Nie muszę szukać daleko

01 sie 2014
Alicja Wojtczak
 

Chciałabym opowiedzieć o tym, jak wygląda moja przyjaźń z Bogiem, o tym, jak wkracza On w moje codzienne życie, bo Bóg zawsze jest blisko, a ja spotykam Go wszędzie.

Swoje świadectwo o wierze, to, jak ją przeżywam, mogę określić słowami: wierność w codzienności lub konkretniej wyrazić jak św. Terenia z Lisieux: wierność w małych rzeczach. Relację z Bogiem pogłębiam, nie stosując nadzwyczajnych środków. Nie oczekuję też „duchowych fajerwerków” na modlitwie czy Mszy św. Owszem, niekiedy towarzyszą temu miłe uczucia, ale ich brak mnie nie niepokoi. Co tydzień uczestniczę we Mszy św., podczas Wielkiego Postu chodziłam na nabożeństwa Drogi krzyżowej i Gorzkich żali. Wielkopostne i adwentowe rekolekcje też bardzo pomagają mi pogłębiać wiarę. Dosyć często korzystam ze spowiedzi. Z Bożą pomocą znalazłam kierownika duchowego, którego rady i doświadczenie są bardzo pomocne i cenne. Staram się też znaleźć czas na modlitwę i częste rozważanie, a przynajmniej czytanie Słowa Bożego. Czytam Pismo Święte w domu i gdy mam wolną chwilę, także w pracy.

Prawie zawsze, nawet poprzez samą lekturę, jakieś zdanie czy słowo szczególnie „wyróżnia” mi się przed oczami, skłania do refleksji, głębszego zastanowienia. Czasem jest wręcz uderzające, często umacnia na cały dzień, gdy przywołuję je w myślach. Z pewnością od samego czytania do zastosowania jest jeszcze długa droga, ale słowo to ważny drogowskaz. Nie bez przesady Pismo Święte nazywane jest Słowem życia, a to z kolei wyrażenie jest dla mnie osobiście nośnikiem bardzo wielu treści. Poczynając od tego, że poprzez Pismo Święte sam Bóg mówi do swojego Kościoła, przez historie wielu ludzi, którzy zupełnie zmienili swoje życie, czytając niewielki fragment z Ewangelii, a kończąc na mnie samej. Wydaje mi się, że w Biblii w jakiś sposób zawarte jest życie każdego z nas, że ona nas zna i potrafi o nas „opowiedzieć” ciekawą historię. I zapewne niejedną.

Poza Pismem Świętym Bóg poprzez różne drobnostki, codzienne sytuacje zapewnia mnie o swej obecności. Wciąż się przekonuję, że trzyma wszystko w swoich rękach, i że do Niego należy ostatnie słowo. Na szczęście Bóg jest większy od tego widocznego, krzykliwego zła w świecie i cierpliwy wobec mniej widocznego zła we mnie samej. Bóg nie stawia granic swojej miłości, to ja często je stawiałam: To możesz wziąć, ale tego mi jeszcze nie zabieraj. I pewnie dalej trochę tak jest.

Ktoś kiedyś powiedział, że przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, lecz lęk. I ten lęk, jak mi się zdaje, jest często tłumiony, spychany gdzieś głęboko. Na zewnątrz zaś przybiera szaty egoizmu, lenistwa, a w najgorszym wypadku obojętności (czyt. letniości). Ale kto nie traci pewnego gruntu pod nogami, gdy Bóg mu coś zabiera? Kto np. nie obawia się, choć trochę składać świadectwa, poniekąd wystawiając się na ryzyko wyśmiania i niezrozumienia?

Wciąż jednak przekonuję się, że warto wykonać ten skok wiary w ciemno. Takiego skoku nigdy potem się nie żałuje… Wykonać taki skok to, mówiąc najprościej, pozwolić Bogu się objąć, wyciągając do Niego ramiona przez modlitwę. Bez pięknych formułek i wzniosłych myśli, w takiej sytuacji, w jakiej się obecnie znajduję. Zwracam się do Niego już teraz, a nie dopiero wtedy, gdy stanę się kimś lepszym, mądrzejszym, dojrzalszym. Bo bez Niego, o własnych siłach, taką się nigdy nie stanę.

Doświadczyłam, że Bóg jest bliżej niż mogłabym przypuszczać. Nie muszę szukać daleko, bo On jest we mnie. I nawet, gdybym podróżowała co roku do największych sanktuariów, to tam nie będzie Go „więcej”, w inny sposób. On jest bliżej mnie niż ja sama siebie. Ja często wykonuję jeden krok, a On w tym czasie pokonuje kilometry, by być blisko, by dać mi to, czego naprawdę w danej chwili potrzebuję. Bo, na szczęście, widzi dalej niż ja i… jest cierpliwy. Jak ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym. Często przekonuję się, że to, co mi się przytrafiło, było dla mnie lepsze niż to, co sama zaplanowałam. Czasem Bóg wkraczał nagle i burzył wszystko, jak przy wypędzeniu kupców ze świątyni. Ale On za mnie umarł i nie pozwala, by Zły niszczył Jego świątynię, by kąkol panoszył się na Jego roli.

I tak, powoli przestaję się bać, ogarnia mnie Jego pokój. Otwieram swój umysł i serce na Jego słowo, karmię się Nim w Eucharystii, jestem cząstką Jego Kościoła. Tu, w Kościele, staram się żyć tak, jak On chce, niosąc swój mały krzyż codziennych obowiązków. Nieustannie pytam Go, czy postępuję właściwie i co chce, abym czyniła, by spełnić Jego wolę. Być może to trochę zbyt „kaznodziejsko” brzmi, ale chodzi po prostu o to, że poprzez moje życie i życie każdego człowieka Bóg chce coś powiedzieć światu. A ja chcę, by także przeze mnie mógł się jasno wyrazić. Myślę, że każde życie może stać się Boską opowieścią, jeśli tylko ma się takie pragnienie. I jeśli realizuje się to pragnienie, starając się kochać Boga i tych, z którymi się żyje.

Głęboko wierzę, że Bóg ma wyjątkowo bogatą wyobraźnię i całą masę pomysłów na to, jak mnie nawracać, czynić lepszą (czyt. świętą). A kto inny, jeśli nie Bóg, chce dla swojego dziecka jak najlepiej?

Staram się więc płynąć po falach ufności i miłości, jak radziła moja ulubiona mała święta. Jest to możliwe dzięki temu, że wciąż znajduję się na okręcie Kościoła płynącym przez wieki do portu Nowe niebo i nowa ziemia.

 

Przeczytaj także

Papież Franciszek
ks. Stanisław Biel SJ
ks. Stanisław Biel SJ
ks. Stanisław Biel SJ
ks. Dariusz Wiśniewski SJ
Ojciec Jerzy
ks. Artur Wenner SJ

Warto odwiedzić