Z kurzem krwi bratniej

28 sie 2013
ks. Stefan Kardynał Wyszyński
 

W kościele Świętego Krzyża w Warszawie 27 stycznia 1963 r. na zakończenie Mszy świętej odprawionej w stulecie Powstania Styczniowego Prymas Polski wygłosił słowa, które we fragmentach poniżej publikujemy.

(...) Wiemy z dziejów, że przed stu laty, w okresie 1862-1863, świątynia ta rozbrzmiewała modłami, pieśniami religijnymi i narodowymi. Lud Warszawy gromadził się w świątyniach, aby tutaj wypowiedzieć swoje żale i bóle, które już gdzie indziej nie mogły być wypowiedziane. Naród stał jak gdyby przed zamkniętą bramą, której żadnym kluczem otworzyć się nie dało. Do kogóż miał wołać, gdy uszy ludzkie były głuche? Trzeba było wołać do Boga Żywego. I naród wołał!

Możemy rozmaicie oceniać – od strony narodowej, religijnej i teologicznej – wszystkie jęki udręczonej duszy narodu, ale potępiać nam ich nie wolno! My znamy treść naszych modlitw i wiemy, że w modlitwach wypowiada się człowiek, dziecię Boże – niekiedy może czysto dziecięco. Każda matka dobrze rozumie, co to jest płacz dziecka, czym są te nieartykułowane dźwięki wydobywające się z małych piersi wstrząsanych spazmatycznym płaczem. Wtedy się wzrusza, to na nią działa. I na nas działa spazmatyczny płacz narodu sprzed stu laty, odbijający się o sklepienia tej świątyni.

(...) Historyczny epizod 1863 roku możemy zsyntetyzować dopiero po stu latach, gdy stoimy tutaj jako naród żywy, gdy jeszcze jesteśmy, chociaż mocarze tego świata pragnęli, aby imię nasze wymazane było z ziemi żyjących; gdy pomimo wszystko... jesteśmy! (...) Może krew wówczas przelana, to, co szło „z kurzem krwi bratniej”, dopiero dziś, po dziesiątkach lat, miało wydać swój owoc, jak ziarno pszeniczne... Rzucone słotną jesienią do ziemi, dopiero po miesiącach mrozów, śnieżyc, wichrów i ulew wyzłaca się czasu żniwnego, ku radości żniwiarza. Idzie on i rzuca ziarno w ziemię, płacząc, ale wraca z radością, dźwigając naręcza snopów. O, w ocenie dziejowego procesu narodu, trzeba być ostrożnym, bo mamy do czynienia z żywym organizmem.

(...) Możemy pytać, co to jest Ojczyzna, co to jest miłość ku Ojczyźnie. Możemy znajdować sto odpowiedzi politycznych, historycznych, kulturowych, socjologicznych, ekonomicznych i społecznych, zależnie od tego, jakimi oczyma na to patrzymy. Ale mnie się zdaje, najmilsze dzieci, że z Ojczyzną jest tak, jak ze złożonością organizmu ludzkiego. Człowieka nie można rozebrać na cząstki i powiedzieć: tu głowa, tu oczy, tu uszy, tu ręce, tu dłonie, tam nogi – a wszystko razem to człowiek. Człowiek bowiem to coś niesłychanie powiązanego, co przenika się wzajemnie. Przenikają się więc w nim moce ciała i duszy, energie fizyczne i duchowe, siły umysłu, woli i serca, najrozmaitsze człowiecze dążenia, zarówno osobiste, jak i społeczne, które wyprowadzają człowieka poza niego samego. Jest w człowieku cały splot najrozmaitszych stanów, przeżyć, właściwości i dążeń. Splot to przedziwny, w którym duch może nieraz opiera się ciału, chociaż wymaga, aby go niosło, i w którym ciało może się buntować przeciw duchowi, chociaż wie, że bez ducha staje się garstką popiołu.

To samo jest z narodem i jego duchowością, która jest czymś osadzonym w konkretnym terenie. Tak postanowił sam Bóg, który stworzył narodową formę bytowania, żądając, byśmy ją osłaniali. Są prawa i obowiązki narodowe, działania i osiągnięcia narodowe; tworzy się kultura narodowa, dzieje, tęsknoty i pragnienia rodzime, literatura, sztuka, poezja, malarstwo, rzeźba. Wszystkie te energie, właściwości i zrywy, zdążające do coraz lepszego urządzenia życia własnej Ojczyzny od strony duchowej i materialnej, są właściwie dopiero narodem. I nie można go pojmować ani w sposób czysto abstrakcyjny i idealny, ani w sposób czysto konkretny, realny i materialny, jakby naród był tylko bytem związanym pazurami z kawałkiem ziemi, chleba czy materii, bo nie samym duchem, i nie samym ciałem żyje naród.

Na naród składa się praca górników wydobywających czarny węgiel z głębokich pokładów ziemi, praca rolników rzucających w ziemię złociste ziarno, praca hutników, inżynierów, przemysłowców, a także praca myślicieli tworzących myśl narodową, artystów, pisarzy, poetów, muzyków, malarzy. (...)

O, nie da się łatwo odpowiedzieć na pytanie, co to jest naród. I chociaż przykładałoby się do tego pojęcia miarkę socjologiczną, jak to się dziś niekiedy czyni, jeszcze odpowiedź nie będzie pełna. Aby dać dobrą odpowiedź, trzeba żyć w narodzie, trzeba żyć narodem, z narodu i dla narodu! Trzeba mieć poczucie przedziwnej wspólnoty duchowej, która wyrywa z naszej osobowości wszystko, co jest najbardziej indywidualne i własne, gotowa rzucić to na służbę swym braciom. Choćby ostatnią kroplę krwi! Choćby... „z kurzem krwi bratniej!”.

Należy o tym pamiętać, aby się nie dziwić ofiarnym duchom tych, którzy ubroczyli własną krwią – na szczęście, własną krwią! – drogi miast, ulic i zagonów polskich, we wszystkich powstaniach. Aż z krwi, którą użyźniano polskie zagony, wyrosła wolność w Ojczyźnie, której tak gorąco pragnęliśmy.

(...) My bardzo często robimy nad trumną rachunek sumienia. I naród polski nad trumną Powstańców 1863 roku zrobił rachunek sumienia. Był on dla nas zbawczy. Dlatego z głęboką czcią klękamy na śladach krwi naszych braci, którzy nie zawahali się oddać jej, abyśmy żyć mogli. Z głęboką czcią całujemy drogi ich bitew, na których ofiarność zda się w beznadziejny sposób walczyła o niewątpliwe prawo wolności. I nie car miał rację, gdy na Zamku Warszawskim opowiadał butnie: Porzućcie wszelkie sny! – tylko właśnie ci, co padali, obejmując miłośnie otwartą piersią ukrzyżowaną pierś Matki- Polki. Tylko oni mieli rację! A my po stu latach wiemy to jeszcze lepiej...

 

Warto odwiedzić