Dążenie do doskonałości czy perfekcjonizm?

02 lip 2016
Alicja Wojtczak
 

Czy dążyć do doskonałości to robić wszystko perfekcyjnie? Unikając głębokich psychologicznych analiz, spróbuję w Piśmie Świętym i własnych obserwacjach oraz doświadczeniu znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Pismo Święte mówi: Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski oraz: Świętymi bądźcie jak Ja jestem święty. Ale czy Bóg w tym, co robi, jest perfekcyjny? Czy można postawić znak równości pomiędzy perfekcjonizmem a doskonałością?

Otóż nie. Bowiem doskonałość to świętość, a świętość wyzwala. Natomiast perfekcjonizm to uwikłanie w pewną wadę, która zniewala (choć niekiedy bardzo subtelnie). I niestety tak opanowuje sposób myślenia i postępowania, że ma bardzo duży wpływ na życie własne i tych, z którymi się żyje. Świętość to wolność ducha.

Bóg, co oczywiste, nie ma żadnych wad. My, ludzie, mamy je na pewno, i to każdy bez wyjątku. Na każdym z nas ciąży skaza grzechu pierworodnego, toteż jak mówi św. Paweł: łatwo chcieć tego co dobre, ale wykonać – już trudniej. Łatwiej nam poddawać się wadom i złym nawykom niż być dobrymi. Nawyk łatwo przeradza się w wadę, natomiast dobroć będąca dążeniem do świętości wymaga wysiłku. I zwykle wcale nie przychodzi łatwo. Przyzna to każdy podejmujący trud pracy nad sobą. Bardzo często wymaga to samozaparcia i zadania sobie trudu wychodzenia poza ciasny krąg własnego „ja”, czyli skupienia na sobie. Z niektórymi wadami czy słabościami zmagać się będziemy zawsze, a niektóre po jakimś czasie przezwyciężymy. Mimo wszystko warto pracować nad sobą, bo całe życie jest dążeniem do świętości. Ogromną rolę pełni tu modlitwa wzmacniająca i odnawiająca naszą wytrwałość, dzięki czemu wzrastamy w łasce. Warto podjąć pracę nad swoim charakterem, dopóki bije jeszcze tętno czasu (Anastasio Ballestrero).

Trudno niekiedy znaleźć granicę między robieniem czegoś dobrze czy bardzo dobrze a idealnie (czyt. perfekcyjnie). Nie ulega wątpliwości, że powinniśmy się starać robić dobrze wszystko, co czynimy (w życiu duchowym i świeckim). Natomiast w perfekcjoniście tkwi niepohamowana ambicja, by wszystko robić najlepiej. „Motorem napędowym” takiego myślenia jest lęk przed porażką. Tymczasem zazwyczaj mniejsze czy większe życiowe porażki otwierają na prawdziwą doskonałość, są jakby powiewem świeżego powietrza w dusznym i ciasnym pomieszczeniu lęków i niepokoju. Niepowodzenia stają się lekcją pokory. Im wcześniej człowiek zda sobie sprawę ze skłonności do perfekcjonizmu, tym łatwiej będzie mu się otworzyć na światło Bożej miłości, która nie wymaga od niego tyle, ile on od samego siebie. Bóg to Miłość łagodna i cierpliwa, przemawiająca pragnieniem dobra w sercu. Ale wygórowana ambicja, rodząca niepotrzebne obawy, potrafi ten Boży głos skutecznie zagłuszyć. Bóg nie jest surowym egzekutorem „polującym” na każdą naszą niedoskonałość. Nie postępuje jak nielitościwy dłużnik, który nie potrafił podarować swemu słudze stu denarów. Nie chwyta boleśnie za gardło i nie krzyczy: Zrób to lepiej, bo inaczej się policzymy!

Perfekcjonizm to zagubienie w mroku niepewności i lęku o siebie i innych, czego często efektem jest praca ponad siły. Taka postawa jest zaprzeczeniem słów Psalmu 131: Nie gonię za tym, co wielkie, ani za tym, co przerasta moje siły. Jak niemowlę u swej matki, tak we mnie jest moja dusza.

Perfekcjonizm to także brak pokory, czyli prawdy o mnie samym. A prawda jest taka, że nie wszystko musi mi się udawać, bo nie o wszystkim mogę zadecydować, nie na wszystko mogę mieć wpływ. Żaden człowiek nie może być najlepszy we wszystkim, co robi. Jak ktoś mądrze powiedział: W pewnych dziedzinach jesteśmy artystami, w innych rzemieślnikami. Ale być dobrym rzemieślnikiem to żaden wstyd. I to wcale nie przekreśla starań rzemieślnika czy artysty, aby doskonalić się w swoim fachu. Jednak trzeba zdać sobie sprawę z tego, że człowiek nie może nad wszystkim panować i uchronić siebie i innych przed pewnymi konsekwencjami. Po prostu – nie jest Bogiem. To subtelna pokusa, jeszcze z czasów raju. W gruncie rzeczy unieszczęśliwia człowieka, nie pozostawiając miejsca Bożemu działaniu i co bardzo istotne, dziecięcej (nie dziecinnej!) ufności w Bożą miłość i wszechmoc. Jest to pewne zaufanie – „ale”... Owszem, ufam, „ale” muszę i tak sam brać sprawy w swoje ręce, bo tylko i wyłącznie ode mnie zależy mój dalszy los. Jeśli ja sam tego nie zrobię, to ufność mi nie pomoże. Chcę, muszę być najlepszy, mieć najlepsze wyniki, być najbardziej produktywny. Za wszelką cenę. I ufność nie ma tu nic do rzeczy.

