Wrażliwość dobrego Samarytanina
Święty Łukasz w swojej Ewangelii (10, 30-37) ukazuje nam smutny obraz zatwardziałości ludzkiego serca. Kapłan i lewita przechodzą obojętnie obok poszkodowanego, nie udzielając mu pomocy.
Ich brak współczucia każe nam myśleć także o naszej obojętności wobec potrzebujących. Trudności i kłopoty bliźnich mogą powodować w nas zamieszanie i stan niemocy, czy nawet bezradności. Pozostajemy wtedy zamknięci w sobie i obojętni.
Rozważając ten fragment Ewangelii, jesteśmy zaproszeni, by połączyć nasze życie modlitwy, wspólnej Eucharystii, refleksji nad słowem Bożym z czynną miłością. Bez miłości wyrażonej wobec innych nasze trwanie przed Bogiem nie będzie autentyczne i pełne.
Znamienna jest sceneria przedstawionej przypowieści. W górze rozciąga się Jerozolima ze swymi murami, otwartymi domami, z piękną świątynią gwarantującą bezpieczeństwo. W dole, o tysiąc metrów niżej, w odległości 27 km, znajduje się Jerycho – miasto róż, położone nad Morzem Martwym. Między tymi miastami jest droga pełna niebezpieczeństw biegnąca wśród pustkowia. Pewien człowiek właśnie na tej drodze został napadnięty przez bandytów. Napastnicy zabrali mu wszystko, pobili i pozostawili go prawie umarłego. Także kapłan i lewita mijają go obojętnie, nie udzielając żadnej pomocy.
Tymczasem wędrujący drogą Samarytanin, widząc rannego, bardzo się wzruszył i nie tylko okazał mu trochę ciepła i uczucia, ale dogłębnie wczuł się w jego sytuację. Zaopiekował się poszkodowanym, udzielił mu pomocy, opatrzył rany i zadbał, by się o niego zatroszczono w czasie dalszego pobytu w gospodzie. Zostawił nawet w tym celu pieniądze. Zaoferował mu także dalszą pomoc, gdyby więcej trzeba było wydać.
Takie są konkretne przejawy miłości. Samarytanin, okazując współczucie, sam doświadczył Bożej miłości. W ten sposób został niejako porwany w nurt Bożego miłosierdzia.
Między Jerozolimą a Jerychem
Dzięki łasce Pana Jezusa Kościół zawsze jest na drodze pomiędzy Jerozolimą i Jerychem, żeby spieszyć z pomocą potrzebującym. Niestety, w naszym społeczeństwie powstają ciągle nowe formy ubóstwa: opuszczone dzieci i młodzież, niepokojące zjawisko bezrobocia, niepewność wielu rodzin w utrzymaniu własnego mieszkania, ból samotności nie tylko starszych i niedołężnych. Pośród nas są osoby doświadczające egzystencjalnej niepewności i duchowej pustki. Spotykamy niepełnosprawnych, którzy potrzebują naszej pomocy. Oni wszyscy pytają o naszą miłość do Pana Jezusa i wołają o miłość.
Głosić Ewangelię czynem
Miłości względem Boga i bliźniego nigdy nie powinniśmy oddzielać od naszej wiary. Wiara wyraża się przez posłuszeństwo Jezusowemu słowu, które wzywa nas do czynnej miłości (por. Mt 25, 31-46). Rozważajmy często 25. Rozdział Ewangelii według św. Mateusza, który jest rachunkiem sumienia. Pomoże on nam odkryć, na ile w naszym życiu kierujemy się miłością. Święty Mateusz w swojej Ewangelii przestrzega uczniów Jezusa, by nie poprzestawali jedynie na słownych deklaracjach, ale wypełniali dobre czyny (por. Mt 7, 21). Trzeba w sposób bardzo konkretny pełnić wolę Ojca. Potrzeby innych pomagają nam odkryć, że źródłem wszelkiego dobra jest sam Bóg. Między naszą modlitwą i działaniem powinna być wewnętrzna harmonia. Święty Ignacy zachęca nas, byśmy byli „kontemplatywnymi w działaniu”. Miłość Chrystusa przynagla nas do podjęcia konkretnych decyzji w naszym życiu. Prośmy, byśmy na wzór Jezusa byli pokorni, miłosierni, współczujący i gotowi do służby innym. Zastanówmy się, czy za naszą bliskością z Bogiem na modlitwie idą czyny miłości.
Pośpiech i strach przed drugim
Czytając ewangeliczną przypowieść, czasem zbyt szybko odwracamy naszą myśl i uwagę od postawy obojętności kapłana i lewity. A przecież możemy także w nas odkryć pośpiech, lęk i poszukiwanie wymówki, by nie udzielić komuś pomocy. Kapłan i lewita nie mają czasu, by się zatrzymać. Nie chcą choćby przez chwilę przeanalizować sytuacji. Dzisiaj taki styl dominuje w społeczeństwie, choćby w środkach społecznego przekazu, które często w sposób sensacyjny i powierzchowny przekazują informacje o ludzkiej biedzie i zagubieniu.
Rodzi się w nas strach przed osobistym zaangażowaniem w problemy drugiego człowieka. Gdy spotykamy potrzebującego, czujemy, że potrzeba czasu, cierpliwości i środków, by się nim zająć. Boimy się uczynić dar z naszego życia, z naszego czasu. Tak wyraża się sprzeczność charakterystyczna także dla naszej kultury, w której szuka się intymności i bliskości, a jednocześnie paraliżuje lęk przed ofiarowaniem siebie. Rodzą się postawy zamykania się na innych. Zapytajmy o przyczyny naszego lenistwa, o to, co nas blokuje, by dostrzec potrzebujących.
Bywa, że potrzeby innych nas przerastają, np. spotkanie z osobą nieuleczalnie chorą czy niepełnosprawną. W takiej sytuacji dotykamy również naszego ubóstwa. Czasem możemy ofiarować jedynie naszą obecność, pozostając w milczeniu przy cierpiącym. Wtedy warto oddać tę niemoc Panu Bogu na modlitwie.
My także, podobnie jak kapłan i lewita z Ewangelii, spieszymy się na jakieś mało ważne spotkania. Mamy wymówkę, by nie udzielić komuś pomocy. Jakże łatwo wtedy „delegujemy” okazanie pomocy innym ludziom, np. pracownikom opieki społecznej. A przecież chodzi choćby o małe gesty miłości. Dlatego prośmy Boga, byśmy z Jego pomocą umieli przez konkretne czyny dać świadectwo naszej żywej wiary. Wiara bez uczynków jest martwa.