Piąty dar Bożego Serca
Z wielkim trudem przychodzi nam uznać za dar naszą słabość.
Pod tym określeniem rozumiem wszelkie dotykające nas poczucie poniżenia: poniżenie fizyczne, np. chorobę, z którą musimy się codziennie borykać, zwłaszcza jeśli pozbawia nas sprawności albo wręcz przyprawia o śmierć; poniżenie psychologiczne, np. nieśmiałość, przekonanie o własnej brzydocie, kompleks niższości w stosunku do innych; poniżenie moralne, którym są nasze grzechy, upokarzające doświadczenie, że nie jesteśmy tak doskonali, jak byśmy chcieli, że dźwigamy brzemiona, od których chcielibyśmy być wolni, nie tyle dla nas samych, ile by nie obrażać Boga (np. łatwe wpadanie w gniew, plotkowanie, zmysłowość).
Sam św. Paweł Apostoł prosił Jezusa usilnie o uwolnienie go od jakiegoś „ciernia w ciele”. Nie wiemy, co to było, lecz z pewnością chodzi o słabość, która go upokarzała i uświadamiała mu, że nie potrafi w pełni kochać Jezusa i służyć Mu. Pan odpowiedział: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali (2 Kor 12, 9).
Jezus nie czyni z nas nadludzi, ani nie zmienia naszych charakterów, wyposażając je w coś, czego nie mamy. Ważne, abyśmy zrozumieli, że On pragnie, byśmy współczuli sobie samym, podobnie jak On współczuje nam. Pozwalając na nasze słabości, udowadnia nam z całą jasnością, wręcz sprawia, byśmy odczuli to do głębi, że „nie my umiłowaliśmy Boga, ale On sam nas umiłował; Bóg pierwszy nas umiłował (por. 1 J 4, 10. 19). W ten sposób demaskuje tego faryzeusza, który jest w każdym z nas, który dziękuje Bogu, że nie jest jak inni. Bóg nie pragnie nas upokarzać, byśmy stawali się gorsi, lecz chce, byśmy stawali się pokorni. Dlatego ukazuje nam swoją darmową miłość, która uwalnia nas od lęku przed faktem, że nie jesteśmy tym, kim chcielibyśmy być, i wypełnia nas nieskończoną ufnością i zażyłością z Sobą. Ukazuje nam, że przyjmuje nas takimi, jakimi jesteśmy, abyśmy także my mogli przyjmować innych takimi, jakimi są. Poznajemy w ten sposób Boże miłosierdzie: Bóg poddał wszystkich nieposłuszeństwu, aby wszystkim okazać swe miłosierdzie (Rz 11, 32). Uczmy się więc szczycić Jezusem, miłością Jego Serca, a nie nami samymi, naszymi zasługami i cnotami.
Zarazem naprawdę łaska Jezusa w nas nie jest bezużyteczna. Z czasem poznamy, jak sam Jezus działa poprzez nas, postrzegających się słusznie za niższych od wymogów naszego powołania i posługiwania. On uczyni z nas skuteczne narzędzia. Uczmy się więc doceniać ten przebogaty skarb naszej słabości, nie chcąc bynajmniej strząsnąć go z siebie, lecz niosąc go razem z Jezusem jako nasz krzyż. Liczne są krzyże do niesienia, i być może nigdy się od nich nie uwolnimy. Pierwszym powołaniem sługi Chrystusa jest wziąć na siebie własny krzyż i naśladować Jezusa z krzyżem, a nie bez krzyża. W ten sposób uczymy się ofiarowywać nasze cierpienia fizyczne, duchowe i moralne. Wypowiadamy to wyraźnie w codziennym ofiarowaniu Sercu Jezusa: jeśli ktoś zgrzeszył, niech odda to Jego miłosierdziu; jeśli jest zaniepokojony lub udręczony, niech to podda Jego mocy, która go wesprze; jeśli doświadcza cierpienia, niech je niesie w swoim ciele razem z Jezusem, włączając się w Jego mękę, bo chociaż został ukrzyżowany wskutek słabości, to jednak żyje dzięki mocy Bożej (2 Kor 13, 4). Wszyscy jesteśmy słabi. Ważne jest, by nauczyć się być słabymi w Nim.
tłumaczył: ks. Stanisław Pyszka SJ