A gdyby pomyśleć tak: zrobię daną rzecz dobrze, „ale” na miarę moich możliwości. Jeśli moje dokonanie stanie się sukcesem, to nie mogę przypisywać tego wyłącznie sobie, własnym zdolnościom, ale Bogu. To On jest twórcą moich zdolności i otworzył mi możliwość tego sukcesu przez splot różnych okoliczności. Dał mi również chęć, siłę, zdrowie do pracy. I dobrych ludzi, którzy mi w tym pomogli. Trwam w dziękczynieniu za tę łaskę i ufam, że następne zadanie wykonam z Bożą pomocą równie dobrze.

A jeśli coś zupełnie się nie uda albo nie do końca tak, jak się zaplanowało, to tym bardziej mogę ufać, że Bóg daje mi sposobność, abym ze swoich pomyłek wyciągnął wnioski. Mam też okazję, by moją słabość powierzyć Bogu: moc bowiem w słabości się doskonali. Mam sposobność, by naprawdę zaufać. Całym sobą, do końca. Ufać zawsze, także w tej trudnej chwili. Ufać, że Bóg poprzez innych ludzi dopełni to, w czym sam nie daję rady albo co nie jest moją mocną stroną.

Taka postawa uwalnia od niepotrzebnego niepokoju, pozostawia Bogu swobodę działania. I przywraca właściwe mi miejsce – godność dziecka Bożego, a dokładniej pełną świadomość tej godności. Staję się naprawdę wolnym dzieckiem w ramionach Ojca. Tam jest moje miejsce. Przyjęcie takiej postawy owocuje tym, że nie panuję i nie chcę nad wszystkim panować, nie kontroluję bez potrzeby. Jestem sługą nieużytecznym, wykonałem to, co miałem wykonać, resztę pozostawiam Bogu. „Pozwalam” Bogu troszczyć się o wyniki moich wysiłków. Zwłaszcza jeśli powierzyłem się Jemu stanowczą decyzją, że pragnę pełnić tylko Jego wolę w swoim życiu.

Perfekcjonizm w dłuższej perspektywie odbiera radość i nadzieję. Nie cieszę się tym, co robię, chcę jedynie dobrych efektów. Tylko dobry wynik mojej pracy mnie usatysfakcjonuje. I żeby przypadkiem ktoś tego nie zepsuł (!). Cecha ta odbiera nadzieję wtedy, gdy coś się nie udaje. Nadzieję również na to, że ktoś może mnie w mojej pracy zastąpić i w ten sposób mi pomóc. Zdarza się, że perfekcjonista nie daje szansy innej osobie, woli daną rzecz zrobić sam, bo wydaje mu się, że nikt nie zrobi tego lepiej od niego. To lęk przed tym, że coś mogłoby nie pójść tak, jak zamierzył.

W przeciwieństwie do perfekcjonizmu doskonałość, czyli świętość (a raczej dążenie do niej) daje radość i nadzieję. Odmienia życie. Prawdziwa świętość jest przeniknięta duchem radości z najmniejszych, najprostszych, codziennych drobiazgów. Nawet na dnie cierpienia jest cicha ufność, że Bóg na pewno jest blisko i mnie rozumie. Radość z tego, że jestem dzieckiem Boga. Radość z tego, że Ten, który Jest, jest moim Bogiem. I będąc Jego dzieckiem, mam tę niezachwianą nadzieję, że na zawsze tym dzieckiem pozostanę. Odważnym, radosnym, ufnym, kochającym. Będąc Jego dzieckiem, mogę być pewien, że nie da mi ciężaru nie do uniesienia. Przeciwnie, wszelki ciężar będę nieść z Jego pomocą – to będzie moje słodkie jarzmo lekkie brzemię. Powierzając się Bogu, niosę krzyż razem z Nim.

Dążąc do doskonałości, staję się synem (córką) Światłości dającym światło nadziei i radości innym. W ten sposób moje życie staje się cudem Bożego działania we mnie i przeze mnie. Cudem, którym najpierw ja sam się zdumiewam. Cudem przemiany – takiej najprawdziwszej i najtrwalszej, bo mającej źródło w moim sercu.

To wszystko dzieje się stopniowo. Nie od razu perfekcjonista staje się dzieckiem Ojca. Raczej odkrywa, że był nim zawsze, ale chciał polegać wyłącznie na sobie. W ramionach Boga odzyskuje wolność, na czym wcale nie cierpi jakość wykonywanej przez niego pracy. Wprost przeciwnie – zyskuje nowy walor: wykonywania wszystkiego z miłością. A to nie zawsze oznacza lepiej od innych.

 

Warto odwiedzić