Rzucić się Jezusowi na szyję
Z Karlem Rahnerem (1904-1984), profesorem dogmatyki piszącym stylem ciężkim i suchym, często w długich tasiemcowatych zdaniach, nie wiąże się raczej motywu miłości Jezusa. A jednak dwa lata przed śmiercią ten niemiecki jezuita opublikował 96-stronicowy tomik z jednym tylko przypisem pt. Co znaczy kochać Jezusa? Tomik ten stał się bestsellerem.
Chodzi o miłość
Na mnie, studencie, to pismo zrobiło dziwnie „pobożne” wrażenie, szczególnie zaś zdanie, że łączność z Jezusem mamy wtedy, gdy rzucimy Mu się na szyję i doprowadzimy w głębi naszego istnienia do tego, że stanie się to możliwe. Karl Rahner faktycznie zabiega o to, by zdobyć się na odwagę i rzucić się Panu na szyję. Zaintrygowało mnie wyrażenie: „Rzucić się na szyję Jezusowi”. Istotne są tu określenia Soboru Nicejskiego (325 r.) i Chalcedońskiego, (451 r.), które były wynikiem długiego procesu zastanawiania się i poszukiwań. Sformułowania: „równy co do istoty”, „niezmieszany i nieodłączny” są zrozumiałe dla ekspertów, ale nie pobudzają do miłości. Jak można w ogóle nawiązać osobistą, egzystencjalną więź z Jezusem? Problemem tym zajął się Karl Rahner. Ma to znaczenie nie tylko historyczne. Idee początkowo budzą entuzjazm, pojawiają się i idą w zapomnienie. Czy Jezus jest tylko przedmiotem teologicznego dociekania? Czy można kochać takiego Jezusa, który jest tylko przedmiotem poznania? Oczywiście nie, bo ma to być miłość. A miłość to oddanie się, to coś definitywnego, głębokiego; to zupełne powierzenie się i zdanie się na kogoś.
Miłość Jezusa ogarnia wszystko
Miłość ku Jezusowi dokonuje przemiany. Karl Rahner już we wcześniejszym rozmyślaniu stwierdził, że miłość ku Jezusowi Chrystusowi musi być osobista i zażyła. Miłość ta nie polega jednak na pobożnościowej uczuciowości ani na pustej ideologii, na religijnym nastroju. Nie ma być środkiem znieczulającym, przeciwbólowym, ani nawet czymś na kształt stosunków międzyludzkich, lecz ma być zgodą na wspólnotę losu, spojrzeniem na siebie w świetle konkretnego życia Jezusa, naśladowaniem Jego zawierzenia Bogu. Krótko mówiąc, doświadczeniem i ujmowaniem naszego życia, jako tajemniczego, ale rzeczywistego uczestnictwa w Jego losie. Ta jedność w Jezusie posiadającym dwie natury: ludzką i boską, niezmieszane i nieodłączne, oznacza, że uczestniczy On bez reszty w nieuwarunkowaniu Boga. Dlatego właśnie w oddaniu się i w miłości do Jezusa, a nie w tym, że był On wyróżniającą się i wyjątkową postacią w historii, dostrzegam to, czego brak w innych relacjach. Jezus jest czymś pośrednim między ludzką zależnością a boską niezależnością.
Miłowanie Jezusa zawiera w sobie to wszystko, czego uczy klasyczna chrystologia. Miłuję Jezusa, angażuję się całkowicie. Zwracam się wtedy nie do jakiejś martwej osoby, na którą nakładają się dogmatyczne wypowiedzi. Nie jesteśmy klubem kultywującym wspomnienia z życia Jezusa. Mam kontakt z żywym człowiekiem, z Jezusem, i ufam, że w miłości ku Niemu dzieje się coś ostatecznego. Georg Sporschill wyraził to w taki sposób: Jezuanizm to dostrzeganie i podkreślanie w Jezusie Jego zaangażowania na rzecz ludzi. Pozbawienie Jezusa rysu radykalnego ofiarowania się na rzecz potrzebujących pomocy sprawiłoby, że ograniczylibyśmy Jego istotę do Syna Bożego, który tak naprawdę nie stał się człowiekiem. Jezus jednak jest zarówno człowiekiem, jak i Bogiem. Wnikam w tę tajemnicę bardziej przez to, że kocham Jezusa, niż przez jakieś uczone wywody, chociaż i jedno, i drugie jest ważne.
Zastanowię się: Czy (tylko) marzę o Jezusie? Czy się Nim zachwycam? Czy Go czczę? Czy raczej kocham Jezusa? Nie mogę pozostawić tych pytań bez odpowiedzi. I dobrze, że tak jest.
„Jesuiten“ 4 (Dez, 2014)
z niemieckiego przełożył ks. Stanisław Ziemiański SJ