Spodziewaj się dobra

31 gru 2014
ks. Dariusz Piórkowski SJ
 

Nie mam czasu – to jeden z najbardziej powszechnych sloganów naszej zabieganej epoki. Najczęściej służy jako wymówka, kiedy chcemy wyrazić, że nie jesteśmy czymś zainteresowani.

Próbujemy wtedy wywołać w kimś wrażenie, że nasz kalendarz aż trzeszczy od terminów, a my sami już ledwie zipiemy. Nieraz mówimy w ten sposób prawdę: nasz czas jest tak wypełniony, że niczego więcej nie da się już wcisnąć, nawet gdybyśmy bardzo chcieli. Kiedy indziej trapimy się, jak tu owocnie wykorzystać czas, by nam nie przepłynął przez palce. Z kolei dla wielu ludzi czas to pieniądz. Próbują więc z niego wycisnąć, ile tylko się da, i nie pozwalają sobie na odpoczynek lub mniej interesowne zajęcia. Wtedy to dopiero człowiek nie ma czasu, bo wszystko kalkuluje, przelicza i sumuje. Bywa też, że czas zatrzymuje się, gdy nie możemy spać po nocach albo musimy czekać w długiej kolejce.

Żyjemy w czasie i poczynamy sobie z nim, jak chcemy, ale cokolwiek byśmy nie robili, to jedno trzeba przyznać otwarcie: nikt z nas czasu nie posiada. Bo to nie jest rzecz, którą można nabyć lub której łatwo się pozbyć. Nie możemy go zatrzymać, przyspieszyć ani zwolnić, chociaż dwa razy w roku przestawiamy wskazówki zegarów. Czas płynie niezależnie od nas, bo nie my go wymyśliliśmy, lecz Bóg. I to nie my znaleźliśmy się w czasie, lecz umieścił nas w nim sam Stwórca. Dlatego nie jesteśmy panami czasu, chociaż często zachowujemy się tak, jakby było inaczej.

 

 

Życzę Wam pokoju

Jeśli świętujemy w Kościele początek roku kalendarzowego, to właśnie w tym celu, by przypomnieć sobie o tej fundamentalnej prawdzie: my rzeczywiście nie mamy czasu, choć ten zewsząd nas oplata. Pewnego dnia uderzyło mnie, że Pismo Święte kładzie większy nacisk na czas i historię niż na przestrzeń i miejsce. Znacznie więcej pada w Biblii słów o dniach i czasach świętych aniżeli o miejscach świętych. Bóg nie jest obecny tylko w jednym miejscu, lecz wszędzie. Działa w czasie, w zawiłościach historii, wyprostowuje pokrzywione koleje ludzkiego życia. Ale również przybliża się do człowieka w szczególnych chwilach, które Biblia nazywa czasem łaski, wydarzeniem, momentem obdarowania.

To znamienne, że na progu nowego roku, który zawsze niesie w sobie niewiadomą i zarazem jest kolejnym etapem naszej drogi do Boga, słyszymy w Kościele słowa zachęty i obietnicę Bożego towarzyszenia w naszej wędrówce. Liturgia przytacza fragment z Księgi Liczb, w którym Bóg nakazuje Mojżeszowi błogosławić lud, życzyć mu pokoju i szczęścia. Nikt z nas nie wie, co się wydarzy i co przyniesie czas. Jednak chrześcijanin, właśnie dlatego, że Bóg uczynił go swoim dzieckiem i bierze pod swoje skrzydła, jest człowiekiem nadziei, czyli kimś, kto spodziewa się dobra, chociaż wie, że po drodze mogą spotkać go również przykrości. Nadzieja jest przeciwieństwem lęku, rozpaczy i zuchwalstwa. Te trzy pokusy zadomawiają się w sercu, jeśli człowiek przestaje sobie zdawać sprawę, że czas należy do Boga.

Jeśli ktoś spodziewa się tylko katastrofy, choroby i samych przeciwności, kieruje nim lęk, bo nie wierzy, że Bóg go kocha. Jeśli uważa, że w jego życiu nic nie może się już zmienić na lepsze i wszystko zostanie po staremu, poddał się zniechęceniu, bo nie wierzy, że Bóg jest silniejszy od ludzkiej słabości i z największego pogmatwania może wyprowadzić dobro. I przeciwnie, jeśli sądzi, że wszystko w nadchodzącym roku pójdzie jak z płatka i tak naprawdę nikt nie jest mu do szczęścia potrzebny, w jego serce wkradła się pycha i zapomniał, że całe jego życie zależy od Boga.

 

Cierpliwy wygrywa

Na początku roku potrzebujemy czegoś znacznie bardziej krzepiącego. Czego? Nastawienia, z jakim przez życie szedł św. Ireneusz z Lyonu, biskup Kościoła z II wieku, zwany ojcem cierpliwości. A wcale nie było mu lekko. W swoim nauczaniu bronił wierzących przed zwątpieniem gnostyków, którzy w zderzeniu ze złem przestali wierzyć w istnienie dobrego Boga. Ireneusz wpatrzony w Chrystusa uważał, że najlepsze jest ciągle przed nami, bo zarówno cały świat, jak i poszczególny człowiek nie są jeszcze dziełami dokończonymi. Wszystko jest w trakcie stwarzania. Bóg lepi nas jak garncarz z gliny. Każdy następny dzień jest cząstką długiej drogi, na której człowiek, podobnie jak ewangeliczne ziarenko gorczycy, rozwija się i dojrzewa do pełnej postaci, by w końcu osiągnąć podobieństwo do samego Boga. I chociaż w trakcie napotykamy na przeszkody, cierpienie i zło, to również te doświadczenia są w planie Bożym tajemniczym narzędziem dojrzewania. Ta duchowa postawa, którą wyraża św. Ireneusz, nazywa się właśnie nadzieją. I to ona sprawia, że czas i przyszłość nie jawią się nam w czarnych barwach, a życie przenika pogoda ducha.

W chrześcijaństwie koniec jest początkiem. Dotyczy to najpierw krzyża Chrystusa, potem życia poszczególnego człowieka, czy tego, co Ewangelia nazywa „końcem świata”. Po końcu przychodzi to, co nowe. Naszą nadzieję, czyli wychylenie serca z dobrym nastawieniem w przyszłość, wzmacnia również spojrzenie wstecz. Skoro Bóg jest nieskończony, to każdy koniec, którego doświadczamy w życiu, także koniec roku kalendarzowego, zapowiada początek czegoś nowego. Jeśli mimo wszystko pojawią się w nas wątpliwości, czy Bóg będzie z nami w nowym roku, jeśli dosięgnie nas pokusa niepewności, popatrzmy z uwagą na miniony rok. Jak wiele z naszych planów, zamysłów i projektów, które mieliśmy przed rokiem, zostało zrealizowanych? Czy było tak, że nic nam nie wyszło i doświadczyliśmy tylko samych porażek? Przeciwnie, bardzo wiele naszych planów się ziściło, chociaż po drodze musieliśmy się zmierzyć z różnymi trudnościami. W którym momencie czuliśmy, że Bóg się nam objawił? Co pomogło nam w tym, by iść do przodu? Jeśli odpowiemy sobie na te pytania, odkryjemy ślady obecności Boga, który w podobny sposób będzie nam towarzyszył w przyszłości. Ale zawsze musimy być otwarci na niespodzianki. Nie zamkniemy Boga w schematach. On dobrze wie, jak do nas dotrzeć. Nie musimy się więc bać przyszłości, bo Bóg pozostanie nam wierny.

 

Warto odwiedzić