praktyce coś, czego dokładnie nie rozumiemy, a zamiast tego narzucają nam się inne banalne i pozbawione znaczenia obrazy i koncepcje, które to zrozumienie zaciemniają.

„Wynagrodzenie”, „naprawienie” lub „honorowe odszkodowanie”, idąc za słownictwem św. Małgorzaty Marii Alacoque, zasłużonej w upowszechnieniu kultu Serca Bożego w nowożytnej Europie, oznaczało pierwotnie uroczysty akt, poprzez który szlachcicowi niesłusznie obrażonemu oddawano albo przywracano jego honor naruszony wskutek czyjegoś niegodnego postępowania. Chodzi o opinię mocno zakorzenioną w kulturze prawnej tamtego czasu, a zwłaszcza o prawo karne obowiązujące w systemie feudalnym. W tym znaczeniu sam Chrystus zażądał od św. Małgorzaty Marii, aby w piątek w oktawie Zesłania Ducha Świętego był uroczyście wystawiany Najświętszy Sakrament na ołtarzach, by tam otrzymywał „honorowe odszkodowanie”, czyli „wynagrodzenie” za grzechy popełnione zwłaszcza przez osoby konsekrowane.

Taki jest kontekst kulturowy, w którym powstało rozważane przez nas wyrażenie. W tamtym czasie nie stanowiło to z pewnością problemu; zresztą, któż mógłby być szlachetniej urodzonym od samego Chrystusa? A jeśli dla szlachetnie urodzonego według opinii świata prawo przewidywało „honorowe odszkodowanie” za naruszenie jego honoru, czyli za pogardę okazaną jego roli czy jego godności wynikającej z urzędu, to tym bardziej logiczne może się wydać zastosowanie tego samego słownictwa i tych samych kategorii w stosunku do Chrystusa, Króla wieków i Pana wszechświata.

Jest to ta sama logika, z którą św. Ignacy Loyola w swoich Ćwiczeniach duchownych, a zwłaszcza w medytacji znanej, jako „Wezwanie króla ziemskiego, pomocne do kontemplacji życia Króla wiecznego”, skłania odprawiającego rekolekcje do ofiarowania się Chrystusowi z wielkodusznością i gotowością, naśladowania Go, wybierając życie takie, jakie On prowadzi, i trudzenie się z Nim, by zyskać także udział w Jego chwale. Pisząc to, nie mam zamiaru umożliwiać zrozumienia minionych pojęć, tłumacząc je na język dzisiejszy, czy uczyć mówienia dzisiaj językiem z wczoraj, lecz chcę udowodnić, że te pojęcia nie są przestarzałe, a tylko zapomniane. Nie chodzi więc o przetłumaczenie ich, a o ich zrozumienie.

Tak naprawdę wszyscy wiemy, że nie wynagradza się bluźnierstw zwykłym mówieniem komplementów Dobremu Bogu, przeciwstawiając się tym, którzy Go obrażają, a i bluźnierstwa nie polegają tylko na słowach i nie są wypowiadane wyłącznie przez samych „złych”. Bluźnierstw dokonuje się bardziej czynami niż słowami, i niestety popełniamy je my sami, synowie Kościoła, być może nawet bezwiednie, ale z tymi samymi skutkami, nie rzadziej niż niewierzący, ateiści czy grzesznicy. Pewien rodzaj wychowania religijnego przyuczał nas do „ofiarowywania Bogu” czegoś, zwłaszcza naszych cierpień, jako „wynagrodzenia za grzechy”. Zresztą, czy także dziś szerzone przez Apostolstwo Modlitwy Codzienne ofiarowanie dnia Sercu Jezusa, które odmawiamy codziennie pobożnie i żarliwie, nie mówi wyraźnie: Serce Jezusa, ofiaruję Ci (...) modlitwy, prace, radości i cierpienia tego dnia jako wynagrodzenie za grzechy?

Musimy więc dobrze rozumieć to wyrażenie, ponieważ nadal stanowi część naszego słownictwa. Co jednak ono znaczy? Bóg nie jest monstrum, dla którego musimy poświęcać naszą radość, i potwierdza to całe Pismo Święte, ale nie jest także śmiertelnie znużoną kobieciną, którą możemy pocieszyć byle czym, kwiatkiem czy słodyczami, za niedobrych ludzi, którzy ją źle traktują.

Jest wersja bardziej „intelektualna”, na której zapewne oparto rozumienie pojęcia „wynagrodzenia”: istnieje pewien porządek naturalny, a ostatecznie boski, i każdy grzech jest zakłóceniem i zmianą tego porządku. Wynagrodzenie miałoby za cel przywrócenie porządku rzeczy, oddając Bogu to, co Mu zostało niesprawiedliwie odebrane. Moje akty pobożności czy dobre uczynki służą właśnie zrównoważeniu tego porządku zakłóconego przez grzech mój czy innych ludzi i przywróceniu równowagi, praktykując odpowiednią cnotę. I tak, jeśli byłem rozwiązły, będę musiał się umartwić; jeśli powodowałem się gniewem, uczynię się cichym i pokornym.

W tym temacie jest jednak coś głęboko prawdziwego, lecz ukrytego w samej strukturze tego rozumowania. Spróbujmy to coś odzyskać, oczyszczając je z narosłych nieporozumień, rozumiejąc je nie w perspektywie sprawiedliwości ludzkiej, lecz według Bożej sprawiedliwości. Wynagradzanie jest odmianą sprawiedliwości: aby je zrozumieć pierwsze, trzeba zrozumieć, czym jest sprawiedliwość. W tym znaczeniu prawdą jest to, co próbowano zrobić w najnowszych czasach, a mianowicie zrozumieć wynagradzanie, jako odmianę zaangażowania, które Kościół i my wszyscy możemy i powinniśmy podjąć dla sprawiedliwości w tym świecie, czyli walczyć ze strukturami grzechu gnębiącymi ogromną część ludzkości. Mówi się tym samym, że chce się zabliźnić rany Serca samego Chrystusa w biednych zranionych członkach Jego Ciała Mistycznego, a to jest działaniem niewątpliwie ewangelicznym, bowiem wszystko, co uczyniliśmy jednemu z Jego braci najmniejszych, Jemu samemu uczyniliśmy (por. Mt 25, 40).

Sprawiedliwość, a zatem wynagradzanie nie pochodzi od ludzi jako ich działanie, lecz pochodzi od Boga. A jednak jest to prawdziwa sprawiedliwość i prawdziwe wynagradzanie także w sensie świeckim, a nawet politycznym tego wyrażenia. Jeśli ta sprawiedliwość wychodzi od Boga jako od swego początku i źródła, to człowiek przyswaja ją sobie i w tym sensie staje się ona jego własnością jako dzieło Boże i dzieło ludzkie.

 

tłumaczenie ks. Stanisław Pyszka SJ

 

Warto odwiedzić